21 lutego 2014

Sól ziemi VII

Rozdział 7
Nie miej sekretów, ludzie uwielbiają sekrety

Mózg zrobił mi przysługę i udał, że moja mieszanka nie jest aż tak paskudna, jak mi się wydawało, ale nie wierzyłam w jego dobrą wolę. Poprosiwszy Hodaniewa o ściśnięcie mi nosa (dziwnie spojrzał, ale spełnił żądanie), błyskawicznie uporałam się z pierwszym litrem mazi o bliżej niesprecyzowanym kolorze oraz konsystencji błota. 
Raz przerwałam, by zaczerpnąć powietrza. Wampir nie wyglądał, jakby był pod wrażeniem, chociaż gdy odebrał garnek z rąk Uli, która natychmiast zniknęła, wyraz niesmaku i zdumienia odmalował się na jego bladej twarzy. 
Popatrzył na mnie, na naczynie i znów na mnie, i zapytał: 
– Naprawdę zamierzasz to wypić?
Przytaknęłam, więc bez słowa przysunął krawędź do moich ust. 
Niemal słyszałam, jak wszystkie fabryki w moim ciele znów zaczynają pracować i przekuwają obrzydliwą ciecz w potrzebniejsze zasoby. Najpierw napełnienie magazynów, potem rozdysponowanie towaru. Jak najszybciej zasklepiłam wewnętrzne obrażenia i znów upiłam supermieszanki. 
Uważnie przestudiowałam plansze ludzkiego ciała na ekranie laptopa i już miałam zająć się rękoma, gdy nagły niepokój mnie powstrzymał. Podniosłam oczy na Hodaniewa i zapytałam możliwie obojętnie: 
– Co obejmuje tajemnica lekarska?
Popatrzył na mnie, jakbym uraziła go do samej duszy. 
– Nie mam najmniejszego zamiaru rozmawiać z kimkolwiek o tobie i twoich właściwościach – oznajmił tonem tak wyniośle obrażonym, że poczułam się jak upośledzone dziecko karalucha-idioty. Nerwowo zmieniłam pozycję na łóżku.
Już bez słowa zajęłam się naprawieniem ramion. Stawy trzaskały, gdy przywracałam je do prawidłowej pozycji, zaciskając zęby, by lepiej się skupić; przy okazji odkryłam, że zgryz też jest do poprawki. Ostrożnie odkształcałam kości, starając się ignorować niezbyt miłe wrażenie czegoś nieprzyjemnie ruchomego pod warstwą mięśni i od czasu do czasu przeszywających błyskawic bólu, gdy działałam za szybko. Prędko poczułam gorąco, na skórę wystąpił pot. Hodaniew zniknął na chwilę, przyniósł garść wilgotnych szmatek i chłodził palące miejsca. Byłam zbyt niecierpliwa; każda minuta patrzenia na ten... bezsens mojego ciała wywoływała coraz większy psychiczny dyskomfort, a niefunkcjonalność kończyn mnie frustrowała. Nigdy wcześniej nie musiałam się z czymś takim mierzyć. 
Hodaniew po jakimś czasie bezwiednie zaczął się pochylać w moją stronę, intensywnie wpatrując się w falującą, zmieniającą kształt masę, machinalnie ocierając moje czoło. Nie dziwiłam się jego zafascynowaniu. Nie przeszkadzało mi to, więc robiłam swoje i tylko dałam wampirowi znak, by dał mi się napić. 
Ramiona były już w porządku, ale byłam jeszcze zbyt słaba, a przekształcone mięśnie zbyt niepewne, żebym poradziła sobie ze zdjęciem bluzki. Z żebrami było coś nie tak, wolałam je widzieć, no i miałam przecież ranę do zamknięcia. 
– Możesz ściągnąć mi koszulkę? – poprosiłam. Odstawił naczynie na stolik i pomógł mi jak człowiek, który robił to tysiące razy; szybko, oszczędnie i z takim wyczuciem, że równie dobrze mógłby zbierać pajęczynę. Potem rozciął i zabrał bandaże, które nadal nadal mnie krępowały; udało mi się nie syknąć, kiedy częściowo zaschnięta krew szarpnęła wrażliwą skórę. Bez patrzenia zamknęłam rozcięcia, to było proste; podniosłam się na łokciu i spojrzałam w dół. 
Nie tylko żebra były nie w porządku; lewa pierś niewątpliwie należała do owłosionego tłuściocha po liposukcji, podczas gdy prawa część była zupełnie płaska, a skóra gwałtownie ciemniała, dając dość nieregularny placek brązowej skóry rozciągniętej na kościach. Z westchnieniem postanowiłam zająć się tym później; opadłam na plecy, przesunęłam rękoma w okolicach mostka, usiłując zorientować się, co nie pasuje. 
– Chyba masz dodatkową parę – powiedział Hodaniew, najwyraźniej zorientowawszy się, czego szukam.
– To też – mruknęłam.
Wampir poruszył się na krześle, wyciągnął ramię do... mojego torsu, ale znieruchomiał, popatrzył na mnie pytająco, starając się ukryć fascynację. 
– Śmiało. 
Położył dłoń na moim mostku, jej chłód był porażającym kontrastem do gorącego ciała, ale udało mi się nie wzdrygnąć. Milczeliśmy oboje, Hodaniew niekiedy nieco mocniej naciskał, jakby upewniał się, że to, czego dotyka, na pewno było realne. 
– Czy kiedykolwiek próbowałaś zmienić się w coś innego? – zapytał wampir, gdy odetchnęłam i poprosiłam o wodę. Wstał, napełnił kubek i zaoferował, ale czułam się już na tyle dobrze, by wziąć go samodzielnie. Wypiłam duszkiem i poprosiłam o jeszcze.
– Oczywiście, że próbowałam. – Następną porcję popijałam małymi łyczkami, rozkoszując się jej chłodem i czystością. – Pierwszy raz, gdy miałam jakieś cztery lata, wyjątkowo spodobała mi się idea latania i usiłowałam upodobnić się do gołębia. Byłam tak zdeterminowana, że nawet zastawiłam na jednego pułapkę i udało mi się go złapać. Biedny zwierzak, musiał być przerażony. – Uśmiechnęłam się do wspomnień, ale nie był to radosny uśmiech. Nie musiałam zaglądać do lustra, by o tym wiedzieć. – To chyba pierwsze wspomnienie ojca, jakie mam, niezbyt przyjemne. Jak już mnie poskładał do kupy, nawrzeszczał na mnie tak, że nawet bracia ukradkiem przez miesiąc dzielili się ze mną swoimi cukierkami, byle mnie pocieszyć, a przecież to dwie chciwe, samolubne mendy.
– Dlaczego tak zareagował? To aż tak niebezpieczne?
Skrzywiłam się na swoją dziecięcą głupotę. 
– Prawie złamałam sobie kręgosłup, a rozerwanego rdzenia kręgowego nie da rady naprawić nawet najlepsza uzdrowicielska magia, jak zresztą doskonale wiesz. – Sparaliżowane części ciała nie odpowiadały na tego typu impulsy, odcięte od głównego ośrodka nerwowego były w zasadzie martwe, dlatego nekromanci mogli się nimi z niejakim trudem posłużyć. Posłużyć, nie uzdrowić. Pokręciłam głową, bardziej do siebie niż Hodaniewa. – Był taki wściekły... – Siorbnęłam z kubka, starając się pokonać kłębek betonu w gardle. – Nie miałam prawa wiedzieć, a jemu zwyczajnie nie przyszło do głowy, że będę próbować zamienić się w zwierzę.
– Czyli to był pierwszy raz. – Jego ciekawość była tak duża, że zaczęłam czuć się odrobinę nieswojo; jego oczy błyszczały, pochylał się nade mną i chciwie spijał każde słowo, jakbym była wyrocznią. Nikt do tej pory wykazywał podobnego zainteresowania moimi zdolnościami... moją osobą? 
Szkoda, że to stary wampir, pomyślałam ponuro. 
– Może powinnaś zacząć od czegoś bliższego – zastanawiał się na głos Hodaniew. – Od małpy albo chociaż ssaka. Jak wyglądały następne próby?
Milczałam, przyglądając mu się dłuższą chwilę. Nic miało nie wyjść poza ściany tego pokoju, ale nie byłam pewna, czy chcę wszystko wygadać. Kusząca propozycja, dawno nie miałam okazji porozmawiać na temat, zaś jego uwaga mi schlebiała (próżna dziewczyna!), ale z drugiej strony... Dlaczego pytał? 
– O ile jeszcze jakieś były – dodał mężczyzna, gdy cisza zaczynała robić się niezręczna.
– Dlaczego cię to tak interesuje? 
Otworzył usta, ale zaraz je zamknął i przemyślał odpowiedź. 
– Chyba z ciekawości i nadziei, że wpadnę na coś przydatnego – powiedział powoli. Zmarszczyłam brwi.
– Co masz na myśli? 
– Wiesz, że nie wyczuwam od ciebie żadnej magii, gdy... morfujesz?
Skinęłam głową. 
– Jestem totalnym beztalenciem magicznym. Bez wsparcia pełni i uroczyska nawet z prostymi zaklęciami mam problem. – Nie widziałam potrzeby, by wspominać, że mogłam przejść obok wykrywaczy aktywności niezauważona, a wiele zaklęć nie miało na mnie wpływu. I tak do niczego mi się to nie przydawało.
– Czyli jest to cecha cielesna – oznajmił. – Co znaczy, że można poszukać jej w genach i spróbować skopiować albo przynajmniej znaleźć drogę do naśladownictwa.
Zamrugałam. 
– A po cholerę? Więcej przynosi zmartwienia niż korzyści. 
– Jeszcze nie jestem pewny – mówił takim tonem, jakby poważnie zastanawiał się nad wpakowaniem mnie do laboratorium na długie miesiące. – Ale widzę pewne możliwości.
– Nie ma żadnych możliwości – zaprotestowałam. 
– Umiejętność zmieniania swoich komórek mogłaby całkowicie wyeliminować problem raka – ciągnął niewzruszenie, zapatrzony gdzieś w dal. – Mutacja zostałaby przekształcona w coś niegroźnego albo zupełnie usunięta...
– Dobra, rzeczywiście nigdy nie chorowałam – przerwałam mu. – Ale musisz mi uwierzyć, że minusów jest więcej niż plusów.
Ujął mój chudy nadgarstek i podstawił go sobie pod nos, własnymi palcami zgiął moje, obserwując grę ścięgien.
– Mniemam, że ten stan ciągłego niedożywienia jest skutkiem zbyt częstych przemian. Nie powinnaś tego robić tak często i problem się sam rozwiąże. Jak w przypadku innego wytężonego wysiłku, a ten wydaje się bardzo wytężony, musisz czasem odpocząć i twój organizm powinien wrócić do normy.
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Nie widział tej najbardziej oczywistej możliwości wykorzystania czy udawał? 
– A co z innymi zastosowaniami?
Rozpromienił się, najwyraźniej pytanie odczytując jako pierwszy krok ku zgodzie. Jak wampir, do jasnej cholery, może się rozpromienić? Jego twarz wyglądała jak woskowa maska, tym razem nie powstrzymałam wzdrygnięcia, ale Hodaniew wcale się nie przejął. 
– To było pierwsze, co przyszło mi do głowy – przyznał, ostrożnie odkładając moją rękę, jakby bał się, że zaraz się rozpadnie. Hej, byłam twardsza, niż na to wyglądałam. – Usunięcie wszystkich chorób... choć, z drugiej strony, czy wirusy nie przystosowałyby się i do tego? – Wyraźnie myślał na głos. – Odbudowanie kończyn bez konieczności przeszczepu... być może produkcja najprawdziwszych, ludzkich organów z ludzkiej tkanki, maksymalne zmniejszenie szansy odrzutu...
– A co z kryminałem? – Znów weszłam mu w słowo.
– Nie rozumiem... – Zamrugał z wyraźnym zaskoczeniem (i była to pierwsza mimika, która wydała się absolutnie naturalna, jego). 
Zadziwiliśmy siebie nawzajem. Mnie nigdy do głowy nie przyszły zastosowania w medycynie, a wampirowi przez myśl nie przemknęło, że zmiana kształtu mogła być niebezpieczna. Przyglądaliśmy się sobie niepewnie, dziwnie speszeni.
– Twoje pomysły są wspaniałe – powiedziałam wreszcie ugodowo. – Tylko to nie do końca działa tak różowo. Nie wiem dlaczego, być może przez jakieś ostateczne wyczerpanie organizmu albo to po prostu kolejna cecha, cena za umiejętność pozostającą poza rękoma reszty ludzi... ale prawdopodobnie przekręcę się koło czterdziestki. 
– Dlaczego tak uważasz? – zapytał łagodnie.
Wzruszyłam ramionami. 
– Mój dziadek umarł w wieku czterdziestu dwóch lat, ojciec – czterdziestu pięciu. Nie mam podstaw sądzić, że ze mną będzie inaczej. Już się z tym pogodziłam – skłamałam gładko.
Nie, ja po prostu... przywykłam do tej myśli. 
– To mogły być tylko nieszczęśliwe wypadki. Zdarzają się przecież. 
– Chciałabym. Nie, zaraz, źle to zabrzmiało. Dobra, obaj zostali znalezieni... w podobnym stanie, w jakim ja byłam kilka godzin temu. Misz-masz... na chudzielcach, jakby nie jedli nic od wielu tygodni. – Ręka mi trochę drżała, gdy podnosiłam kubek do ust. – To samo czeka mnie.
– Dlaczego tak uważasz? – powtórzył równie łagodnie, przyglądając mi się uważnie, a ja zirytowałam się niespodziewanie.
– Bo mam te same geny, bo mam te same przypadłości, co oni! Wykituję, bo stracę kontrolę nad morfowaniem. Pamiętam ojca, coraz dziwaczniej się zachowywał kilka miesięcy przed śmiercią. Zmieniał się przy nas, nie jakieś pojedyncze elementy, tylko całą sylwetkę, przekształcał się w kompletnie inną osobę, chociaż panowała zasada, że tego nie robi. Nie mógł nad tym zapanować, aż w końcu stało się to tak częste, że zupełnie się wyczerpał i jego serce stanęło. Tyle.
Nie poznawał nas wtedy i to było najgorsze. Miałam prawie siedem lat, gdy się zaczęło. Przez osiem długich miesięcy nie rozumiałam, co się dzieje z moim tatusiem, moim idolem, moim rycerzem na białym koniu, obrońcą pierwszym i ostatecznym. Kiedy umarł, obok ślepej rozpaczy czułam też ulgę i chociaż zdawałam sobie sprawę, że to kretynizm, nigdy nie zdołałam się pozbyć ukłucia poczucia winy i niechęci do samej siebie za tę reakcję. 
Hodaniew trawił dłuższą chwilę mój wywód, a ja ponuro wpatrywałam się w swoje dłonie. 
– Przepraszam – powiedział wreszcie cicho, z prawdziwym żalem. – Myślałem tylko o jasnych stronach. Powinien był przypuszczać, że nie może być tak pięknie.
Wtedy zrozumiałam z niezachwianą pewnością, że Hodaniew – wampir, krwiopijca, pasożyt – był lekarzem z powołania i powstanie z martwych jako nocna kreatura, żywiąca się ludzkimi płynami ustrojowymi, nie było dlań żadną przeszkodą w kontynuowaniu praktyki i pogłębianiu wiedzy. A także szukaniu lekarstw na dręczące ludzkość fizyczne bolączki, jak widać.
– Przeprosiny przyjęte – odparłam, już spokojnie. – Być może zareagowałam zbyt gwałtownie – dodałam. – Czy możesz podać ten garnek? Chciałabym uporać się z całą resztą i iść do Patrycji. 
Spełnił prośbę, ale wyglądał na nieobecnego duchem. Miałam szczerą nadzieję, że nic nie kombinuje ani nie będzie mnie dręczył, bo w życiu nie zgodziłabym się na jego propozycję. To nie było postępowanie szlachetne, owszem... ale na myśl, że mogłabym pośrednio pozbawić dziecko rodzica, robiłam się chora. 
– Poza tym – powiedziałam z goryczą – nie mogę się nie zmieniać. To się dzieje, kiedy śpię. Umrę w czasie snu i żadne nadzieje tego nie zmienią. 
~*~
Jakiś czas później wyżłopałam z gara ostatnie krople, a moje ciało było w całości ciałem Rity, nie jakiegoś koszmaru szalonego naukowca. Założyłam zaoferowane przez Hodaniewa ubrania (trzymane najwyraźniej w razie podobnych sytuacji, bo ciuchy były czyste i nowe, choć zdążyły nieco zatęchnąć od zbyt długiego leżenia) i zaczęłam kombinować, jak dostać się na górę bez wpadania na kogokolwiek. Nie chciałam wzbudzać podejrzeń, a mojego samochodu nie było przecież na podjeździe. Nic nie wymyśliłam, ale wtedy zaoferował się wampir i aż palnęłam się w czoło – jego rozwiązanie było banalnie oczywiste. Po prostu miał iść przodem i sprawdzać, czy droga wolna. 
– Co prawda Jakub większości kazał się wynosić do lasu, ale lepiej być ostrożnym.
Zacisnęłam pięści na dźwięk imienia przywódcy Renegatów i nic nie odpowiedziałam, tylko podążyłam w pewnej odległości za stąpającym energicznie upiorem. Opuściliśmy piwnicę i dotarliśmy pod drzwi Patrycji bez przeszkód. 
– Myślisz, że jeśli będę mówić do niej przez drzwi, inni będą mnie słyszeć? – zapytałam cicho.
Przez chwilę stał z przekrzywioną głową, jakby nasłuchiwał. 
– Na tym piętrze nikogo nie ma – powiedział. – Patrycja ma dobry słuch, więc cię usłyszy, towarzystwo na dole już nie.
Skinęłam lekko głową. 
– Pilnuj schodów, proszę. – Odwróciłam się do drzwi i delikatnie zapukałam. – Patrycja, jesteś tam? To ja, Rita. Otwórz drzwi. – Odpowiedziała mi cisza. Niepewnie spojrzałam na Hodaniewa. – Może ona śpi?
– Nie śpi. Zachowuje się, jakby spała, ale nie śpi. 
Nie kwestionowałam, w końcu to nie ja byłam tą od ulepszonych zmysłów. Znowu zastukałam. 
– Patka, to bardzo ważne, żebyś otworzyła te drzwi. Dla ciebie i dla mnie.
Przymilałam się i prosiłam przez kilka minut, zanim zrezygnowana odstąpiłam i zbliżyłam się do Hodaniewa. 
– Niedługo świt – powiedział. Było to równoznaczne z muszę iść. Jego piwnica, bezpieczna przed promieniami słońca, czekała na niego, musiał już słyszeć senną pieśń, a mimo to trzymał się dzielnie. Dziwnie to brzmi w odniesieniu do wampira. 
– Czy do pokojów są dodatkowe klucze?
Zamyślił się. 
– Powinny być. Chcesz tam tak po prostu wejść?
– Nie mam zbyt wielkiego wyboru.
– Dobrze. Wrócę niedługo.
Wróciłam pod pokój i ponowie nawoływałam. 
Zorientowałam się, że ktoś za mną stoi, gdy zamilkłam; z westchnieniem oparłam czoło o chłodne drewno i omiotłam podłogę wzrokiem. Zauważyłam duże stopy w ciemnych skarpetkach, odwróciłam się więc i stanęła oko w oko z Jakubem Molerem. 
Bez ani jednego dźwięku patrzyliśmy na siebie dłuższą chwilę, żadne nie kwapiło się, by rozerwać ciszę. Wreszcie wilkołak poruszył się, wyciągnął w moją stronę dłoń. Nie w ramach pojednania, skądże!, oferował mi kluczyk do pokoju Patrycji. Wzięłam go, otworzyłam zamek, wkroczyłam do wnętrza pomieszczenia i starannie zamknęłam za sobą drzwi, ale Jakuba i tak już za nimi nie było. 
Pokój wyglądał tak samo, jak zawsze. Jasny, stonowany i powściągliwy, zupełnie jak jego właścicielka. Proste, skromne meble pasowały idealnie do osoby takiej jak Patka i tylko książki na półkach oraz kilka płyt przy radiu mogły zdradzić coś więcej. Oprócz preferencji literackich i muzycznych – nie znosiła nieporządku, można było się tego domyślić po perfekcyjnym, wręcz bijącym w oczy ładzie. Ani jeden pyłek nie śmiał kalać powierzchni. 
Początkowo jej nie zauważyłam. Dziewczyna siedziała w kącie ­– naprawdę! – zupełnie nieruchomo, wpatrując się w ugięte przed sobą kolana. Krótkie kosmyki nie opadały na twarz, więc widziałam doskonale stłumiony kolor jej oczu, opadnięte policzki i lekko rozchylone wargi, jak u człowieka, który zupełnie pogubił się w swoich myślach i miał zamiar nieprędko wrócić do rzeczywistości. Może nigdy. 
Zaniepokoiłam się i już miałam podejść, ale w tej chwili przełknęła ślinę. Poza ruchem żuchwy i gardła nic nie drgnęło, wyraz dziwnie zobojętniałej beznadziei nie odszedł. 
Zmieniłam kierunek, zbliżyłam się do szafek i zaczęłam przetrząsać ich zawartość. Znów to ułożenie pod linijkę, które beztrosko burzyłam. Patrycja nie znosiła, gdy ktoś grzebał w jej rzeczach, więc liczyłam na jakąś reakcję. 
– Masz coś do jedzenia? – zapytałam swobodnie, wyciągając część bluzek i rzucając je za siebie. Wszystkie ciemne, proste, nieprzyciągające uwagi, opadły na łóżko jak stado wyczerpanych ptaków. – Na pewno masz. Ja zawsze chowałam najlepsze żarcie przed braćmi, a ty w domu pełnym żarłoków tym bardziej powinnaś to robić. – Odsunęłam książki i zerknęłam za nie, przykucnęłam przy następnej szafie, zostawiając wielką wyrwę między tomami i nieregularne ustawienie. – W sumie nadal to robię. Marek czasem do mnie wpada bez zapowiedzi i tajemniczym sposobem pół zawartości lodówki znika. Powinno być na odwrót, ale ja nie jestem na tyle nieuprzejma, chociaż kusi. Czasami to aż dziwne, że wychowały nas te same osoby. Ja robię tak tylko wtedy, gdy jestem na gospodarza zła.
Wywaliłam kolejną porcję ciuchów na podłogę. Wyprostowałam się i kopnęłam je pod ścianę, kątem oka wypatrując Patrycji. Już nie była pogrążona w tym katatonicznym stanie; nie zmieniła wyrazu twarzy, czy raczej żadnego jej nie nadała, ale śledziła moje ruchy trochę przytomniejszym wzrokiem. 
Zobaczymy, kiedy pęknie. 
– Jestem głodna – burczałam, przerzucając biurowe przybory w szufladzie, walały się po wnętrzu z łoskotem. – Chipsy, baton, cokolwiek. Oddam później, obiecuję. Po prostu czuję w tej chwili, że muszę coś zjeść. Przekąsić przed śniadaniem. – Zajrzałam na półkę pod biurkiem, czysto, cholera. Wrzuciłam tam nożyczki i zszywacz. – Kiedy jestem zdenerwowana, jem jeszcze więcej niż zwykle. A ostatnio mam duży powód do zmartwienia, częściowo z własnej głupoty. Mogłam siedzieć cicho i robić, co mi każą, i nic poza tym, ale chyba wolę działać i niewiele osiągać, niż czekać na dupsku i żebrać o ochłapy informacji. 
Kontynuowałam dzieło zniszczenia. Wątpiłam, by to pomieszczenie kiedykolwiek było dotknięte przez podobny kataklizm. 
– Słyszałaś o tych porwaniach magicznych? Na pewno słyszałaś, wszyscy o tym nawijają, wszyscy się boją o swoich bliskich i siebie. Ja nie muszę o siebie, jestem zbyt słaba, by do czegoś się przydać. – Wzruszyłam ramionami, przyglądając płyty Patrycji; odłożyłam je jako przeciwieństwo schludnego stosiku. – Ale o rodzinę się boję. I słusznie. – Musiałam odchrząknąć przed podjęciem monologu, nabrałam oddechu. – To coś... dwa dni temu porwało mi Becię. Nie bez przyczyny poniedziałek to najgorszy dzień tygodnia – dodałam możliwie lekko, ale drżący głos zdradzał moje napięcie. – Zaangażowałam się zatem w poszukiwania. Masz przed sobą świeżo upieczonego śledczego. 
Zajęłam się przestawianiem książek, ale brakowało mi początkowego entuzjazmu. Czułam przygnębienie. 
– Boże, przydałby nam się ktoś z doświadczeniem policyjnym – szepnęłam do idealnie zachowanego egzemplarza Bajek robotów. – Ale mamy tylko mnie i mojego... partnera. To moja inicjatywa i nie wydaje mi się, aby była błędem, nie może nim być. Wcześniej dostałam propozycję pracy. – Odwróciłam się do niezmiennej. Nie potrafiłam stwierdzić, czy słucha. – Teraz mam dla ciebie dwa sekrety. Nieważne, co się będzie działo i kto będzie pytał, udawaj niewiedzę. To bardzo ważne. Rozumiesz?
Chyba skinęła lekko, ale nie mogłam być pewna. 
– Czy na piętrze jest ktoś, kto mógłby nas słyszeć?
Gest zaprzeczenia był wyraźniejszy. Przysiadłam na łóżku, splotłam dłonie między kolanami. 
– Dobrze. Pierwsza rzecz. Oficjalnie porwanych zostało dziewięć osób, dziesięć, jeśli liczyć zniknięcie żywiołaczki. Nieoficjalnie jest ich więcej, a jedną z nich jest Cyrus Szymczak. Czy wiesz, kto to? – Tym razem nie dostałam żadnej odpowiedzi, więc pokrótce wyjaśniłam: – To alfa zmiennokształtnych. Robi wrażenie, co? Magiczne ataki można zablokować albo odbić, ale trudno wyobrazić sobie coś, co oprze się czterystu kilogramom niedźwiedzia. A jednak się oparło. I zmienni mają problem – wcięło im przywódcę stada, a równa się to rozlewowi krwi. Także wśród Renegatów i w sumie każdego, kto się nawinie. I tu wkracza drugi sekret. Ja. – Wstałam i skłoniłam się głęboko. – Zmienni potrzebują kopii Cyrusa, a ja jestem w stanie im tę kopię dostarczyć.
Wyprostowałam się, pot z czoła skapnął tuż obok oka. Patrycja patrzyła na samą siebie. 
Przyglądała mi się wyraźnie zdumiona. 
– Kontaktujesz już? – zapytałam łagodnie.
– Ta-ak – wykrztusiła, nie odrywając ode mnie spojrzenia. Usiadłam, czując trudną do opisania ulgę. 
– Dlatego tak dużo jem – powiedziałam. – Morfowanie zabiera mnóstwo energii i wciąż muszę ją uzupełniać.
Dałam Patrycji chwilę, by oswoiła się z rewelacjami. Rozejrzała się, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, gdzie w ogóle się znajduje, wstała i niemal mechanicznymi ruchami zaczęła wprowadzać porządek do swojego królestwa. 
– Będę naśladować Cyrusa przed bandą zmiennokształtnych i każda pomyłka może być moją ostatnią. Ale liczę, że z pomocą odpowiednich zaklęć podołam temu zadaniu. Gorzej ze śledztwem. Zmienny, który zlecił mi podszywanie się pod alfę, nie ma pojęcia, że ten morf to ja. I nie może się dowiedzieć, ponieważ, jak mogę przypuszczać, zgodnie z dziwnie pojętą logiką uznałby mnie za zagrożenie i usiłował zlikwidować, chociaż teoretycznie zawarty pakt to uniemożliwia.
Nie odezwała się, składała ubrania w idealne kosteczki. 
– Jestem dobrym kłamcą, ale nie doskonałym i mogę się przy nim pomylić, ujawnić, że nie jestem człowiekiem, za którego się podaję. Boję się, Patka. Jestem przerażona. 
Szczupłe dłonie znieruchomiały. 
– Nazywa się Marcel Rysiński – powiedziałam ostrożnie, bojąc się reakcji, ale ręce dziewczyny podjęły przerwaną czynność.
– Nic mi to nazwisko nie mówi – odparła. 
Nic w jej głosie nie wskazywało na kłamstwo. Hm. 
– To ten człowiek, który był przy uroczysku. – Teraz zamarła w kompletnym bezruchu, więc szybko dodałam: – A tamten koleś siedzący wewnątrz kręgu to byłam ja, taki pseudo-Cyrus, sporo mniejsza wersja. Miałam pozbawić jelenia kilku kilogramów, kiedy wkroczyłaś na scenę. 
– Yhm.
To mogło wyrażać wszystko i nic. 
– Patrycja, to jest bardzo ważne – wyrzekłam po raz trzeci z naciskiem. – Nie jestem wojownikiem. Muszę wiedzieć, kiedy uciekać, a żeby to wiedzieć, muszę znać przeciwnika. Dlaczego tak na niego zareagowałaś?
– Nie wiem, o czym mówisz – wyszeptała.
– Bzdura. Proszę, Pati. Jesteś mi to winna. – Nie doczekałam się odpowiedzi, więc rozwinęłam. – Wiesz, co się tam działo? Maja klęła mnie i jelenia, zwierzak miał oddać mi swoją masę. I wiesz, co spowodowało twoje wejście? Koncentracja Mai się rozproszyła, oderwałaś maga od splatania zaklęcia w połowie. Pewnie się zastanawiasz, jakim cudem jeszcze żyję – cedziłam, czując się jak skończona świnia. Niezmienna patrzyła na mnie ogromnymi oczami, zbliżyłam się do niej. – Ja też. Szczerze to wolałabym, żeby mnie rozerwało. 
Pochylałam się, aż w końcu byłyśmy nos w nos, widziałam szarpiący się nerwowo mięsień na policzku. 
– Dlaczego? – pisnęła słabo, a mnie w myślach błysnął obraz ogni piekielnych trawiących moją duszę. Lucek na pewno już szykował dla mnie ciepły kąt.
– Nie jesteś sobie w stanie wyobrazić tego bólu – dokończyłam po prostu, najbardziej ponurym, zduszonym i bolesnym głosem, na jaki było mnie stać. I chyba nawet nie było to udawane. Odwróciłam się gwałtownie, zrobiłam dwa gniewnie kroki i oparłam o parapet. Wstawał świt, w lesie robiło się jaśniej, ptaki darły się entuzjastycznie, nie przejmując się ciężką atmosferą. 
Przez dłuższą chwilę panowała cisza, nie ja ją przerwałam. 
– Przepraszam – szept ledwie głośniejszy od oddechu. 
– Nie mogłaś wiedzieć – rzuciłam głucho. 
– Nie jestem w stanie ci pomóc. Przepraszam – powtórzyła. Zerknęłam na nią, nabrała powietrza, jakby zaraz miało go zabraknąć. – Nie wiem, dlaczego tak zareagowałam. Pierwszy raz widziałam go na oczy. Przynajmniej nie pamiętam, żebyśmy się wcześniej spotkali. Po prostu... kiedy go zobaczyłam... coś zaskoczyło i przeraziłam się. Przeraziłam – mówiła z jakby niedowierzaniem. – Byłam tak przerażona jego widokiem, że nie mogłam... nic nie mogłam. – Ukryła twarz w dłoniach.
– Jak możesz nie wiedzieć, dlaczego tak zareagowałaś?
– To było tak, jakbym stanęła naprzeciw śmierci. – Głos jej się łamał. – Nie, inaczej. Naprzeciw najgorszego koszmaru. Przed śmiercią bym uciekała. Albo stanęła do walki.
Przysiadłam obok niej i przytuliłam, drżała na całym ciele. 
– Jego stopa więcej tu nie postanie, Jakub zakazał mu wstępu. Będą cię bronić.
– Nie! – wyprostowała się gwałtownie i ścisnęła moją rękę. – Nie dadzą mu rady!
– Maja da radę każdemu – zapewniłam. Poruszyła ustami, ale chyba nie znalazła słów na odpowiednie wyrażenie protestu. – Posłuchaj, kimkolwiek był i cokolwiek zrobił, że tak cię... zaszokował, teraz jest betą zmiennokształtnych. Człowiekiem na bardzo odpowiedzialnym stanowisku, który współzarządza paroma setkami przeróżnych bestii i odpowiada nie tylko przed samym sobą. Skoro dostał zakaz, nie będzie go łamał. Jakub potrafi być bardzo nieprzyjemny. – O czym przekonałam się nie tak dawno. 
– Nikt nie może mu rozkazywać – brzmiała nieprzytomnie. Potrząsnęłam nią lekko.
– Jest betą. Tylko betą. – Alfa chwilowo był nieobecny, ale Marcel nie wydawał się tracić kontroli nad swoim zachowaniem. Gburowaty był z natury. – Nie będę lekceważyć ostrzeżenia, ale potrzebuję czegoś więcej niż twojego strachu i niejasnych przeczuć. – Znów ją uścisnęłam, mając nadzieję, że bliskość drugiego ciała pomoże w uspokojeniu. Nie płakała, ale pierwszy raz widziałam ją tak roztrzęsioną i, choć na ogół Patrycja unikała fizycznego kontaktu, czułam, że powinnam okazać wsparcie w ten właśnie sposób. Przytuliła twarz do mojej piersi jak małe, przestraszone dziecko. Ukryłam twarz w jej włosach i stałam się sobą.
Po jakimś czasie wysunęła się z moich objęć, przygładziła potargane włosy nerwowym gestem. 
– Poprosisz Jakuba? Chcę z nim porozmawiać. 
Już miałam wychodzić, gdy Patrycja niepewnie mnie zawołała. Odwróciłam się i spojrzałam pytająco. 
– Byłoby lepiej, gdybyś uciekła – powiedziała cichutko. – Wszyscy powinniśmy uciekać. Nie wiem, co zrobił, ale wiem, że to było coś bardzo, bardzo złego. Boję się, Rita. Od dawna się nie bałam.
Poczułam na kręgosłupie defiladę lodowych igieł. 
– Nie mogę – odparłam szczerze. – Muszę uratować Becię.
Opuściłam pokój i wolnym krokiem podążyłam w stronę korytarza, tak głęboko pogrążona w rozmyślaniach, że zauważyłam Jakuba dopiero jakieś dwa metry przede mną, tuż koło schodów. Przystanęłam na jego widok. 
Przekazać prośbę i odejść? 
Zupełnie go zignorować? 
Naskoczyć? 
Za długo się wahałam. 
– Co z nią? – zapytał z niepokojem.
– Lepiej. Prosi cię, żebyś przyszedł, chce porozmawiać. – Poczekałam, aż mnie wyminie, i wtedy rzuciłam przez ramię: – Teraz jesteśmy sami, więc chętnie odpowiem na twoje pytania. 
Zesztywniał i zwolnił kroku, ale nie zatrzymał się. 
– Co, nie masz już żadnych? – Moje słowa były słodkie i lepkie jak miód, ale ilość jadu pod cukierkowatością mogłaby powalić słonia. – Jaka szkoda.
Zapukał do drzwi Patrycji, rozległo się stłumione proszę. 
– Mam nadzieję, że szantażowanie mnie było warte swojej ceny – zawołałam za nim z goryczą.
Wilkołak chwycił za klamkę, ale nie wszedł; spojrzał prosto na mnie. Nie wyglądał, jakby było mu wstyd. 
– Byłoby lepiej, gdybyś wróciła do domu – wycedził chłodno. Uśmiechnęłam się szeroko.
– Ani mi się śni – rzuciłam radośnie. – Gdybyś jednak zdecydował się na kontynuowanie przesłuchania, będę tu, dopóki Maja nie wróci. Tym razem obejdzie się bez przemian, obiecuję, nie musisz się obawiać o żołądek.
Nie odpowiedział. Opuścił korytarz, a ja podążyłam do pustej kuchni, poczęstowałam się kiełbasą i chlebem, z salonu zabrałam koc i wyszłam na zewnątrz, na bujaną ławeczkę za domem. Rozsiadłam się wygodnie i przykryłam nogi – to był chłodny poranek, poza tym przez czas tego krótkiego spacerku pożyczone buty zdążyły przemoknąć. 
Nie musiałam czekać długo. Podsunęłam pod siebie nogi, by mogła usiąść. 
Maja wyglądała strasznie. Nie była ranna, nie, ani zmęczona, wręcz przeciwnie – zdawała się promieniować jakąś wewnętrzną energią, ledwo zauważalną ekscytacją, jakby wreszcie, po długim czasie miała okazję zrobić coś, co lubi, i w pełni wykorzystała okoliczności. To pewnie nie świadczyło o niej dobrze, biorąc pod uwagę, jak wyglądała – podarte ubranie, wszędzie plamy z trawy, ziemi i krwi. Zwłaszcza z krwi. Część była całkiem świeża, zdobiła jej twarz i ręce. 
Część była moja. 
Przysiadła ostrożnie obok, uprzednio ująwszy koniec koca między dwa palce i odsunąwszy go możliwie najdalej. Milczałyśmy, delikatnie się kołysząc, pracowicie żułam chleb, obserwując grę promieni między koronami drzew, a Maja siedziała nieruchomo. 
Stygła. 
– Dobrze się czujesz? – Kiedy się odezwała, była chłodna jak zawsze.
– Owszem. Co prawda trochę mi niedobrze, jak wspominam, co się wydarzyło, ale fizycznie jest w porządku. 
– Nie wiem, co mam powiedzieć – rzekła z jakby zadumą. Ukryłam uśmiech.
– Na początek może przeproś?
– Przepraszam – odpowiedziała natychmiast.
– Przyjęte. Czuj się rozgrzeszona. 
– Za utratę kontroli i zranienie. Przepraszam – powtórzyła. 
– Tamta rana to naprawdę mały pikuś w porównaniu z tym, co było wcześniej – mruknęłam. 
– Pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego...
– Szkoda, że to ja musiałam być królikiem doświadczalnym.
– Nie ułatwiasz – rzuciła z nieprzystającą do niej pretensją. 
– Maju, nie musisz tłumaczyć. Wiem, dlaczego przerwałaś inkantację. Już rozmawiałam z Patrycją, ale nie jest w stanie podać przyczyny, a przynajmniej mnie nie chciała jej ujawnić. 
Zapadła między nami cisza. Skubałam bez przekonania chleb; jakoś skończył mi się apetyt. 
– Strasznie krzyczałaś – powiedziała głucho.
– Strasznie bolało. 
Zmierzyła mnie wzrokiem, jej mina zdradzała niedowierzanie. I winę, dużo winy. 
– Uroczysko sczerniało.
– Och. – To był jedyny nadający się komentarz. 
Ślad rodzaju wybuchów powołujących uroczysko do istnienia rozmywał się na przestrzeni lat. Dostatecznie stary krąg po prostu promieniował magią, czystą, neutralną siłą. Sczernieniem i zbieleniem nazywano sytuację, kiedy zyskiwał status nadającego się wyłącznie do czarnej lub białej magii i próba użycia przeciwnej skończyłaby się fiaskiem albo odbiciem mocy w stronę czarującego. 
Uroczysko Renegatów było zatem w zasadzie do niczego, jako że jego główną funkcją było leczenie – biała dziedzina. 
Do sczernienia doprowadzały akty wyjątkowej ohydy... albo bólu. 
– Nie zraniłam cię dlatego, że traciłam kontrolę – podjęła wątek Maja. – Wtedy udało mi się opamiętać na tyle, by zrobić coś z tobą w miarę sensownego i uciec, by nikogo nie skrzywdzić. Chociaż przyznaję, że to nie było mądre.
– Co w zasadzie zrobiłaś? 
– Rozgryzłam sobie język i wsunęłam go w ranę – oznajmiła takim tonem, jakby komunikowała, że rozwiesiła pranie, bo pralka skończyła pracować. Zamrugałam, ale potem uświadomiłam sobie, że nawet nie jestem zdziwiona; ja nie mogłam być uratowana w normalny sposób. – Siedziała w tobie moja magia, więc liczyłam, że jeśli poczuje znajomą krew, wróci do mnie. To był ryzykowny krok, który miał niewielkie szanse powodzenia, ale na nic innego nie miałam czasu. 
– Cóż, zadziałało.
– Cieszę się – powiedziała miękko.
Znów milczałyśmy, ale to była cisza oczyszczająca, kojąca. Leśna cisza – wiatr delikatnie szumiał wśród liściastych koron, ptaki śpiewały radośnie, gdzieś daleko dzięcioł leczył drzewo. Pachniało korą, żywicą i wilgotną ziemią. Panował spokój. 
– Nadal chcesz znaleźć zaklęcie pamięci?
Musiałam odchrząknąć.
– Owszem. Nie jestem pewna, czy z niego skorzystam, ale lepiej będzie je mieć.
– Myślę, że Cieśla będzie mógł coś w tej sprawie zdziałać.
Uśmiechnęłam się niewesoło. 
– Wygląda na to, że będę musiała wyciągnąć rękę na zgodę.
– Zapewnienie okrągłej sumki mu wystarczy za sojusz – zauważyła. 
– Ale może dostanę jakąś zniżkę...
– W to akurat wątpię. Własnej matce by nie odpuścił – Maja bezlitośnie rozwiała moje nadzieje. 
Nie znalazłszy na to odpowiedzi, przeszłam do następnego tematu – streściłam chaotyczne wypowiedzi Patrycji. 
– To mało, dużo za mało – skwitowała. – Chociaż pewien punkt wyjścia jest. Patrycja trafiła do nas jak miała jakieś... pięć, sześć lat, ktoś zostawił ją na początku drogi i kazał iść przed siebie, aż trafi na duży dom, tam mieli być ludzie, którzy się nią zaopiekują. 
– Ile miałaś, my miałyśmy lat? Dziesięć?
– Tak – odparła z pewnym zniecierpliwieniem, myślami przebywając gdzieś indziej. – Jeśli trafia do nas podrzutek, to na ogół ledwo co odrósł od ziemi, często nawet konieczne jest jeszcze karmienie piersią, więc umawiamy się z matkami, by... udostępniały się przynajmniej raz dziennie. Zwykle musimy płacić – dodała jakby mimochodem. – Ale pięciolatka... To było dziwne. Zwykle już po dwóch miesiącach od narodzin niemowlak się zmienia, więc bardzo wcześnie można stwierdzić, czy jest... prawidłowy. Myśleliśmy, że Patrycja jest bastardem, którego rodzice nie wytrzymali presji społeczeństwa, więc się nią zajęliśmy, ale ona nigdy się nie zmieniła. I przyczyna może leżeć w tym, co stało się wcześniej.
– A co stało się wcześniej? 
Pokręciła bezradnie głową. 
– Nie wiadomo. Zadawaliśmy jej pytania, ale albo nic nie mówiła, albo powtarzała, że nie pamięta. Jedyne wspomnienie, jakie miała, to jazda samochodem z jakimś milczącym dorosłym i droga do nas. Była strasznie roztrzęsiona, zamierała ze strachu za każdym razem, gdy ktoś gwałtowniej się poruszył albo podniósł głos. Na widok mężczyzny reagowała, jakby miała przed sobą demona. Myśleliśmy, że ktoś ją gwałcił, ale to nie było to. – Przeczesała włosy dłonią, gestem dziwnie ludzkim na nią, ale wyraźnie zdradzającym jej wzburzenie. 
Miała tylko dziesięć lat, a była pełnoprawnym uczestnikiem wszystkich wydarzeń, widziała więcej niż jakiekolwiek inne dziecko. 
– Zostawiliśmy tę sprawę na kilka miesięcy, aż się uspokoiła, przywykła do otoczenia. Liczyliśmy, że się otworzy, ale wyszło ostatecznie, że nie kłamała i rzeczywiście nic nie pamięta.
Zmarszczyłam brwi. 
– Dlaczego sądzisz, że przyczyna jej niezmienności leży w przeszłości?
– Bo ona nie jest niezmienna. Racja, nigdy nie pokazała zwierzęcej formy, ale wystarczy na nią popatrzeć. Na aparycję i zachowanie. Porównaj ją z Szymonem i uzyskasz odpowiedź.
Zamyśliłam się. Faktycznie, Patrycja wyglądała jak zwyczajna dziewczyna, żadnego nadprogramowego owłosienia czy osobliwych kształtów fragmentów ciała; była wycofana i powściągliwa, nigdy nie słyszałam z jej strony warkotu, nie widziałam zwierzęcych ruchów. 
– To skąd pewność, że to zmiennokształtna?
– Zapach – odpowiedziała Maja krótko. – Czuć ją psem, może wilkiem, trudno uchwycić różnicę. I podporządkowuje się alfie w typowo zwierzęcy sposób, mimo że nie musi.
– Wygląda na to, że w przeszłości było coś, co zetknęło ze sobą ją i Marcela, a Patrycja wyniosła z tego spotkania dość nieprzyjemne wspomnienia – podsumowałam, tłumiąc w sobie gniew. Nie wiedziałam, na co jestem wściekła; na rodziców tej dziewczyny, na nieokreśloną zbrodnię Marcela, na niesprawiedliwość świata? – Nie wiem, jak inaczej tłumaczyć jej reakcję.
– Postaram się dyskretnie pogrzebać w przeszłości Marcela, ale to może zająć kilka tygodni, jeśli ma się nie zorientować, a takie działania z naszej strony na pewno będą spodziewane. 
– Może Cieśla będzie mógł pomóc – burknęłam z niechęcią.
– Może.
– Widzisz Marcela w roli oprawcy? 
Maja odchyliła się na oparcie i przez chwilę wpatrywała w niebo. Było ładne, jasnoniebieskie, poranne. Zapowiadał się ciepły dzień. Może nie będzie zachmurzenia w pełnię. 
– Nie – wydała werdykt zdecydowanym, pewnym głosem.
– Rozwiniesz?
Myślała przez moment. Jakaś odważna mucha przysiadła na jej dłoni i zaczęła badać intrygujący brud.
– Potrafi być bezwzględny i zimny, czasem wybucha gniewem i ma trudności z kontrolowaniem go, bez wahania zabiłby w ochronie stada i nawet się nie obejrzał, torturowałby wroga bez mrugnięcia okiem... ale nie straszyłby małych dziewczynek. Zmienni nie doprowadzili cackania się z dzieciakami do rozmiarów sztuki, jak to żywiołaki mają w zwyczaju, ale blisko im do tego.
– To czemu je porzucają? – Znów ten gniew.
– Bo oprócz instynktów rodzicielskich, mają równie spory instynkt snobizmu. – Sucho wyrzeczone słowa, ale słychać było gorycz. Przełknęłam własną, zanim się odezwałam. 
– Jest jeszcze jedna sprawa, którą, mam nadzieję, wybadasz.
– Jakub – zgadła natychmiast. Skinęłam głową.
– Jesteś w stanie to zrobić? – Wątpiłam i, chociaż miałam ku zwątpieniu powody, czułam się z tym źle.
– Tak. Sama chcę zrozumieć jego postępowanie, bo nie wiem, co w niego wstąpiło. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej zachował się tak w stosunku do swojego. Może i oficjalnie jesteś w rejestrach magów, ale od dawna jesteś nasza i durny świstek tego nie zmienia.
Wiedziałam to, ale i tak zrobiło mi się cieplej na serduszku. 
– Poza tym... nigdy nie... znieważył mnie publicznie. – Wydawała się dogłębnie poruszona. – Kiedy się kłócimy, czasem wykorzystuje swoją pozycję, ale w obliczu obcych zawsze jesteśmy idealnie zgrani. Marcel jest obcy. Ty chyba wtedy też byłaś. 
Całe ciepło wyparowało, ale nie dałam tego po sobie poznać. 
– Ćwiczyliście wcześniej to synchroniczne siadanie, prawda? – zapytałam swobodnie.
– Naturalnie. – Lekko drgnęły jej usta. – Mieliśmy pewne problemy ze względu na różnicę wzrostu, ale od dawna to nasza sztandarowa sztuczka. Nie wiem, co w niego wstąpiło – powtórzyła. – I zastanawiam się teraz, czy gdyby nie zmusił mnie do uległości, to byłabym w stanie dokończyć zaklęcie mimo pojawienia się Patrycji i... wrażenia, jakie wywarła. Nie byłam tak zimna, jak wydawało mi się, że byłam. I prawie cię przez to zabiłam.
Dotknęłam wierzchu jej ręki, a ona w rzadkiej manifestacji uczuć odwróciła dłoń i mocno ścisnęła moją. 
– Maju, mam pytanie, na które nie spodziewam się odpowiedzi – mówiłam z wahaniem, niepewna, czy powinnam dźgać niedźwiedzia. – Po prostu... pierwszy raz widziałam ciebie spuszczającą wzrok i... dlaczego? Rozumiem, że nie krzyżujesz spojrzenia z Marcelem, ale przecież Jakub to wilkołak. Nieszkodliwy przez większość czasu. 
Nie odpowiadała tak długo, że zaczynałam sądzić, że nie zrobi tego nigdy. 
– Mam... powody. Ale nie będziemy o nich rozmawiać ani teraz, ani nigdy. Wybacz – dodała ponuro. 
Skinęłam głową, akceptując to. Byłam ciekawa i zaniepokojona, ale skoro Maja nie chciała się uzewnętrzniać, nie miałam zamiaru naciskać. W końcu żadnego zagrożenia nie było. 
Jesteś pewna?
– Podrzucisz mnie do domu?
Wstała, trochę zaschniętego błota i krwi posypało się na trawę, mucha poderwała się w panice. 
– Jedyne, co musisz wiedzieć, to jeśli Jakub postawi mnie w sytuacji, w której będę musiała wybierać, to nie za nim pójdę.
Deklaracja wygłoszona z chłodną obojętnością, spokojnym głosem i spojrzeniem. 
– Dziękuję.
Warta więcej niż jakiekolwiek gorące słowa i gwałtowne przyrzeczenia. 
_________

Niech wstyd będzie tym, którzy uważają, że plan ogranicza – pierwsza część rozdziału była opisana jako Rita się naprawia. Przybiera wygląd Rity i prosi o spotkanie z Patrycją., a skończyło się na zgoła czymś innym, hm? 
Znów wrzucam rozdział po miesiącu! Samą siebie szokuję, bo to do mnie niepodobne. Coś czuję, że takie tempo pracy jest wywołane wiszącym nade mną widmem matury. Powinnam się uczyć... Po studniówce, powtarzam sobie. A moja studniówka w istocie jest siedemdziesięciojednodniówką (ten łykend!).
Hm, zastanawiam się nad spisem wszystkich bohaterów (tylko spis, ewentualnie z określeniem frakcji i wiekiem), bo zauważyłam, że strasznie dużo mi się ich namnożyło jak na tak niewielką ilość tekstu... Zły czy dobry pomysł? 

EDIT 8 IX 14
Rozdział poprawiony. 

4 komentarze:

  1. Zacznijmy od twojej wiadomości. C:

    Kiedy dokładnie masz studniówkę? Dobrze zrozumiałem, że jeszcze nie miałaś? C: A jeśli jednak miałaś, to jak było. ^^

    Pisałem kiedyś, że przydałoby się jakieś powierzchowne opisy bohaterów, dlatego uważam spis za dobry pomysł. c:

    Notka... Cóż, mogła pojawić się szybciej, ale nie będę narzekał. ^ ^

    Ogólnie - jeszcze bardziej polubiłem postać doktora (a wręcz przeciwnie postać Jakuba). C: Widać, że ma idealistyczne spojrzenie na świat i dużo dobrych pomysłów. Można by było rzec, że dobry z niego człowiek, gdyby człowiekiem był. xD
    Tak się zastanawiałem kim właśnie jest Patrycja, jaką istotą... I nie pomyślałbym, że to bastard, w dodatku pies bądź wilk. Cóż, nie było powiedziane, że na pewno jest to takie zwierzę, więc może to jednak inne?
    Pisałem już, że nie lubię postaci Jakuba? Tak? To piszę jeszcze raz - nie lubię go. xD Wiem, że ma swoje cele, chcę dobra swoich ludzi i tak dalej... Ale i tak nie odpowiada mi jego zachowanie i postawa tego osobnika.
    Jak dobrze zrozumiałem - Maja coś czuję do Jakuba? Ale chyba nie miłość, choć...może?
    Ciekawi mnie to, o co pytał się Hodaniew - czy Rita jest w stanie zmienić się w zwierzę... Może to wyższa szkoła jazdy? Bo w końcu...upodobnić się nie jest trudno. Zmiana kształtu twarzy, budowa ciała, dodatkowa kończyna (mówię o ogonie) i dodatkowe owłosienie... Gorzej, gdyby to nie miał być ssak. Ale tak wydaję mi się, że Rita dałaby radę zmienić się w, na przykład, niedźwiedzia. C:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz już jestem po. Zaraz muszę wyłączyć laptop i szykuję się na poprawiny. xD
      Doktorek jest wyjątkową istotą pełną sprzeczności. Jego istnienie to brudny sekrecik, bo zdecydowana większość wampirów (w sumie jakichkolwiek stworzeń zrodzonych z czarnej magii) to oszalałe bestie, których jedynym pragnieniem jest zabijanie. Nie zaznaczyłam tego, być może powinnam.
      Mogę zdradzić, że wilk, bo ta informacja nie ma większego znaczenia, jako że dziewczyna nie jest w stanie się zmienić.
      Och, Jakub zdecydowanie nie jest personą do lubienia. Trudno go darzyć sympatią, ale tak to zwykle jest, gdy człowiek siedzi po uszy w polityce i musi czasem podjąć decyzję ku większemu dobru. Nie trzeba go lubić, ale ważne, by go rozumieć. :) Rita niestety ma z tym problem, choć chyba nikogo to nie dziwi i nikt nie ma do niej pretensji.
      To jest raczej relacja mentor-uczeń; sporo tam miłości i przywiązania, ale największą rolę odgrywa w tym związku gigantyczne poczucie winy, że tak pozwolę sobie odrobinę zaspoilerować. ;) A Jakub wie, jak wykorzystać to uczucie.
      Zapominasz o dwóch rzeczach: 1. masie - przemiana w niedźwiedzia nigdy się nie uda, bo Rita nie ma nawet tyle materiału, 2. Rita mogłaby zamienić się w zwierzę zbliżone masą, ale nie znaczy to, że miałaby jego szybkość, siłę itp. Może stać się napakowanym dryblasem, ale jej ciosy nadal będą słabymi ciosami Rity. Zatem zmiana w zwierzę jest możliwa, ale nie niesie ze sobą żadnych korzyści.

      Usuń
  2. I jak się bawiłaś? ^^

    Mimo wszystko go lubię. Musi mieć silną wolę, skoro, mimo wrodzonych predyspozycji do bycia bestią żerującą na ludzkim osoczu, panuję nad sobą i...w dodatku pomaga innym, bo w końcu jest lekarzem.

    Wilk... Nie powiedziałbym. Doszukiwałbym się innego zwierzęcia, ale wilka? Raczej nie... ^ ^"

    Ah, Ci politycy. Nich ich nie lubi. xD I nie dziwie się Ricie, też go nie rozumiem. Znaczy się rozumiem, że ma różne obowiązki, ale i tak nie rozumiem jego zachowania. I raczej nie zrozumiem, więc będę go nie lubić. >D

    Masę da się załatwić - tak jak teraz, gdy chcę zmienić się w Cyrusa. Może Rita nie będzie raczej przepadać za tym zaklęciem, no ale możliwości są. xD A na przykład zamiana w ptaka? Przecież...te stworzenia nie mają żadnych specyficznych właściwości fizycznych, bo to dzięki budowie ciała mogą latać. Tylko czy Rita jest w stanie zmienić się aż tak? Wydaje mi się, że nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bosko było, szkoda że to już się nie powtórzy, bo mam ochotę na następny raz. xD
      Silna wola jest tu bardzo istotna, tak. Nie jestem pewna, czy będę miała okazję zagłębiać się w naturę wampirów, ale jeśli tak, to wyraźnie dam do zrozumienia, jak bardzo Hodaniew jest wyjątkowy. :)
      Cóż, nie zachowuje się jak wilk, w ogóle nie zachowuje się jak drapieżnik, ale to wina jej dramatycznej przeszłości. Zwierzę się wycofało, zostało małe, przerażone dziecko.
      Owszem, da się, ale nie na taką skalę (chociażby z faktu, że trudno znaleźć zwierzę o odpowiedniej masie, a nawet jeśli, to Rita nie jest entuzjastką wybijania zagrożonych gatunków. Poza tym ta pobrana masa bardzo szybko się wytraca). Głównie chodzi o różnice budowy ciała. Rita dużo potrafi zrobić ze swoim ciałem, ale np. jako ptak zdolny do lotu potrzebowałaby silnych mięśni piersiowych, by móc dostatecznie szybko machać skrzydłami. A ona ich nie ma. Gdyby dużo ćwiczyła... może, może... Musisz jednak pamiętać też o mózgu, kręgosłupie, nerwach. Ich Rita nie tyka, bo jeśli coś spieprzy, nie da rady ich odbudować. Jak zmieścić ludzki mózg w głowie ptaka?
      Rita nie ma odpowiedniej magii, więc, to dla wielu istot jest naturalne, dla niej jest nieosiągalne. Ale ona może zmienić się w jakiekolwiek człowieka, zaś tacy zmienni mają tylko jedną formę.
      Mogę powiedzieć, że potomek morfa i zmiennokształtnego byłby w stanie przybrać dowolną zwierzęcą postać. :P

      Usuń