10 lipca 2013

Sól ziemi I

Rozdział 1
Para butów potrafi być dla kobiety wrogiem

Facet siedzący naprzeciwko mnie sprawiał naprawdę przyjemne wrażenie swoją aparycją.
Brązowe włosy w niesforny sposób otaczały kształtną głowę, wysokie czoło przywodziło na myśl akademickiego profesora albo przynajmniej kogoś niewątpliwie inteligentnego. Nos był idealnie prosty, choć nieco zbyt długi; zgrywał się jednak z szerokimi kościami policzkowymi. 
Gdy patrzeć na tę twarz jako ogół, wzbudzała zaufanie i uznanie, nawet jeśli nie zamieniło się z jej właścicielem ani słowa. 
Ja miałam skrzywienie zawodowe
W oczy rzucał mi się brak zmarszczek, zarówno tych żłobionych przez śmiech, jak i smutek. Większość z nas ma trochę tego i trochę tamtego. Mimika Roberta była bogata podczas naszych rozmów, zatem ich nieobecność dziwiła mnie i niepokoiła – miał około trzydziestu lat, nie pytałam, zatem jeśli rzeczywiście jego mięśnie byłyby tak ruchliwe, zmarszczki powinny być wyjątkowo wyraźne. Tylko dodawałyby mu uroku.
Niby nic, ale intuicja – kobieca czy magiczna, obie czasem miały rację – szeptała z niepokojem. 
Mimo wszystko uśmiechnęłam się i odpowiedziałam na pytanie zręcznym kłamstwem. Ostatecznie nie byłam sobą, Ritą, tylko Zuzią, Zuzanną, kobietą pod trzydziestkę, która przyszła się rozerwać. 
– Nie jestem nikim specjalnym... Pracuję w gazecie, jestem redaktorem. Nie uwierzyłbyś, jakie ludzie czasem popełniają błędy. 
Machnął ręką z przerysowanym lekceważeniem. 
– Jestem nauczycielem geografii w gimnazjum! Dość marnym gimnazjum. 
– Wygrałeś. – Potarłam palcem brodę. – Chociaż kiedy się zgłosiłam, liczyłam, że nie będę miała za wiele do roboty... Jestem raczej leniwa. Wiesz, oczekiwałam, że ludzie piszący do gazet mają jakieś tam doświadczenie z konstruowaniem zdań, i będę się zajmować zmorą naszego pięknego języka, interpunkcją. Ona już wielu powaliła. A wyszło na to, że w tych tekstach jest więcej mnie niż autorów. Ale jeszcze nikt nie zgłaszał pretensji – dodałam. 
– Czyli albo wiedzą, że piszą marnie i cieszą się twoimi poprawkami, albo nie czytają wydrukowanych tekstów – powiedział. 
– A po co mieliby czytać coś swojego po raz drugi? – Wzruszyłam ramionami. – Nie dziwię im się. Zresztą, mnie to pasuje. Śmiem twierdzić, że od czasu mojego pojawienia się w ekipie jakość zamieszczanych artykułów wzrosła, a ścisłe trzymanie się tego, co nabazgrali dziennikarze, nie wywołałoby podobnego efektu.
Siedzieliśmy przy stoliku przed klubem, spowici muzyką na tyle głośną, by zagłuszała rozmowy wokoło, i zarazem na tyle stłumioną, że mogliśmy się bez przeszkód słyszeć. Parasole były złożone; co romantyczniejsi mogliby obserwować gwiazdy i cienki sierp księżyca, zaś ci bardziej zdecydowani w działaniach mieli możliwość nieco oddalić się od klubu, schodząc na plażę otaczającą miejski zalew. Światła miasta odbijały się w wodzie w taki sposób, że osoba na wąskim pasie piasku była w zasadzie niedostrzegalna. Ktoś zrobił to celowo czy los uśmiechnął się do zakochanych? Trudno rozstrzygnąć. 
Stół się lepił, ale przynajmniej szklanki były czyste, kiedy je dostaliśmy – moja z mocnym, kolorowym drinkiem, jego z jakąś mieszanką whisky. Teraz stały puste, a ja miałam wrażenie, że resztka błękitnej cieczy na dnie patrzy na mnie żałośnie i popiskuje coś w alkoholowym, bełkotliwym języku. Wypij jeszcze jednego, większość mnie jest taka samotna w twoim żołądku! Ledwo się oparłam przed pogrożeniem jej palcem. Fakt, że następna porcja nie miałaby na mnie żadnego wpływu, ale były cholernie drogie. 
– Ręka ci drgnęła – powiedział Robert nagle. 
Podniosłam wzrok, marszcząc brwi. 
– Nie rozumiem – odparłam niepewnie. 
Skinął na moją prawą dłoń. 
– Przed chwilą podniosłaś lekko rękę, ale zaraz potem ją opuściłaś. Co chciałaś zrobić? – Brązowe oczy przyglądały mi się uważnie. Nie miałam ochoty w nie patrzeć, więc skupiłam się na swojej ręce – zacisnęłam palce w pięść, rozprostowałam je, znowu zacisnęłam. Potrząsnęłam głową. 
– To głupie. 
– Powiedz mi – poprosił. 
Westchnęłam.
Na początku zapowiadało się tak miło, a potem co? Zamiast cieszyć się flirtem z zabawnym, słownym gościem, jak to miałam w radosnych zamiarach, siedziałam i zastanawiałam się, czemu moja intuicja jęczy, żeby zwiewać. 
Jeszcze nie byłam skłonna jej usłuchać. 
Przyciągnęłam do siebie szklankę, dźgnęłam dno słomką. 
– Wyobraziłam sobie, że drink wpatruje się we mnie i błaga o towarzystwo. Nie jest dobrze, gdy gadają do ciebie przedmioty – zaryzykowałam szybkie spojrzenie na oblicze Roberta, jakbym była równocześnie przestraszona i zawstydzona, ale miał nieprzenikniony wyraz twarzy – to chciałam go skarcić – dokończyłam. 
Może to dziwactwo go odstraszy. 
A może uzna je za urocze. 
Po raz pierwszy uśmiechnął się szczerze, ale to nie poprawiło mi humoru.
– Myślę, że moja whisky też ucieszyłaby się z koleżanki, ale wolałbym uniknąć przepicia. – Rzucił mi spojrzenie niepozostawiające wątpliwości, dla kogo chciał do tego nie dopuścić. – Może coś słabszego? Co powiesz na piwo? 
Zamknęłam paszczękę z kłapnięciem zębów, przemieliłam słowa zaprzeczenia szybkim poruszeniem szczęki. Skoro chciał stawiać, czemu nie? 
– Piwo może być – zgodziłam się. 
– Nie ucieknij tylko – przestrzegł i odszedł.
Wykorzystałam chwilę spokoju i wyciągnęłam z torby batonik energetyczny. Kilka ruchów żuchwy i po przekąsce. Dręczyła mnie ochota na więcej, ale nie widziałam niczego, co nadawałoby się do wyciągnięcia w miejscu takim jak to. Westchnęłam znowu. 
Wrócił Robert, zastając mnie bawiącą się słomką ze znudzeniem wymalowanym na twarzy. Czułam się trochę winna, wysyłając mu zniechęcające sygnały, a jednocześnie nie robiąc nic, by faktycznie go odstraszyć. Winna głównie przed sobą – wiedziałam, że nic z tego nie będzie, za bardzo mnie przerażał, ale z drugiej strony nie potrafiłam sobie odmówić rozmowy z nim. 
Upiłam dwa potężne łyki i zrobiłam dobrą minę do złej gry. Im szybciej się z tym uporam... 
Trzeba było się nie zgadzać. 
– Paskudne? – Był zmartwiony. 
– Z sokiem trochę lepsze. – Przesunęłam kufel w jego stronę. Nie miałam nic przeciwko dzieleniu się z obcymi ludźmi jedzeniem czy piciem, byłam odporna na większość chorób, jeśli nie na wszystkie, ale pokręcił głową. 
– Nie przepadam za malinami. 
– Najlepiej byłoby jakoś przemycać tu własny alkohol. Na przykład w damskiej torebce. – Klepnęłam własną. – Przychodzisz z kubkiem lokalu, wlewasz piwo i ta-da! I taniej, i smaczniej. 
– To dobry pomysł...
– Innych nie miewam – powiedziałam szybko. 
– Ale czy nosisz tę torbę przy sobie zawsze? – zapytał z wyraźnym zainteresowaniem. – Nie przeszkadza ci? Nie lepsza byłaby jedna z tych malutkich, fikuśnych torebeczek? Listówek?
– Kopertówek – poprawiłam go. Dotknęłam torby, pogładziłam szorstki, ciemnoniebieski materiał udający skórę. – Zdążyłam się do niej przyzwyczaić. Lubię nosić przy sobie wszystko, co niezbędne w kryzysowych sytuacjach. 
Uśmiechnął się, a mnie znów przeszył dreszcz, ale tym razem nie spłynął po kręgosłupie, a usadowił się na plecach. Zadrżałam, chociaż noc była ciepła. 
– Mówisz jak każda kobieta. 
Wzruszyłam ramionami, ale wyszło to dość niemrawo – moje mięśnie niespodziewanie stały się jakby rozlazłe. Upiłam piwa dla dodania sobie animuszu. 
– Jestem kobietą. – Próbowałam jeszcze coś dodać, ale język stanął mi kołkiem w ustach. Odchrząknęłam, ale niewiele to dało. W sumie całkiem zabawne uczucie. Sięgnęłam do piwa i tak jakby... nie trafiłam. Kufel się zachwiał, ale nie przewrócił; trącony z boku pod kompletnie złym kątem, zawirował, kilka kropel skapnęło na blat w fantazyjnym rozprysku. 
Robert zmarszczył brwi. 
– Uśmiechnij się – poprosiłam. Czy raczej wybełkotałam... – Uśmiechnij – powtórzyłam, tym razem starannie wymawiając każdą głoskę, ale wyszło tak sobie. Skrzywiłam się. Wstałam na chwiejących się nogach, Robert natychmiast się poderwał. 
Słyszałam w głowie kakofonię spanikowanych głosów, ale zlewały się tak, że nie byłam ich w stanie zrozumieć. 
Do łazienki!, przedarł się wreszcie jeden. 
– Dokąd idziesz? 
– Do łazienki – poinformowałam go i wyminęłam. Wyminięcie przypominało raczej zachwianie się w odpowiednim momencie. Złapał mnie za łokieć, chroniąc przed upadkiem. Zachichotałam, raz i drugi. 
Nie szczerz się jak idiotka, tylko myśl! 
– Nie wyglądasz najlepiej – powiedział ostrożnie. – Może cię stąd zabrać?
Poklepałam go po dłoni.
– Idę tylko siusiu, potem do ciebie wracam. 
Chociaż wolałam położyć się na tej brudnej podłodze i przespać się trochę. 
Co się dzieje? 
Chwiejnie ruszyłam w stronę wejścia, wysuwając się spod jego ręki, ale i tak ruszył za mną. Widać zamierzał czekać przed drzwiami toalety. 
Muzyka otuliła mnie jak... jak metalowa płachta, jakaś kuzynka drutu kolczastego. Wbiła w uszy, chociaż zdawała się dobiegać przez warstwę puchu. Przeciskałam się pomiędzy ludźmi, od czasu do czasu jako podpórkę wykorzystując albo ich, albo przyjazną ścianę – moje mięśnie nie do końca spisywały się tak, jak powinny. 
Znów zachichotałam, ale nieco histeryczny odgłos zginął w gromadzie innych. Wyobraziłam sobie, jak wrogie dźwięki rzucają się żarłocznie na mój śmiech i zrobiło mi się smutno. Samotny... Potrząsnęłam głową, chwytając za klamkę. Była mokra – coś, czego nienawidziłam – i stawiała niespodziewany opór. Nacisnęłam mocniej, opierając się biodrem, w końcu ustąpiła. Wtoczyłam się do środka, zamykając drzwi tuż przed twarzą Roberta, oparłam się o nie i odetchnęłam, starając się przeczyścić głowę... 
Ale po co? Jakoś zapomniałam. 
Przy lusterku stała kobieta. Zamarła z pudełkiem pudru w jednym ręku i wacikiem w drugim, przyglądając mi się z pewnym zniesmaczeniem. 
– Dziewczyno, jest tak wcześnie... – mruknęła bardziej do siebie niż do mnie, ale i tak się do niej uśmiechnęłam. 
Wyszło dość paskudnie, widziałam swoje odbicie, zresztą wzdrygnięcie nieznajomej było pewną sugestią. Schowała puder do malutkiej torebeczki, odepchnęła mnie spod drzwi i wkroczyła na parkiet jak królowa balu, mimo że byliśmy na podrzędnej dyskotece. 
Znów się wyszczerzyłam do lustra. Ależ jestem szpetna, pomyślałam. Zatoczyłam się do najbliższej kabiny. Nie czułam się zbyt dobrze. Opuściłam klapę i usiadłam ciężko. 
– Jedno piwo – wymruczałam, chowając głowę między kolana. – Nawet nie było tam psychotropów... 
Brud na podłodze tworzył fascynujące wzory. 
Co ja miałam...? 
Skup się! 
Nagły przestrach kazał mi się rozejrzeć – torba! Ściskałam ją w ręku, chociaż nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy złapałam za pasek. Może w ogóle nie puszczałam? 
Rozsunęłam ją i zajrzałam do środka. Kanapka! Trochę zgnieciona, ale i tak wyglądała nadzwyczaj kusząco, więc czym prędzej wydostałam ją z folii i wbiłam zęby w chleb. Coś mi dzwoniło w głowie o myciu rąk przed jedzeniem, ale byłam taka zmęczona... Żułam wolno, bardzo wolno. Zwykle pochłaniałam największe posiłki w rekordowym tempie, nie lubiłam ślamazarzenia. 
Wydało mi się to zabawne. A jeszcze zabawniejsze było, kiedy moja dłoń powiększyła się niemal dwukrotnie, ściągając całe ramię w dół. Bujnęło się jak wahadło. Położyłam kanapkę na kolanach i z drugą ręką zrobiłam to samo, ale teraz nie pozwoliłam jej opaść. 
Tak duża dłoń wyglądała komicznie przy chudych nadgarstkach! Zacisnęłam ją w pięść i patrzyłam, jak maleje do swego zwyczajnego rozmiaru. Nagle przestało mnie to bawić. Przypominało o czymś, co kazałam sobie zrobić całkiem niedawno. Dzień temu, może godzinę? Rozprostowałam palce, jasna skóra zbrązowiała.
Nie ręka, rąsia. Była malutka, jak u dziecka, co wyglądało jeszcze gorzej niż wielkie łapsko. 
Nadgryzłam kanapki, ale jakoś tak bez przekonania. Chciałam oprzeć się czołem o drzwi kabiny i zdrzemnąć kilka minut.
– Jedno piwo – wymamrotałam ponownie z pewnym niedowierzaniem. Nawet nie całe, wzięłam raptem kilka łyków, a czułam się tak jak wtedy, gdy jeden jedyny raz udało mi się upić.
Mózg pracował ociężale, kolejne mechanizmy ruszały z niechętnym zgrzytem paznokci sunących po tablicy. Ziewnęłam, coś trzasnęło w stawie i z ostrym bólem żuchwa przestała pasować do szczęki. Wydałam z siebie sapnięcie protestu i obmacałam ostrożnie twarz, ale minęła sekunda i było jak wcześniej. 
Jednak krótkie ukąszenie boleści wystarczyło, by ociężałe zwoje mózgowe skupiły się na przetrwaniu, zorientowawszy się wreszcie, że nie widzą, co się dzieje. 
Jaki jest najszybszy sposób, by oczyścić wzburzone myśli? Zmęczyć się. 
Zatem z pewną fascynacją – mimo iż setki razy obserwowałam podobny proces – spoglądałam na moje ciało, na zmiany, jakie zaczęły się w nim dokonywać. 
Drgnęłam, czując, jak spodenki zaczynają wbijać się w puchnące uda. Lubiłam ten ciuszek, wstałam chwiejnie i nieporadnie go zsunęłam – nie chciałam, by się zniszczył. Niepotrzebnie zresztą, bowiem zaraz potem zaczęłam chudnąć i zyskałam figurę, jakiej pozazdrościłaby mi każda anorektyczka, ale i ten stan nie potrwał długo. Masa zafalowała pod skórą jak woda i wróciłam do postaci, w jakiej wtoczyłam się do łazienki. Tyle że z jasnym umysłem, ponieważ gwałtowne zmiany spaliły niemal wszystko, co nadawało się do spalenie w moim organizmie.
Odetchnęłam głęboko i zaraz zmarszczyłam nos. Niestety wraz z otrzeźwieniem przyszła pora na odbieranie bodźców zapachowych. I żądań układu pokarmowego; organizm potrzebował paliwa. 
Odepchnęłam od siebie rosnący gniew oraz strach, skupiając się na potrzebach ciała. Z obrzydzeniem spojrzałam na leżącą na podłodze kanapkę i sięgnęłam do torby. Wyciągnęłam bułkę. Z pewnością była z czymś niesamowicie kalorycznym, na przykład centymetrową warstwą Nutelli, a nawet jeśli to nie ta, nie miałam nic przeciwko wsunięciu kolejnych trzech. 
Tak, to był właśnie powód, dlaczego nosiłam ze sobą wielką torbę. Jedzenie. 
Jadłam mnóstwo. W wieku dwudziestu czterech lat na każdym posiłku wrzucałam w siebie tyle, ile jada nastoletni chłopak, a byłam chuda jak szczapa. 
Musiałam zorientować się, na czym stoję. Przełknęłam ostatni kęs, otarłam usta i zaczęłam się zmieniać – tym razem w pełni kontrolując to, co robię, bez wpadek w stylu wypadająca żuchwa. 
Wstyd, hańba... Ojciec umarłby ze śmiechu. 
Gdyby jeszcze żył. 
Wybrałam jeden z dawno już przygotowanych modelów, bez trudu wpasowując się w skórę wysokiej blondynki. Nie potrzebowałam lustra, znałam na pamięć każdy detal tej formy – była przygotowana na okazje podobne do tej, kiedy liczyła się niepostrzeżona ucieczka tuż pod nosem szukającego. 
Złość znów buzowała pod mostkiem. 
Chciałabym mieć przy sobie pistolet. 
Zastrzeliłabyś go?
Nie wiem... Chyba nie. Nastraszyła. 
Zgrzytnęłam zębami, ściągając przez głowę zielony podkoszulek. Czując się winna, położyłam go obok spodenek na klapie, obiecując im solennie, iż zostaną dwukrotnie ręcznie wyprane. Stanik był trochę za ciasny na o wiele postawniejszą blondynkę, ale nie miałam żadnego na zmianę. Poza tym nie zamierzałam pozostawać z takim wyglądem dłużej, niż to konieczne, mogłam przecierpieć kilka minut niewygody. 
Wyciągnęłam zestaw w sam raz dla Kasi, którą właśnie byłam. Grafitowe rajstopy, dżinsowa spódnica do połowy uda, nic specjalnie nieprzyzwoitego czy skromnego, tak w sam raz dla normalnej panny, która wyszła potańczyć; na koniec kremowa bluzka, całkiem nieźle komponująca się z brązowymi oczami. Kasia nie była zjawiskowa, mieściła się w przeciętnej, a to pasowało do moich celów. 
Jeszcze torba. Wyjęłam wszystko – głównie żarcie, starannie zapakowane, za co w obecnej sytuacji byłam sobie bardzo wdzięczna – i przewróciłam ją na drugą stronę. Ta-dam! Torba szara o kompletnie innych ozdobach. Inna kobieta. Schowałam prowiant z powrotem, zadzwoniłam do Mai, ledwo trafiając w przyciski. Palce mi się trochę trzęsły; nie wiedziałam, czy z nerwów, czy pozostałości narkotyku nadal krążyły w moim organizmie. 
– Hhhalo? – wymamrotała Maja nieprzytomnie, zaraz jednak się opamiętała. – Maja Butkiewicz, słucham? – Profesjonalizm, w jaki się oblekła, nie przeszkadzał jej brzmieć też groźne. Wiedz, że nie spotkasz się z jej przychylnością o drugiej nad ranem. 
– Siema – powiedziałam. Mój głos także się zmienił, był bardziej melodyjny, jak kogoś, kto ma potencjał muzyczny, ale nigdy go nie wykorzystał. 
W głośniku zaszumiało, Maja westchnęła. 
– Rita – powiedziała z rezygnacją.
– Kasia – sprostowałam. – Mam problem. 
– Jaki problem? 
– Siedzę w obskurnym kiblu w Pudełku – tak nazywa się ten klub, do którego dziś poszłam – i ukrywam się przed psychopatą. 
Krótkie milczenie.
– Co? – zapytała uprzejmie.
– Dobrze, nie wiem, czy jest psychopatą, czy nie, ale zdecydowanie jest w nim coś dziwnego. Nie wspominając już o fakcie, że piwo doprawione pigułami smakuje może normalnie, ale efekty ma zdecydowanie nienormalne. 
Długie milczenie. Ktoś wszedł, umył ręce i wyszedł, kibel na chwilę zalał łomot. 
– Przyjedziesz po mnie? Nie czuję się najlepiej. Proszę. To nie jest idiotyczny żart. 
– Gdzie przyjechać? 
Podałam w miarę bezpieczny adres. 
– Jesteś kochana – zagruchałam. Kasia lubiła gruchać i przesyłać całusy. Była słodkim dziewczęciem. 
– Bogowie – mruknęła Maja w odpowiedzi i rozłączyła się. Ja zaś zerwałam się energicznie i raźnym krokiem wymaszerowałam na parkiet, z łatwością balansując na wysokich obcasach nawet w gęstym, kołyszącym się (czy może szarpiącym?) tłumie. Szło mi to zdecydowanie lepiej niż kilkanaście minut wcześniej. 
Starałam się zbytnio nie rozglądać dookoła za moim psychopatą, za to uważnie spoglądałam naprzód, mając nadzieję, że na siebie nie wpadniemy. Takie już moje szczęście, że skoro nie wyszło mu z jedną laską, spróbuje z kolejną. Zuzia się zmyła, może powlokła się gdzieś ogłupiona, więc czemu nie zainteresować się Kasią? 
Zuzia, Kasia czy Rita, co za różnica. 
Nigdzie go nie widziałam; pozwoliłam sobie na iskierkę nadziei. Wyjście było tuż-tuż, a postawny bramkarz bez trudu ocaliłby mnie przed natarczywym amantem. Może i Kasia wyglądała przeciętnie, ale jeśli bardzo jej zależało, mogła wyglądać niewinnie i bezradnie jak dwunastolatka. 
Osiłek z pewnością poczuwałby się do roli rycerza na białym koniu. Mimo lekkiej głupoty w oczach, sprawiał całkiem miłe wrażenie. A może właśnie dlatego?
Na razie jednak Kasia przemykała się pomiędzy ludźmi ze znudzono-zawiedziono-zirytowaną miną, jakby impreza nie rozkręciła się w sposób, który mógłby ją zadowolić. I nie, nie miała humoru na kontynuowanie męczarni, to gorszy dzień i najlepiej odwalcie się wszyscy. Kompletnie nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Może uznano, że z tak skrzywionym ryjem nie warto się zaprzyjaźniać. 
Wypadłam z klubu jak z procy, coraz agresywniej stukając obcasami. Połączona złość Zuzi i Rity wżarła się w Kasię, zwolniłam więc i pozwoliłam sobie odetchnąć. Powietrze smakowało wodą i latem, delikatny wiatr bawił się krótkimi, jasnymi włosami. 
Dopadniemy go, ludzie. 
Odepchnęłam od siebie negatywne emocje, zamiast tego zaczęłam planować, jak dopaść Roberta – jeśli to było jego prawdziwe imię. Plan to była dobra myśl. 
Naraz plany runęły – obok rozległ się znajomy głos. 
– Przepraszam panią – powiedział nad wyraz uprzejmie Robert. Odwróciłam się gwałtownie, zaskoczona i przestraszona, serce podskoczyło i ruszyło galopem. 
Mężczyzna widać zauważył mój niepokój; cofnął się o krok i uniósł ręce w uspokajającym geście. 
Uciekaj, szepnął instynkt. Walcz, warknął gniew. 
Stałam, niepewna, co robić. 
– Przepraszam – powtórzył. 
– Co? – syknęłam, zmieniając nieco pozycję, jakbym gotowała się do wydrapania mu oczu albo zrobienia czegoś podobnego. Nie wątpiłam, że to zauważy. Miałam nadzieję, że odstraszę go agresywną postawą, bo w realnym starciu nie miałabym większych szans. 
– Przepraszam, jeśli cię przestraszyłem – rzekł ugodowo, cofnął się o kolejny krok. – Chodzi o pani buty. 
Patrzyłam na niego ze zdumieniem. Zamrugałam, spojrzałam na szare buciki na moich stopach. Ładne i uniwersalne. 
Ach, westchnął głosik, jakby zorientował się, o co chodzi. Ja nie byłam tak lotna. 
– Co jest nie tak z moimi butami? 
– Twoimi? – Mężczyzna już nie brzmiał tak uprzejmie. Tym razem się przybliżył, ale nie drgnęłam, rozpaczliwie starając się zachować pokerową twarz. 
Buty, cholera! Jaki heteroseksualny facet zwraca uwagę na buty?! Ich nie zmieniłam, nigdy nie zmieniałam, bo wydawały się zbyt mało istotnym elementem, by się nim przejmować – nic wymyślnego, czemu inna kobieta poświęciłaby uwagę, a już tym bardziej mężczyzna.
Nauczka na przyszłość. 
Spojrzałam wrogo. 
– Moimi. 
– A nie przypadkiem jednej brunetki? – wydawał się rozgniewany, chociaż w głębi oczu próżno by doszukiwać się ognia. 
Znienacka przypomniały mi się czasy licealne – ten okres edukacji magiczni spędzali w zwyczajnych szkołach, chyba że zalecenia nauczycieli były inne. Ja nie byłam szczególnie obdarzona, zatem nie istniała potrzeba dalszej pracy nad moimi umiejętnościami. 
Zawsze w trakcie apelów szkoła była zamykana, żeby utrzymać uczniów w środku i choć pozornym zainteresowaniu prezentowanych spraw. Ja i moje koleżanki zwiewałyśmy przez okno w łazience na parterze, tak przekonane o własnym sprycie, jak tylko potrafią nastolatki. 
Zmrużyłam oczy. Historyjka, jaka rozbłysła w mojej głowie, była strasznie naciągana, ale nie miałam czasu na wymyślenie czegoś bardziej wiarygodnego. 
– Dobra, masz mnie, nie są moje. Ale nie ukradłam ich. 
– Gdzie ona jest? 
Zadarłam głowę. 
– Nawet gdybym wiedziała, to bym nie powiedziała. – Zsunęłam buty i wzięłam je w rękę, nie spuszczając wzroku z Roberta. Miałam nadzieję, że na chodnikach nie będzie szkła. – Wpadła do kibla jakaś laska i błagała mnie o zamienienie się butami, a potem zwiała przez okno. 
Patrzył, nie rozumiejąc. 
– Cały czas mamrocząc pod nosem pojeb – dorzuciłam po chwili. – Sam sobie dodaj dwa do dwóch. Chyba cię nie polubiła, tak podpowiem. 
Brzmiałam hardo. 
Otworzył usta, zamknął, znów otworzył. Po raz pierwszy wydawał się naprawdę zaszokowany. 
– Miałam baleriny, płaskie – rzuciłam tonem wyjaśnienia. – A teraz wybacz, bo widać to ty jesteś wspomnianym pojebem. Chociaż ta laska też wydawała się nie do końca w porządku. 
Wzywając wszystkie zmysły naturalne i nadnaturalne na pomoc, lekkomyślnie odwróciłam się do niego plecami i ruszyłam przed siebie, gotowa uciekać. 
Przeszłam może dziesięć kroków, kiedy za mną zawołał. 
– Zaczekaj! – Podbiegł, ale widać wyraz mojej twarzy jasno dawał do zrozumienia o konieczności zachowania odpowiedniego dystansu, bo przystanął w pół kroku. – Przepraszam. 
Tym razem w tym słowie zawarta była skrucha, nie pretensja. Obrzuciłam go wrogim spojrzeniem i maszerowałam dalej. Ile czasu minęło od telefonu? Piętnaście minut, dwadzieścia? Maja już mogła być na miejscu, nie byłabym zaskoczona, a mnie wciąż został kawałek do przejścia, a zacznie oddaliłam się od klubu. Długa droga, w czasie której wiele mogło się stać. Powinnam była powiedzieć Mai, żeby przyjechała pod drzwi. 
Zrobił krok. 
– Słuchaj, koleś – zaczęłam ze zniecierpliwieniem. – Czekam na chłopaka, on nie lubi obcych facetów, możesz mnie zostawić? 
– Czemu nie był tu z tobą? – Krok. 
– A kim jesteś, żebym zwierzała ci się ze swoich problemów? – parsknęłam z lekką goryczą. – Coś taki ciekawski? 
– Nie mogę znieść, kiedy piękna kobieta cierpi – powiedział łagodnie, ale obserwował mnie z tym samym obojętnym wyrazem oczu. 
Drgnęłam, olśniona nagłą myślą – praktycznie pod nos podetknął mi drogę ucieczki. 
Nagle zalałam się łzami. 
– Wszyscy jesteście tacy sami! – wrzasnęłam histerycznie i cisnęłam niby na oślep butami. 
Od razu się odwróciłam i rzuciłam do biegu, ale kątem oka zarejestrowałam obcas uderzający prosto w czoło. Przycisnęłam do brzucha torbę i pognałam przed siebie, wykorzystując zdezorientowanie Roberta. 
Później to odchoruję. Chciałam przede wszystkim zgubić tego sukinsyna. 
Zaryzykowałam spojrzenie przez ramię, nie dostrzegłam go, ale to o niczym nie świadczyło. Było ciemno, mógł się chować, a mnie zostały jeszcze dwie ulice do przecięcia. Dość daleko widziałam zwalniające światła samochodu – Maja? Skręciłam gwałtownie, w kompletnie inną stronę, rozglądając się za miejscem, w którym mogę się ukryć. Nie było niczego odpowiedniego poza... 
Czeka mnie długa i dokładna kąpiel, uznałam z rezygnacją, wciskając się między dwa śmietniki i gwałtownie tracąc rozmiary oraz zmieniając barwę skóry na ciemną, zlewającą się z mrokiem pomiędzy kontenerami. Miałam wrażenie, jakby wszystkie komórki wrzasnęły z oburzeniem na ten gwałt. Zacisnęłam mocno zęby, żeby nie jęknąć. 
Chować się w śmieciach. Czyż nie jesteś żałosna?
Zamknij się. Jak masz lepszy pomysł to go przedstaw. 
Nie musiałam czekać długo; może dwadzieścia sekund później zza rogu wyłonił się Robert. Rozglądał się, ale komu przyszłoby do głowy szukać przy śmietnikach? Robert poszedł dalej, zupełnie ignorując cuchnące pojemniki, ku mej niezmiernej uldze. Odczekałam jeszcze kilka minut, po czym wysunęłam się na wolną (i dużo świeższą) przestrzeń i dowlokłam na miejsce spotkania. 
Znajomy samochód i znajoma postać w środku. Mimo zerwania się w środku nocy, Maja wygląda na tak opanowaną i ostrą, jak zawsze. Nawet jeden włos nie ważył się wymknąć z ciasnego, ciemnego koka, oczy o kolorze i temperaturze lodowca patrzyły obojętnie w pustkę. Grube brwi odcinały się od bladej skóry, teraz ściągnięte lekko nad nosem, który zrósł się nierówno po złamaniu. Wąskie wargi wyglądały na zawsze zaciśnięte i rzadko rozciągały się w uśmiechu, zaś gdyby wysunęła spomiędzy nich język, okazałby się ciemny, niemal czarny. 
Otworzyłam drzwi po stronie pasażera, odwróciła głowę w moim kierunku gwałtownym ruchem. 
– Śmierdzisz – poinformowała mnie sucho. 
– Dzięki, wiem – mruknęłam. – Śmietnikowa ambrozja numer pięć, polecam, dostępna na każdym osiedlu.
– Stój! – syknęła. Znieruchomiałam posłusznie. 
– Maju, wiem, że cuchnę, ale... 
– Chyba oszalałaś, jeśli myślisz, że wsiądziesz do mojego samochodu – powiedziała. Uniosłam brwi. 
– A co ze współczuciem dla poszkodowanych? 
– Nie mam niczego takiego – odparła. – Posiadam za to dużo ciepłych uczuć do moich receptorów węchowych. 
Nadęłam się i wsiadłam, ignorując kolejny protest, a jękiem reagując na silny cios w udo, siedziałam jednak uparcie. 
Warknęła – niski dźwięk, który by mnie przeraził, gdybym nie znała jej tak dobrze – i uruchomiła silnik. Toyota mruknęła przyjaźnie, jak na powitanie. 
Też cię lubię, przepraszam, że zaśmierdzam wnętrze. 
– Możesz mi zatem wytłumaczyć wszystko na spokojnie? – zapytała Maja, zręcznie wycofując i dołączając się do nikłego ruchu. 
Miasto było całkiem spore, ale niewiele się w nim działo po zmroku, co oczywiście było na rękę wszelkim magicznym. Magia na ogół lepiej działała w ciemnościach, nie wspominając już, że kryła wszelkie ohydy, jakie wydał świat. I łowców, którzy za nimi podążali. 
– Chciałam sobie z kimś pogadać, z kimś nowym i niemagicznym. Poszukać... nowych perspektyw. – I patrz, gdzie zaprowadził mnie ten kaprys. – Nie wiem, dlaczego szukałam tego kogoś na dyskotece, to trochę bez sensu. Ale znalazłam. Mogę jednak powiedzieć, że kasa za wejściówkę przepadła, bo chociaż konwersacja była miła, to od początku było coś nie w porządku. 
– Dziwne propozycje? 
– Nie, nie. Było bardzo przyjemnie. – Naprawdę było. – Nawciskałam mu kłamstw o sobie, jakoś nie zaufałam mu na tyle, żeby podawać fakty... Postawił mi piwo i miałam dowód, że moja intuicja czasami ma rację. 
– Mówiłaś o pigułce gwałtu – przypomniała. 
– Albo coś o zbliżonym efekcie. – Oparłam się o zagłówek. – Nie wiem, ile tam tego wsypał. Chyba przy sprzedaży nikt go nie poinformował, ile należy dawać dla najlepszego efektu, bo normalna osoba umarłaby przy takiej ilości. 
Przymknęłam oczy. Byłam zmęczona, tak zmęczona, że nawet te raczej makabryczne słowa mnie nie poruszyły. 
– Mogę go znaleźć – powiedziała Maja. 
– Wątpię, żeby tam wrócił, nie dzisiaj. – Zaburczało mi w brzuchu. Poruszyłam się niespokojnie. – I nie wiesz, jak wygląda, a ja nie mam ochoty wracać. Namaluję jego portret... przyjrzałam mu się dokładnie... a mama rzuci na niego klątwę. 
Maja zatrzymała samochód. Zmusiłam się do podniesienia powiek – stałyśmy pod moim blokiem. Chyba w żadnym oknie nie paliło się światło. 
– Przytuliłabym cię, ale rozumiesz... Trochę śmierdzę. 
– Rozumiem – powiedziała grobowym głosem.
– Kocham cię – rozczuliłam się znienacka. 
– A ja, gdybym cię nie kochała, już dawno rozszarpałabym cię za ten smród – wyznała. Uśmiechnęłam się. 
– Najbardziej urocza rzecz, jaką usłyszałam tej nocy, a Robert był naprawdę złotousty. 
Potarła twarz rękoma. 
– Idź już, Rita, paplesz bez sensu. Musisz zjeść. Przespać się. 
– Tak – przyznałam, ale nie drgnęłam. 
Wysiadła z samochodu, otworzyła drzwi po mojej stronie i wyciągnęła, jakbym była workiem kartofli. Hm, może nim w tamtej chwili byłam. Maja pociągnęła mnie w stronę klatki. 
– Ile razy się zmieniłaś? 
– Nie wiem – mruknęłam. – Wiesz, można by pomyśleć, że jesteś moją żoną, tylko zamiast pytania ile wypiłeś wita mnie ile zmieniłeś... 
Jej wymowne milczenie przymusiło mnie do zastanowienia się nad odpowiedzią, ale intensywne myślenie wykluczało jakiekolwiek działania fizyczne. Musiała to wyczuć, gdyż po otworzeniu drzwi po prostu złapała mnie w pół i przerzuciła przez ramię jak strażak, wynoszący poszkodowanego z płomieni i dymu. 
Miałam widok na jej fantastyczne nogi, czego nie omieszkałam oznajmić. 
– Ile, Rita? 
– Pięć – wykrztusiłam w końcu, wyrzuciwszy z mózgu co zbędne. – Ale tylko dwie pełne, pozostałe to raczej sybtuty, żeby wypalić energię, to, co siedziało mi w krwi. Trochę mnie zmuliło, straciłam kontrolę. 
– Substytuty. 
– Hm? – westchnęłam nieprzytomnie. 
Kołysanie się na Mai działało uspokajająco. Mieszkałam na trzecim piętrze, może się więc wydawać dziwne, że zdołała donieść mnie tak wysoko, ale nie ważyłam zbyt wiele, a ona otrzymała po swojej mamusi mnóstwo siły. 
– Nieważne. – Otworzyła mieszkanie własnym kluczem i wkroczyła do środka, nic sobie nie robiąc z butów walających się byle jak tuż pod drzwiami. Ja się o nie niemal zabijałam za każdym razem, lecz byłam zbyt leniwa, żeby posprzątać coś, co zaraz wróci do stanu zabałaganienia. To było głupie, jeszcze głupsze było uprawianie architektury ekstremalnej w koszu na śmieci, ale nigdy nie chciało mi się wstać i przejść z workiem do śmietników. 
Przynajmniej działałam ekologicznie; minimalizowałam zużycie plastikowych torebek. 
Maja posadziła mnie na zamkniętej klapie sedesu i kazała nie zasypiać. Nie posłuchałam, zaraz po jej wyjściu głowa opadła mi na pierś, a ocknęło mocne pacnięcie w głowę. 
– Au! 
– Nieposłuszne dziecko! – ofuknęła mnie i podetknęła do ust największą z moich misek wypełnioną... czymś. – Wypij. 
– Co to? – zapytałam nieufnie. 
– Wiesz doskonale. Pij, mówię. 
Oczywiście, że wiedziałam. To był koktajl, który mógłby zrobić furorę pod nazwą Bomba Energii, gdyby nie był tak obrzydliwy. Sama go opracowałam, co bynajmniej nie czyniło go znośniejszym. 
Czekolada, cukier, cytryny, jajka, suchary, mięso, czosnek, cebule, mleko, cola... 
Co tu się pieścić, wygląda, pachnie i smakuje jak gówno. 
Jedyną jego zaletą był fakt, iż po wypiciu nigdy nie zaczynałam się przypadkowo, niekontrolowanie zmieniać, nawet jeśli byłam w pięciu formach w ciągu niecałej godziny, jak tamtej nocy. Poczułam nawet coś w rodzaju wdzięczności, przepychając przez gardło pierwszy łyk, bo na horyzoncie zaczynało objawiać się wypalenie. 
A wypalenie to... mało przyjemny stan. 
Rita, mistrz eufemizmów. 
Kiedy skończyłam, Maja pomogła mi umyć zęby, zdjęła śmierdzące ubrania i wpakowała do wanny pełnej gorącej wody.
– Kochana jesteś.
Ciężkie westchnienie. 
– Tylko ty jesteś w stanie coś takiego o mnie powiedzieć. 
– Bo to debile są – wymruczałam na pocieszenie, dotknęłam po raz ostatni jej ręki i odpłynęłam w krainę snu. 
Zdążyłam usłyszeć ciche przekleństwo. 
___________

Parę miesięcy temu nudziłam się i nakreśliłam zarys fabuły na jakiś dłuższy materiał, a teraz powolutku to realizuję. Trzeba ćwiczyć, żeby się doskonalić, ćwiczę zatem, bo ostatnio w pisaniu miałam niepokojący zastój. Stukam w klawisze, stukam i stukam i cieszę się tym nareszcie. Ino trochę smuci mnie, że jak zwykle główna bohaterka nie zyskuje sobie mojej sympatii. Może ma w sobie za dużo mnie? Unikam tego jak mogę, ale zawsze się coś przedrze… Za to Maja będzie całkiem ciekawą osóbką, mam nadzieję. Będę się starała. Przynajmniej jej rodowód będzie interesujący, ale o tym kiedy indziej.

EDIT 8 IX 14
Rozdział poprawiony. 

9 komentarzy:

  1. Wciągnęła mnie ta historia. C: Ha! Wiedziałem, że coś jej dosypał do napoju. xD Ale ciekawi mnie postać Roberta - to jakiś zbok, psychopata, kradziej narządów? XD Chciał jej wyciąć nerkę i sprzedać, czy cuś? XDDD Dobra, lepiej będzie jak nie będę snuć więcej domysłów. >3 Postacie Rity i Mai wydają się być ciekawe. xD Moim zdaniem Rita to postać, do której czytelnicy będą odczuwać sympatie. :3 Pomysł z megamorphem (mam nadzieje, że nie pomyliłem pojęć. XD) - oryginalny i pomysłowy. Ciekawi mnie jak bardzo jest w stanie zmieniać swoje ciało i czy towarzyszą przy tym jakieś uczucia, czy jest to po prostu neutralne? Pewnie dowiem się tego z następnych notek. C:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cięszę się! :)
      Wszystkie objawy zażycia pigułki gwałtu zerżnęłam ze strony policji okręgowej i jeśli ma się jakąkolwiek wiedzę na ten temat, można by nawet bez złych przeczuć Rity wywnioskować, że Robert nie jest tak nienaganny, na jakiego wygląda. Zresztą z jego osobą planuję grubszą sprawę, ale to w daaaleeekiej przyszłości. Póki co jest nieważny i służył raczej rozpoczęciu. :)
      Liczę na to, że uda mi się relację między Ritą i Mają przedstawić tak, jak widzę ją w głowie. Chociaż obawiam się, że mogę wiele zepsuć...
      Rita sama do końca nie wie, na jakiej zasadzie jej zmienność działa - wie tylko to, co wiedział i powiedział jej ojciec, który wiedział, co wiedział i powiedział mu jego ojciec... i tu łańcuch się urywa, ale to też materiał na daleką przyszłość. :)

      Usuń
  2. Cześć, wróciłam! :D Już zabieram się za komentowanie i przepraszam, że nie odpisałam CI do końca u siebie - ale bardzo dziękuję za rozjaśnienie, jak to z tą bohemistyką, wobec tego, że uczyłabym się sama, wkuwanie zawiłych form raczej mija się z celem ;_;
    "W oczy rzucał mi się brak zmarszczek, zarówno tych żłobionych przez śmiech, jak i smutek. Większość z nas ma trochę tego i trochę tamtego. Mimika Roberta była bogata podczas naszych rozmów, zatem ich nieobecność dziwiła mnie i niepokoiła – miał około trzydziestu lat, nie pytałam, zatem jeśli rzeczywiście jego mięśnie byłyby tak ruchliwe, zmarszczki powinny być wyjątkowo wyraźne. Tylko dodawałyby mu uroku." No nie wiem. Pewnie to coś fabularnie istotnego - wierzmy w intuicję Rity! - ale póki co można by Ritę uspokoić tym, że może ten geograf szarpnął się na botoks? D: Nie, chyba lepiej nie.
    "– Nie jestem nikim specjalnym... ", czyli najbardziej intrygujący tekst u nowo poznanej osoby kiedykolwiek. W sensie - teoretycznie gdyby poznać, to można uwierzyć mu na słowo/uznać go za osobę sztucznie skromną i automatycznie się zniechęcić. Ale tak jakby się zastanowić... Widziałaś może taki kursujący po Internecie obrazek pt. I'm not like most girls ~ Most girls? No. Przy pierwszym spotkaniu z kimś zwykle staramy się pokazać od jak najlepszej strony, jako szalenie interesujący i prowadzący wspaniałe życie, w miarę możliwości subtelnie. A tutaj Rita mówi, że nie jest interesująca. To interesujące.
    OKEJ ZARAZ ZROBIĘ ROZKŁAD PSYCHOLOGICZNY JEDNEJ RANDOMOWEJ WYPOWIEDZI ;_; Przepraszam. Jestem humanem na wakacjach. ;_; Już czytam dalej.
    Czy ten batonik energetyczny był zapychaczem, żeby się nie przepić, w sensie na zajęty żołądek się lepiej pije(podobno, nie wiem, nie wypowiadam się), czy miał zapchać jęczącą intuicję? Tak się tylko zastanawiam.
    Listówka to takie urocze określenie <2
    "– Uśmiechnij się – poprosiłam. Czy raczej wybełkotałam... – Uśmiechnij –"
    Pierwsze skojarzenie miałam z tym, że mógł być wampirem, stąd brak zmarszczek, stąd siedzenie po nocy i podrywanie randomowych kobiet, a Ricie intuicja nagle zaskoczyła. Nie wiem, czy trafne... Bo już wcześniej się uśmiechał. Ale dobrze, zobaczymy, czym on tak naprawdę jest.
    Wzmianka o wzorach brudu była cudowna.
    Najpierw trochę zderpiłam na te opisy wielkiej i maleńkiej dłoni, dopiero w trakcie przemian sobie przypomniałam - że Rita jest zmiennokształtną. Tata by ją wyśmiał - czyli to dziedziczne? Znaczy że są rody zmiennokształtnych, czy zmiennokształtni mogą mieć zmiennokształtne dzieci z randomowymi ludźmi? I to się dziedziczy tak, jak cechę genetyczną? Mało prawdopodobne, ale może jest jakaś cecha jednogenowa, jak powiedzmy albinizm. Albo w kariotypie? MIAŁAM BIOLCHEM W GIMBAZJUM PRZEPRASZAM ;_; Wróć, w kariotypie? Tak. Okej. Znaczy, bardziej podoba mi się dziedziczenie jak cechy dominującej/recesywnej... Chyba że działa to jak w jakiejś ksionrzce, którą czytałam chyba wieki temu, że magiczność przechodzi z rodzica na dziecko przeciwnej płci, tata i Rita by pasowali... Chyba produkuję się znów bez sensu. ;_;
    I znów przeskoczę, bo nie piszę tego na bieżąco: Rita ma przygotowane formy? Takie jakby szablony na różne okazje? To musi nieźle ingerować w jej psychikę ;_; Znaczy się, większość społeczeństwa bardzo silnie związuje się ze swoim wyglądem/wizerunkiem, który mieli w genach. A taka Rita może wyglądać dokładnie tak, jak chce... Ale co to musiało być za uczucie, patrzeć na swojego tatę i na siebie, wyglądając zupełnie inaczej? D: I czy ona może być zżyta ze swoim defaultowym wyglądem, skoro go nie ma? Chyba że jest kameleonem - zmienia formę, ale jest "przypisana" do jakiejś,taka, z jaką się urodziła, od której wychodzą wszystkie przemiany i do której wraca po zakończeniu zmiany kształtu.
    I czy te przemiany zachodzą pod wpływem cukru?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maję pamiętam, to strzyga, prawda? Czekaj, coś mi nie gra - pani z pudrem mówiła, że jest tak wcześnie - a potem piszesz o drugiej w nocy. D:
      I już na bieżąco, bo potem skomentuję całość: "– Wątpię, żeby tam wrócił, nie dzisiaj. – Zaburczało mi w brzuchu. Poruszyłam się niespokojnie. – I nie wiesz, jak wygląda, a ja nie mam ochoty wracać. Namaluję jego portret... przyjrzałam mu się dokładnie... a mama rzuci na niego klątwę. "
      Mama rzuci na niego klątwę <1 To zabrzmiało jak esencja wszystkich rodzin magicznych. Jestem zachwycona. :D
      A co do mieszanki Bomba Energii, to ostatnio faszerowałam sobie głowę tymi wszelkimi bzdetami o źródłach białka, tłuszczów, cukrów i tak dalej, i w sumie nie widzę w tym jakiejś płynności. D: Do tego czasu wydawało się, że Rita potrzebuje cukru, a tutaj jest dosłownie wszystko. To spytam: słyszałaś o superjedzeniach? W sensie komosie ryżowej, jarmużu, nasionach chia, jagodach goji i podobnych? No, to spodziewam się, że coś takiego bardziej by pasowało... Chociaż w sumie nie, bo nie wiadomo, w jakich czasach toczy się akcja Twojego opowiadania, a o takich cudawiankach jeszcze nikt nigdy nie słyszał plus takie jagody goji cholernie drogie są. ;_; Noale taki banan plus dużo Nutelli chyba sprawdziłby się lepiej jako zastrzyk enegii - chyba że Rita potrzebuje dużo wszystkiego do przemian i do nie zabicia się. To nie mam więcej pytań.
      *nagła randomowa uwaga* To chyba znaczy, że zmiennokształtni-weganie muszą być nieźle nadziani. Albo ich nie ma.
      Dobrze, skończyłam, to już gadając o ogóle. Strasznie dawno mnie tu nie było(czasem jestem królową prokrastynacji, a czasem zupełnie zapominam, że mam coś takiego jak zobowiązania na blogach, głównie przez życie poza Internetem) - i żałuję. Bardzo żałuję. Bo ta historia intryguje. Jeszcze ciężko powiedzieć, o czym będzie(no dobra, wiem, ale to dlatego, że fundowałam sobie spoilery ze środka opka), ale samo rozpoczęcie historii w ten sposób, od pokazania, jak to główna bohaterka korzysta ze swoich zdolności, żeby uniknąć psychola, jest nieszablonowe...
      A co do szablonowości, czy już Ci wspominałam, jak szaleję za tym szablonem? Jest idealny w każdym calu. Sama go zrobiłaś?
      ... tak. XD No więc wracając. Akcja toczyła się warto, ładnie opisana. Szalenie podobały mi się opisy Rity pod wpływem rzeczonej pigułki gwałtu, były pokręcone i szarpane, ale w świetny sposób. Aż nie byłam w stanie szukać powtórzeń i brakujących przecinków, co robię praktycznie cały czas(frustrująca zdolność specjalna, 2/10 ;_;) - a odciągnięcie mnie od tego jest bardzo ciężkie. Potraktuj to jako komplement. XD
      Rita jest taka sympatyczna! Ciągle plecie coś bez sensu, ma wybujałą wyobraźnię i prowadzi dialogi wewnętrzne, ochrzaniając się albo dyskutując ze sobą, pod tym względem czuję więź. :D I jejku, ona, wygadana zmiennokształtna, i Majka, poważna i racjonalna, ale troskliwa, strzyga, tworzą razem duet wygrywu. Maja jest ważną postacią, prawda? Mogę liczyć na dużo scen z pięknymi dialogami? :D

      Usuń
    2. Wstawki kursywą też były świetne. Brzmią... Jak myśli. Takie prawdziwe myśli, nie wysnute na potrzeby opowiadania, tylko należące do dziewczyny z krwi i kości. Na pewno wiesz, jak rzadko można je spotkać w książkach. Zwykle to jakieś sztywne zdania. Znaczy no, ludzie myślą na różne sposoby(ciągle pamiętam rozkminę, czy powinnam pytać kogoś, czy myśli słowami, czy woli obrazy; w końcu stwierdziłam, że warto, bo to pasjonujące - ostatecznie moja dobra koleżanka zdziwiła się, jak można myśleć w większości słowami). Nieważne, to była anegdota. W każdym razie - zwykle wciska się bohaterom do głów okropne, toporne zdania - a Rita myśli płynnie, widzi i kpi ze swoich spostrzeżeń, a nawet gra adwokata diabła do swoich myśli. To było genialne.
      Co jeszcze... A, noc. Noc jest bardziej magiczna - czyli mogę oczekiwać pytania z większości filmów noir, w których konwencji właśnie się zakochuję - "Światło słoneczne omg co to"? :D Nocne akcje w książkach są w większości dużo lepsze od tych dniu. To czasem stwarza problemy, bo autorzy lubią zapominać o światłocieniach, tym, że pewnych rzeczy w ciemności po prostu się nie zrobi/nie zauważy, ale w Ciebie wierzę. :D
      Co do błędów - pojawiło się parę razy powtórzenie czasowników posiłkowych, jakiś zbłąkany brak przecinka, ale ogólnie to jeśli ciągle nie masz bety, to szanuję i zazdroszczę, że potrafisz sama tak eliminować błędy. ;_;
      Wracając do Rity, bo głównie o niej można się wypowiadać - podobało mi się to, w jaki sposób odpędziła się od namolnego geografa NIENIE PROSZĘ NIECH TO BĘDZIE ŚCIEMA NIECH NIE UCZY GEOGRAFII ;_; Biedne dzieciaki ;_; Btw. Co to będzie, jak przyjdzie ktoś na zastępstwo i dziarsko oświadczy, że póki co pan Robert choruje na klątwę i do końca tygodnia go nie będzie, ale przygotował klasówki i wyciągamy karteczki.
      Albo jak policja go zwinie pod szkołą za usiłowanie gwałtu... Jak nie na Zuzi, to na jakiejś innej kobiecie.
      No i tak - masz moje słowo, że będę wpadać dużo częściej. Co prawda, zawsze mam wrażenie, że takie wypowiedzi o komosie ryżowej, myślach i rozkminy na tle genealogicznym zajmują więcej miejsca od faktycznego komentowania tekstów - ale mam nadzieję, że nie masz za to pretensji? D: No to już się żegnam, chyba napisałam, co chciałam. Jakby co, będę wpadać i płakać, że zapomniałam o czymś.
      Pozdrówki,
      Athemoss.
      PS. TAK, TAKA OBJĘTOŚĆ TO JEDEN Z POWODÓW, DLA KTÓREGO PRAKTYCZNIE MNIE U CIEBIE NIE BYŁO ;_;
      Ps2. Oby nie przeszkadzał Ci ten dziki Caps Lock... Dobra, już po ptakach.

      Usuń
    3. Przede wszystkim dziękuję za tak długi komentarz – i to jeszcze dotyczący jednego rozdziału. Jesteś wielka. <3

      Ogólnie to część z zadanych przez ciebie pytań wyjaśni się w ciągu opowiadania. :)
      Chyba nie powinnam, ale przyznam, że ja sama o botoksie nawet nie pomyślałam, kiedy pisałam tę scenę, shame on me. Jednak Rita byłaby w stanie poznać twarz po takim zabiegu.
      Z drugiej strony, większość ludzi (czyli ci, których miałam okazję poznać...) na pytanie „kim jesteś, co robisz, co lubisz” odpowiada mniej-więcej „yyy, nie wiem” i później dopiero następuje dłuższy wywód, zwykle dość chaotyczny i skupiający się na aspekcie, który w danej chwili jest najważniejszy. Rita zaraz po odruchowym stwierdzeniu zaczęła szerzej mówić o sobie w kontekście pracy. Zatem to nie aż takie dziwne. Chyba? Spoko, też jestem humanem na wakacjach. ;D
      Na Ritę alkohol nie działa. Znaczy, działa, ale musiałaby wypić go gigantyczne ilości i jeszcze się doprawić. Będzie o tym w późniejszym czasie, nie pamiętam, który rozdział. Batonik to zwykłe podporządkowanie się głodowi.
      Sprawa Roberta wyjaśni się późno (już się wyjaśniła, ale musisz dotrzeć do tego momentu), póki co to w zasadzie możesz o nim zapomnieć, wyrzucić na drugi koniec głowy i odgrzebać, gdy nastanie czas. ;)
      No, nie zmiennokształtną, tę nazwę zarezerwowałam dla ludzi zmieniających się w zwierzęta; Rita jest morfem. Nie chcę teraz pisać różnic między zmiennokształtnością a morfowaniem, bo to pojawi się w opowiadaniu, ale to dwie całkiem różne zdolności.
      Ja byłam na mat-geo i nie jestem specjalnie obeznana z genetyką, ale z moją słabą wiedzą zawsze uznawałam morfowanie za coś w rodzaju cechy recesywnej (też podoba mi się ten pomysł! U Jadowskiej magia jest cechą recesywną właśnie, polecam, uwielbiam jej Heksalogię). „Coś w rodzaju”, bo w DNA magicznych magii się nie znajdzie.
      Tak, Rita ma przygotowane szablony. Jest przywiązana do ciała jako takiego, nie jego wyglądu. Rita jest trochę takim idealnym człowiekiem pod tym względem, ani własny wygląd, ani wygląd innych ludzi nie wpływa na jej postrzeganie świata. Ma podstawową formę. Więcej w następnym rozdziale. ;)
      Poza tym z szablonami i wpływem na psychikę to grubsza sprawa, do wyjaśnienia w dalekiej przyszłości, niestety.
      Hmmmm, dla mnie druga to wcześnie... :D Tak, Maja to strzyga, w połowie.
      Bo Rita właśnie potrzebuje wszystkiego, żeby w ogóle przeżyć. Ona do końca nie wie, jak to działa (he... w przyszłości się wyjaśni, naprawdę!), ale teraz mogę powiedzieć, że wszystkie procesy w jej organizmie są dużo szybsze niż u normalnego człowieka i dlatego potrzebuje trzy, cztery razy więcej paliwa, budulca i tak dalej.
      Szablon sama zrobiłam, jeżeli można tak nazwać kopiowanie komend z przeróżnych tutoriali i zmienianie kolorków. Obrazek nie mój, chlip, chciałabym tak ładnie umieć. :(

      Usuń
    4. Dziękuję za pochwały, moje serduszko niepewnego pisarzyny drży z radości! <3
      Cieszę się bardzo, że polubiłaś Ritę! (Szczególnie, że sama na początku nie bardzo wiedziałam, co o niej sądzić). I tak, Mai będzie dużo, to jedna z głównych postaci. Nie chciałam, żeby była tylko Przyjaciółką Głównej Bohaterki, bo osobiście uważam ją za bardzo interesującą postać, dlatego przewija się regularnie.
      To dobrze, że myśli Rity brzmią naturalnie, ale one tylko w części są myślami. :D Nie będzie wielkim spojlerem, kiedy powiem, że te dialogi w jej głowie to naprawdę dialogi, a niektóre wstawki i odzywki nie pochodzą od Rity, tylko innych lokatorów w jej głowie. Którzy są częściowo Ritą. Cóż, to trochę tak, jakby miała schizofrenię.
      I zaczęłam sama się zastanawiać, jak myślę, i wyszło mi, że w większości słowami, ALE to zależy. Bo kiedy myślę o sytuacji, którą dobrze znam/pamiętam, to lecą słowa, ale kiedy usiłuję sobie przypomnieć, co widziałam, to klatka po klatce... a jak mam komuś coś opowiedzieć, mam to i to... Hm.
      To ja mam nadzieję, że się sprawdzę, szczególnie, że muszę cię zawieźć – za wiele w nocy nie działają. :P
      Bety nie mam i raczej mieć nie będę.
      Robert-geograf to ściema to największa ściema w tym opowiadaniu, spokojnie. :D „pan Robert choruje na klątwę i do końca tygodnia go nie będzie, ale przygotował klasówki i wyciągamy karteczki” - <3 <3 <3 widzę to, widzę wyraźnie, biedne dzieci. :D
      Jak mogłabym mieć pretensje, kiedy takie komentarze są właśnie najlepsze! :)
      A CAPS LOCKA SIĘ NIE BOJĘ. Lubię nawet. O.
      Całuję! :)

      Usuń
    5. Wiesz co, z tą objętością komciów jest śmiesznie, bo zawsze wydaje mi się, że napisałam za mało. Zawsze. ;_; A potem przychodzi kochający nas wszystkich HTML i okazuje się, że tak naprawdę to nie jest komentarz, tylko trzy. Sama jestem zaskoczona.
      A, no dobra, to będę czekała na te odpowiedzi. :D
      Ma doświadczenie, wyczucie czy po prostu widziała sporo ludzi po takim zabiegu? Bo przyjaciółka mi opowiadała, że jak kiedyś była ze swoją mamą na konferencji naukowej, widziała na niej sporo ludzi i większość z nich miała coś wspólnego w twarzy. Od tego czasu ona pierwsza widzi, że ktoś zafundował sobie botoks...
      *ekhm, może powinnam skończyć czytać o losach Szwejka, bo tych siedemset stron chyba źle mi zrobiło na ilość anegdot per komć ;_; Trzeci akapit, a ja już spamuję*
      Aaaa, no tak, zmiennokształtny zmienia się w coś, a morf odmienia swoje ciało? Przepraszam, zupełnie odwykłam od tej strony fantastyki i się zapomniałam. D:
      http://czytam-wiec-pisze.blogspot.com/2013/01/heksalogia-o-wiedzmie-1-zodziej-dusz.html Ta Heksalogia? Jak zawsze mam niewyważoną listę lektur, z mądro-naukowo-riserczowymi w przewadze i niewieloma rozrywkowymi, także dopisuję do listy. :D Brzmi fantastycznie, zwłaszcza jeśli autorka wysunęła taką teorię o "recesywności" magiczności otwarcie, znaczy przemyślała to i przedstawiła.
      Wobec tego pisanie z perspektywy Rity to wyzwanie, bo w sumie wszyscy oceniają po wyglądzie, a Twoja bohaterka podchodzi do wszystkich bez pozorów... Czyli jest bardziej pozytywna i wyjątkowa niż się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Aspekt psychologiczny takiego zagrania jest strasznie ciekawy, bo takie podejście musi wychodzić i w zwykłych rozmowach, i w zdziwieniu Rity automatyczną płytkością nie-morfów.
      Szkoda, no. D: A to takie fascynujące!
      Hm, no to z tym nie dyskutuję, znam się na takich przybytkach jak na wpływie czesania wełny na wysychanie Wisły, czy coś. Ale chyba już wtedy tacy półprzytomni ludzie są częstszym widokiem i tamta pani nie powinna się dziwić... Nie, dobra, nie znam się, to nie będę kombinować.

      Usuń
    6. Okej, kupuję to całkowicie i dzienki za wyjaśnienie :D Czy to powiązane z obumieraniem komórek i rodzeniem się kolejnym, produkcją enzymów? Czy bardziej odmiana każdego chromosomu w jej ciele i pod wpływem tego zachodzenie tych wszystkich skomplikowanych i męczących organizm przemian? Nie, dobra - miałam poczekać. ;_;
      Obrazek przepiękny i ponadklimatyczny, ale bardziej chodziło mi o szablon od strony graficznej, bo im dłużej szukam sensownych szablonów/szabloniarzy, tym bardziej się załamuję, wymęczyłam przyjaciółkę, żeby stworzyła mi rysunek na szablon, jest prawie gotowy, ale jak zaglądam do szabloniarni, to głównie topaz, podklejenia i maszkary wyrastające z głów. Może naprawdę muszę się zmobilizować tak jak Ty i zrobić go samodzielnie...
      Są w pełni zasłużone :D
      To akurat jest rzadkie - o ile zwykle podchodzę pozytywnie do ludzi(mechanizm: nie dał mi powodów, żeby go nie lubić -> lubię go/nie przeszkadza), to do głównych bohaterów opowiadań zwykle podchodzę strasznie sceptycznie. A Rita jest jakaś taka swojska, no. :D I tak, Maja jest intrygująca, także bardzo się cieszę, że będzie jej dużo. :D A Instytucja Przyjaciółki Głównej Bohaterki chyba już wszystkich znudziła, ile można znosić takiego przynieś-pomóż-wysłuchaja? ;_;
      ... Brzmi o tyle śmiesznie, że pewnie Rita czasem sama dyskutuje ze sobą, jak bije się ze swoimi myślami. I wtedy nagle pojawiają się lokatorzy głowy i zaczynają wywrzaskiwać swoje zdania. Pewnie wtedy Rita czuła się, jakby miała radę miasta w głowie ;_;
      O, to mam bardzo podobnie :D Chociaż w rozmowach dominują słowa, to generalnie podobnie. A tak idąc spacerkiem, to pojawia się absurdalny strumień świadomości, ale taki, że James Joyce byłby zachwycony.
      Ooo, szkoda D: Czyli to działa jak w większości fantastyki, noc=niebezpiecznie=nie wychodzimy i trzymamy się dnia? Poniekąd logiczne.
      Aaa, to dobrze,, czuję się uspokojona o los gimnazjalistów z Miasta. :D
      Ochoch <4 To cieszę się bardzo i bądź pewna, że będzie ich więcej!

      Athemoss
      Ps. Przepraszam, że dopiero teraz, ale odpowiedziałaś dosłownie na dzień przed moim wyjazdem i jakby nie bardzo mogłam odpisać. Wiesz, jak to jest D:

      Usuń