10 lipca 2013

Sól ziemi III

Rozdział 3
Pochopne decyzje jednak nie są takie straszne


Siedziałam nad kubkiem wystygłej herbaty i gapiłam się bezmyślnie w okno, za którym właśnie wstawał świt. 
Nie spałam całą noc, ale nadal nie czułam zmęczenia. Nie zastanawiałam się nad niczym konkretnym; moje myśli przypominały rozproszone stado ptaków, czasem zbierające się w większą gromadę, by zaraz rozprysnąć na podstawowe elementy. Gdzieś tam krążyła sprawa zmiennokształtnych, ale nie pchała się na pierwszy plan, dawała szansę innym. Zdążyłam zrobić przegląd moich funduszy, rozpisać listę rzeczy do naprawienia w mieszkaniu, produktów do kupienia, książek i filmów do nadrobienia, wsłuchać się w świergotanie ptaków, zastanowić się nad nową fryzurą i stwierdzić, że ta nowa tapeta w telefonie jest jednak beznadziejna i powinnam wrócić do poprzedniej. 
To nie tak, że nie chciałam pomóc. Chciałam. Tyle... tyle że się bałam. 
Byli ludzie, którzy nie mieliby oporów przed wykorzystaniem mnie, jak niegdyś usiłowano wysługiwać się moim dziadkiem, zanim udało mu się uciec. Ale byli też tacy, którzy widzieliby tylko zagrożenie, nieważne, jak pokojowe poglądy i uczciwe zamiary bym głosiła. Jak Marcel. 
Mogłam się założyć, że gdyby się dowiedział, kim w istocie był Bartosz, skończyłabym posiekana na kawałeczki. To pewnie byłaby jedna z niewielu okazji, gdy Maja traciła nad sobą kontrolę.
Nieustannie towarzyszyła Jakubowi Molerowi, przywódcy Renegatów, zatem już sam fakt częstych spotkań z innymi frakcjami wymuszał na niej spokój. Jej niewzruszona, wysoka postać nie pozwalała łatwo się skupić czy zignorować Jakuba, zwłaszcza w przypadku zmiennokształtnych – chodziło o zapach jej ciała. Zaprzyjaźniona zmienna określiła jej woń jako niepokojącą. 
Ale polityka nie była tak ważna, jak bezpieczeństwo. 
Ojciec Mai był nekromantą, który niemal sześć lat ukrywał się w okolicy, by móc bez przeszkód kontynuować badania nad czarną magią.  Bardzo paskudną czarną magią, tak paskudną, że nawet Rosjanie po wykryciu jego działań skazali go na karę śmierci. Jegor Romanowicz Czernow zabrał manatki i zwiał do nas. 
Obecnie starannie dba się o zdrowie psychiczne młodych nekromantów, ale kiedy Jegor dorastał, nie przejmowano się tym za specjalnie, a już zwłaszcza w Związku Radzieckim. Paranoiczni introwertycy i półszaleni dziwacy z obsesją na punkcie śmierci – tak kończyła większość. Inni natomiast, choć wydawali się stabilni, w istocie odznaczali się pewnymi... upodobaniami seksualnymi. 
W tamtym czasie Strażnica, czyli niezależna organizacja pilnująca, by magiczne ścierwo nie pałętało się po ulicach, odnotowała niepokojące przebudzenie magii na jednym z cmentarzy, a ekspertyza nekromantów potwierdziła, że z martwych powstała strzyga. Zniknęła, zanim zdążyła wyrządzić szkody, zatem uznano, że wpadła na coś potężniejszego i bardziej dyskretnego. 
Nie szukano odpowiedzi, co to było, bo i po co? Lepiej trzymać się z daleka od istot, które nie chcą być znalezione. 
Strzygi powstawały z życia przepełnionego cierpieniem, a ów ból prawie zawsze był skutkiem klątwy. Zazwyczaj nie była to nawet robota profesjonalnej wiedźmy, a kogoś z iskrą mocy, kto wypowiedział złe słowa w złej chwili. Nie rodziły się często, a większość i tak umierała ponownie, wydostawszy się spod ziemi w dzień – były wyjątkowo wrażliwe na światło słoneczne, jak zresztą wszystko, co nieczystą grą wyrwało się szponom śmierci. 
Jegor ją znalazł i złapał. Prawdopodobnie udało mu się to, gdyż kreatura nie osiągnęła jeszcze pełni swoich możliwości; być może miała jakieś słabe przebłyski z ludzkiego życia i opierała żądzy mordu. Początkowo przeznaczył ją do badań – Rosjanin chciał się przekonać, czy uda mu się kontrolować coś, co podniosło się dziko i wciąż posiada pozostałości świadomości. Potem jednak zaczął przeprowadzać inne... eksperymenty. I tak oto, po dwóch latach noszenia, strzyga wydała na świat potworka. 
Nieumarły nie równa się martwy – serce strzygi bije, monstrum musi się pożywiać i uzupełniać płyny, ale jej metabolizm jest niemal trzykrotnie wolniejszy od tempa przeciętnego dorosłego człowieka. Dlaczego więc nie miałaby być w stanie wydać na świat potomstwa? Po dwóch latach, owszem, ale czemu nie? 
Jegor swoją córkę też poddawał przeróżnym badaniom, ale nie docenił jej. Rozszarpała go, mając zaledwie rok. I z wielkim hukiem zdemolowała kryjówkę, co ściągnęło uwagę dwójki starszego małżeństwa, które przechodziło obok – kobieta bastard i wilkołak. 
Strzygę zabili, okiełznali dziwne dziecko i zabrali je ze sobą. Jeszcze jeden brudny sekrecik Renegatów. 
Strzygi budziła najgorsza z magii. Mroczna, zimna, bolesna; magia nienawiści. Te upiory nie były niczym innym niż wynaturzeniem – nawet w magicznych standardach. Zabijało się je szybko i bezlitośnie, nim zdążyły wyrządzić szkody. 
Za co uznać człowieka zrodzonego z potwora wprost z koszmarów oraz potwora w ludzkiej skórze?
Cóż, Renegaci nigdy nie przyjmowali typowego punktu widzenia, podobnie ja. 
Maja powściągała wszelkie emocje, by wybuchem gniewu nie wypuścić bestii, ale pod tą cała zbroją z lodu była dobrą osobą. Dziwną, niepokojącą i przerażającą, ale dobrą. Dla wielu nie miałoby to najmniejszego znaczenia – znając jej pochodzenie, zabiliby ją na miejscu. 
Wstałam od stołu, umyłam zęby, opłukałam twarz zimną wodą i poszłam do pobliskiego marketu, otwartego dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jego bliskość była głównym czynnikiem, który zadecydował o ostatecznym wyborze mieszkania. Czułam się pewniej, mogąc w każdej chwili uzupełnić zapasy. Parking świecił pustkami – poniedziałkowe poranki nie sprzyjały zakupom. Wzięłam koszyk, wjechałam do środka. 
Dumałam właśnie nad czekoladami, kiedy zadzwonił telefon. Hubert. Zmarszczyłam brwi i najpierw sprawdziłam godzinę – było nieco po piątej trzydzieści. Czego on ode mnie chce o tak wczesnej porze? Odebrałam. 
– Hal... 
– Rita – jęknął. Urwałam w pół słowa. Brzmiał, jakby wielkie nożyce cięły mu wnętrzności, a on już wykorzystał cały oddech na krzyk. – Rita. 
– Co jest? 
Powtórzyłam swoje słowa sprzed parunastu godzin i wiele bym dała, by jego odpowiedź była analogiczna do zdziwienia mamy. 
– Przyjedź do nas, proszę – wyszeptał łamiącym się głosem. 
– Hubert, co się stało? – Moje serce waliło tak głośno, że ledwo słyszałam samą siebie, chociaż dźwięki z telefonu były szokująco wyraźne, jakby stał tuż obok mnie. 
– Przyjedź – powiedział znowu. – Potrzebuję cię. 
– Co się stało? – Starałam się mówić delikatnym, ale stanowczym tonem, licząc, że chłodnym spokojem przedrę się przez zasłonę szoku. – Marysia?
– Zabrali ją do szpitala, bo spanikowała i obawiali się o dziecko, ale jest okej. – Drżący oddech. – To B-becia. On... to po prostu weszło i ją zabrało. 
Zapomniałam, jak oddychać. Nie, nie, nie, nie. Straszliwe podejrzenie zapłonęło w mojej głowie jak samotna latarnia, wypierając wszystkie inne myśli. 
Przełknęłam ślinę. 
– Zaraz będę. 
Rozłączył się, ale zdążyłam usłyszeć dźwięk, jaki się wydaje, gdy z trudem hamujesz szloch.
Zostawiłam zakupy na środku alejki i pobiegłam do domu po kluczyki. Silnik zaskoczył, nie bez trudu, ale ważne, że działał. Odetchnęłam głęboko, zacisnęłam dłonie na kierownicy, starając się powstrzymać dygotanie. 
Skup się na jeździe, zanim kogoś zabijesz. 
Ostrożnie wyjechałam na ulicę i podziękowałam za wczesną porę – miasto było puste, nadal spało, nie stanowiłam zatem aż tak dużego zagrożenia, jakim byłabym podczas godzin szczytu. Nigdy nie prowadziłam z większą uwagą, a chyba była to najgorsza i najdłuższa jazda w moim życiu. 
Przed domem stało srebrne, obce mi  auto. Zatrzymałam się obok i na drżących nogach wysiadłam. 
Budynek wyglądał tak zwyczajnie, tak niewinnie, jakby nic się na stało, ale znak gildii magów, umieszczony dyskretnie na zderzaku samochodu, wyraźnie mówił, że nie jest w porządku. Chwiejnie podążyłam do drzwi, nie mogąc oderwać wzorku od zabawek porozrzucanych wokół piaskownicy. 
Tamtego konika dostała ode mnie na drugie urodziny... Moja chrześnica. Beciu, Beatko... 
Nie zachowuj się, jakby była stracona, szepnął cichy głosik. Nabrałam chłodnego powietrza w płuca i przez chwilę przytrzymałam, aż narosło uporczywe dzwonienie w głowie. Odetchnęłam. Sięgnęłam w głąb siebie i wyciągnęłam na wierzch odrobinę Bartosza, trochę jego zimnej krwi biznesmena. Hubert nie po to prosił mnie – błagał – o przybycie, żebym i ja zaczęła panikować. Musiałam zachować spokój, choć wewnątrz wyłam rozpaczliwie.
Drzwi były otwarte, więc po prostu weszłam, po raz pierwszy czując, że nie chcę przekraczać tego progu. Nie wobec tego, co na mnie czekało. Kierując się słuchem, podążyłam za nieznajomym barytonem do salonu. Zatrzymałam się przy wejściu do kuchni. W środku siedziała mama i szeptała coś do Kamila, machinalnie kołysząc go przy sobie. Podniosła na mnie oczy, a ja uciekłam wzrokiem i poszłam dalej. 
Tylko raz widziałam taką rozpacz – kiedy ojciec zmarł i kiedy wszystko wskazywało na to, że ja też umrę. 
Nieznajomy mag zadawał Hubertowi pytania, ale nie zwróciłam uwagi na jego słowa – przystanęłam i w milczeniu gapiłam się na wielką dziurę w ścianie. 
Była w miejscu okna, nieregularna i postrzępiona, jakby wielka pięść wbiła się w budowlę. Wszędzie wokół walały się kawałki cegieł, zaprawy, szkła i kurzu, wirującego leniwie w promieniach słońca. 
Żadnej krwi. Odrobinę mi ulżyło. 
Tyczkowaty mag właśnie wyjmował z czarnej teczki szablony z symbolami podtrzymującymi iluzję, kiedy mnie zauważył. Skinął, bym podeszła. Ruszyłam jak automat i przyjęłam wyciągnięte w moją stronę formy. 
– Przyłóż je do wewnątrz dziury i przytrzymaj nieruchomo, a ja pomaluję. – Rzucił mi pokrzepiający uśmiech. – Razem pójdzie szybciej. 
Skinęłam głową, nadal nic nie mówiąc, i posłusznie ustawiłam szablony jak kazał. Wyciągnął czarny sprej, a ja ukryłam twarz w ramieniu, wiedząc, że będzie niesamowicie cuchnąć – mieszanka była robiona na zamówienie, a wyrabiana fabrycznie pachniała dużo gorzej, niż gdy wychodziła spod rąk konkretnego maga. Uporaliśmy się w trzy minuty. Podziękował mi za pomoc, schował szablony i farbę, rozłożył na podłodze matę i przyklęknął na niej, zbierając skupienie potrzebne do należytego utkania iluzji ściany. Wkrótce pierwsze blade zarysy pojawiły się w ziejącej pustką wyrwie. 
Skoncentrowałam się na Hubercie. Był blady, dużo bledszy niż zwykle, ręce mu się trochę trzęsły. Drugi mag zakończył przesłuchanie i przysiadł przy stoliku do kawy, notując coś zażarcie. 
Chwyciłam brata za łokieć i wyciągnęłam go na korytarz. Natychmiast przytulił się do mnie, rozdygotany. Był postawniejszy, ale wówczas miałam wrażenie, jakbym to ja była tą silną, dużą siostrą, która chroniła swoich braciszków przed wszelkim złem. Pogłaskałam jego jasną głowę, szepcząc jakieś niemądre, oklepane kwestie, a on zatrząsł się od płaczu. Nie wydał żadnego odgłosu. Poczułam obejmujące nas długie ramię, owionął mnie znajomy zapach – Marek. 
Zamarliśmy tak, trójka rodzeństwa. 
Wreszcie Marek się cofnął, więc i ja się odsunęłam, ale nie puściłam rąk Huberta. Ścisnął moje palce i podniósł zapuchnięte oczy. 
– Co z Marysią? – zapytał Marek delikatnie. Hubert odetchnął głęboko kilka razy, ale jego głos i tak drżał, kiedy się odezwał. 
– Zadzwoniłem od razu do szpitala, żeby ją zabrali. Dostała histerii i bałem się, że zacznie rodzić, a jest jeszcze za wcześnie, żeby dziecko mogło być w pełni zdrowe. Znajomy lekarz obiecał, że będzie informował, jeśli zacznie dziać się coś złego, na razie cisza. 
– A Kamil?
– Mama go ma. Spał jeszcze, kiedy to się stało, przestraszył się huku i chyba zdał sobie sprawę, że stało się coś niedobrego. 
– Teraz znowu śpi – uspokoiłam go, gładząc kciukiem rozpaloną skórę. Spojrzał na nasze złączone dłonie. 
– Do-obrze – wyszeptał. Głos mu się załamał, ale zaraz wziął się w garść. – Rita, znasz Maję, a ona wielu... ważnych ludzi i pomyślałem, że... 
– Wywrze nacisk, gdzie trzeba – przerwałam mu. – Od teraz to będzie sprawa priorytetowa. Obiecuję. 
– Dziękuję – powiedział po prostu. 
Od strony salonu dobiegło nas chrząknięcie. 
– Jeszcze jedno pytanie, proszę pana – odezwał się mag. Wyglądał, jakby dopiero co opuścił liceum. – Czy Beata wykazuje silne zdolności magiczne w jakiejś dziedzinie? Nie muszę wiedzieć, jakie. 
Hubert drgnął gwałtownie na dźwięk imienia córki, a mnie coś ukłuło w piersi. 
– Tak. 
Becia postrzegała aury, ale inaczej niż większość o podobnych talentach. Widziała nie tylko kolorowe plamy, oddające obecny stan ducha – mogła wyczytać emocjonalną historię ostatniego roku danego człowieka i do tego z dużym prawdopodobieństwem skompletować aury ludzi, którzy byli z nim najbliżej. 
A miała dopiero kilka lat! Baliśmy się o nią, o jej przyszłość i psychikę, ale ona wydawała się nie przejmować tym, co dostrzegała, i wciąż pozostawała radosna. 
– Wszyscy, którzy zniknęli, byli potężni? – zapytałam, chociaż znałam odpowiedź. 
Zmarszczył brwi. 
– Potężni to za dużo powiedziane, ale tak, byli silni magicznie. 
Odpowiedział też na niezadane pytanie – tak, wiązali Beatę z innymi porwaniami. 
– Paweł – powiedział ostro tyczkowaty mag, stając tu za młodzikiem. 
Paweł umilkł. Tyczkowaty spojrzał na Huberta. 
– Iluzja jest gotowa i nie powinna zejść, chyba że deszcz będzie mocno zacinał i zmyje znaki. Jeśli tak się stanie, wezwijcie kogoś, żeby to naprawił. Idziemy, Paweł. 
Poszli, a my przenieśliśmy się do kuchni. Mama siedziała pochylona nad Kamilem i nuciła cichutko. Hubert usiadł obok niej i wtulił się w jej ramię jak małe, przestraszone zwierzątko, obserwując syna. Kamil zaciskał i prostował piąstki przez sen, zupełnie nieświadomy wytężonej uwagi ojca. 
– Hubert – odezwałam się po kilku minutach ponurego milczenia – wiem, że tamten mag już cię przemaglował i że to bolesne, ale chciałabym, żebyś opowiedział, co się wydarzyło.
Widać wpatrywanie się w Kamila dawało mu siłę, bo nie brzmiał już na tak zrozpaczonego. 
– Becia lubi oglądać rano telewizję, mówi, że wtedy są najciekawsze bajki, chociaż po mojemu to skacze wtedy po zwykłych kanałach, żeby się dowiedzieć, co w zasadzie zabraniamy jej włączać. – Brzmiał płasko. – Przyszła jakoś przed piątą i obudziła mnie przez przypadek. Zaczytałem się i ostatecznie zasnąłem na kanapie. Pogadaliśmy chwilę, kazała mi iść znowu spać i włączyła telewizor, a ja znowu odpłynąłem. Ale... ale tylko na chwilę, minutę, może dwie, bo wtedy on... po prostu wpadł do środka. 
Urwał, drżącą dłonią pogłaskał policzek Kamila. 
– Jakby ściana była z tektury. Huk, wszędzie kurz, ledwo co widziałem. Tylko wielki cień. Ręce miał długie jak małpa. Złapał Beatkę i wypadł przez tę dziurę... To była sekunda, może dwie, poruszał się błyskawicznie. Skoczyłem za nimi, ale wtedy pojawiła się Marysia i zaczęła krzyczeć, więc... więc się cofnąłem. 
Mama drgnęła, podała Hubertowi Kamila, wstała i wyszła. Wróciła po chwili, niosąc miskę z wodą, wodę utlenioną i bandaże. Uniosła stopę Huberta i położyła ją na stołku. W podeszwie tkwiły odłamki szkła, blokując wypływ krwi, dlatego nic nie zauważyliśmy. Nadal był w szoku, bo nawet nie mrugnął powieką, kiedy mama ostrożnie umyła mu nogi i pincetą wyciągnęła pierwszy kawałek. 
– Chyba będziemy musieli jechać na szycie – powiedziała cicho. 
– Nie mogłeś zrobić nic poza pomożeniem Marysi, rozumiesz? – Marek pochylił się, by zaznaczyć swoje słowa. – Ten stwór był szybki, sam powiedziałeś. Nie dogoniłbyś go. Poza tym nie dałbyś mu rady, nie jesteś magiem bojowym.
Nie przeszkadzało mu to w obwinianiu się. Czuł, że zawiódł jako ojciec, jako opiekun rodziny, widziałam to w jego twarzy. Miałam ochotę go kopnąć, a potem rozpłakać się jak dziecko. 
Sięgnęłam do Bartka, jego spokój musnął moje rozszalałe serce, przeczyścił umysł. 
– Zadzwoniłem na pogotowie, a potem do magów, żeby nałożyli iluzję. Przyjechała karetka i zabrała Marysię, a dziesięć minut po niej zjawili się magowie, zaraz potem wy. Ten młodszy zadawał mi pytania, starszy najpierw starannie wszystko obejrzał i wymierzył, a potem wziął się za symbole. Tyle. 
Zamknął oczy. Pewnie strasznie chciało mu się spać, ale nadal zbyt wiele adrenaliny buzowało w żyłach, by mógł przyłożyć głowę do poduszki. Przekręcałby się z boku na bok i wymyślał coraz to gorsze scenariusze. 
Ja też się bałam, ale czułam również gniew. 
Decyzja została podjęta za mnie. Byłam gotowa zrobić wszystko. Podać swoje umiejętności na tacy wszystkim, którzy chcieliby z nich skorzystać, byle odzyskać Beatę całą i zdrową. 
Ucałowałam czubek głowy Huberta, a potem czoło Kamila, ale żaden nawet nie drgnął, jakby w ogóle nie zauważyli, że ich dotknęłam. 
– Wrócę do siebie i skontaktuję się z Mają. – Zebrałam wszystkie siły, by uwierzyć w moje następne słowa i by ta wiara była słyszalna. – Wszystko będzie dobrze. 
Pokiwał głową jak piesek umieszczony w samochodzie. Chyba nie wypadłam zbyt przekonująco. Bez słowa przytuliłam Marka, a potem mamę. Trzymała oczy spuszczone, ale w jej uścisku czułam rozpacz. 
~*~
W mieszkaniu wylałam resztkę herbaty i zaparzyłam nową, starając się utrzymać równy, powolny oddech, a ruchy wyważone i spokojne. Skoncentrowałam całą uwagę na wymieszaniu miodu, obserwacji utworzonego wiru, aż wreszcie pierwszym łyku. Drugim. 
Zadzwoniłam do Mai. 
– I co powiedział Bartosz? – zapytała chłodno. 
– Przyjedź – powiedziałam po prostu. – Możesz nawet zabrać zmiennego, bo jest parę spraw, o które muszę wystąpić. I nie, nie ma już ciasta, zjadłam je – dodałam, mając nadzieję, że nie słychać w moim tonie histerii. 
Przez chwilę planowało milczenie.
– Będziemy jak najszybciej – powiedziała w końcu, po czym się rozłączyła. 
Rzuciłam komórkę na blat, wyciągnęłam z lodówki garnek z zupą sprzed dwóch dni i po prostu zaczęłam jeść, nie przejmując się odgrzewaniem. Nie miałam ochoty na jedzenie, ale żołądka nie obchodziły moje odczucia i domagał się paliwa. Dopchałam się chlebem, wypiłam herbatę i wtedy ktoś zadzwonił do drzwi. Nie sądziłam, że przybycie zajmie Mai tak mało czasu. Ze zmarszczonym czołem poszłam otworzyć, gotowa wygłosić kazanie na temat zbyt szybkiej jazdy, byle zamaskować niepokój, ale to nie moja ulubiona strzyga czekała na klatce schodowej. 
Przez kilka sekund gapiliśmy się na siebie, a ja uświadomiłam sobie, że ponownie się nie zmieniłam. Może to i lepiej – mógłby zauważyć różnicę, a ludziom nie przybywa z dnia na dzień dwadzieścia kilo. Z drugiej strony półmrok być może działał na moją korzyść i wczoraj się nie zorientował. 
Teraz to i tak już za późno. 
Miałam ochotę zamknąć drzwi i zaczekać, aż przyjdzie Maja. Gość wzbudzał we mnie lęk – w jego osobie czaiła się zwierzęca dzikość, którą nieraz widywałam w oczach znajomych bastardów, jeśli czuli osaczeni, a wtedy najlepszym wyjściem było usunięcie się im z drogi. Gotowość jego wewnętrznej bestii do wyjścia na powierzchnię była pewnie efektem napiętej sytuacji, w jakiej się znalazł, ale ta myśl nie sprawiła, że pragnienie ukrycia się przed tym spojrzeniem osłabło. Wręcz przeciwnie. 
Idealny gospodarz, przypomniałam sobie, zacisnęłam szczęki i cofnęłam się, robiąc Marcelowi miejsce w korytarzu. 
– Wejdź, proszę. 
– Nie brzmisz na zachwyconą. 
Odchrząknęłam. 
– Jeśli mam być szczera, nie zachowywałeś się wczoraj zbyt uprzejmie. Jesteś zdziwiony brakiem entuzjazmu? – Mama uczyła mnie także, aby nie porzucać formy per pan bez potrzeby, ale skoro on ją sobie darował, uznałam, że i ja mogę sobie pozwolić na tę małą niegrzeczność. 
Wróciłam do kuchni, zmierzyłam groźnym spojrzeniem okruszki na blacie i postawiłam czajnik na gaz. Po raz kolejny. 
– Czarną nierozpuszczalną – odezwał się zmiennokształtny. Rzuciłam na niego okiem – stał w futrynie i przyglądał mi się z dziwną miną. 
– Nie mam kawy. 
Zmarszczył brwi. 
– To czemu wczoraj ją zaproponowałaś? 
– Z uprzejmości. Możesz skoczyć do sklepu obok, jeśli bardzo ci zależy. – Otworzyłam szufladę i zawahałam się nad herbatami. Te akurat lubiłam i starałam się zawsze mieć jak największy wybór. 
Poczułam ciepły oddech na karku i w tym samym momencie też za moim uchem Marcel powiedział: 
– To może być czerwona. 
Podskoczyłam z zaskoczenia i odsunęłam się gwałtownie, uderzając biodrem w stół. 
Będzie siniak. 
– Jezus, człowieku, nie podkradaj się tak do mnie. 
Milczał przez chwilę, znów z tym osobliwym wyrazem twarzy. Wyciągnęłam rękę i pchnęłam go lekko w pierś, ale nawet się nie zachwiał. 
– Bądź tak dobry i się przesuń. – Wpadłam w lukę między stołem a blatem kuchennym, a on blokował mi drogę. Czułam się nieco... przytłoczona. Niepokój sprawił, że moje serce przyśpieszyło rytm, ale starałam się, by twarz pozostała bez uczuć. Tyle razy widziałam to u Mai – nie powinnam mieć większych problemów, prawda? 
– Nie powinnaś odwracać się do zmiennokształtnego plecami – oznajmił w końcu. 
Zdecydowałam się na szczerość.
– Doszłam do wniosku, że jesteś w stanie mnie natychmiastowo zabić czy będę stać tyłem, czy przodem, więc dałam spokój tej zasadzie. – Wzruszyłam ramionami. – Kuchenkę łatwiej się obsługuje, jeśli jest się do niej zwróconym twarzą. 
Mięśnie jego szczęki napięły się. 
– Niektórych widok nieosłoniętych pleców może sprowokować do ataku, chociaż w innej sytuacji by tego nie zrobili. 
– Wiem o tym. 
Wyglądał, jakby miał ochotę mną potrząsnąć. Miałam nadzieję, że ostrzegawcze spojrzenie zostanie prawidłowo odebrane i nie tknie mnie palcem. Zostało. Skrzyżował ramiona na piersi. 
– Czemu więc nie wykorzystałaś tej wiedzy? – Brzmiał spokojnie, ale w jego głosie pobrzmiewały nuty rezygnacji. 
– Powiedziałam przecież. To by nic nie zmieniło. Poza tym – dodałam – zabicie mnie tylko pogłębiłoby twoje problemy. 
– Zwierzę nie zawsze przejmuje się ludzkimi problemami – powiedział cierpliwie. 
– No to byłabym teraz w kłopocie. 
Tak naprawdę zupełnie o tym zapomniałam, ale nie miałam najmniejszego zamiaru się przyznać. Moim znajomym zmiennym nie przeszkadzało takie grubiańskie i... prowokacyjne zachowanie, więc zwyczajnie wyleciało mi z głowy, że nie powinnam pokazywać pleców. Ani żadnych słabych punktów, jeśli już o tym mowa, ale, na litość boską, nie miałam zamiaru biegać w szaliku, żeby nie drażnić jaśnie pana widokiem nieosłoniętego gardła. 
Znowu się na mnie gapił. 
– Możesz się odsunąć? 
Nie cofnął się, oczywiście. 
– Zakładam, że nie dzwoniłaś po mnie tylko po to, by przekazać odmowę twojego tajemniczego znajomego – powiedział wreszcie, a ja cała się spięłam, ale udało mi się chłodno uśmiechnąć. 
– Dzwoniłam po Maję, ty, drogi beto, zostałeś uwzględniony przez grzeczność, ale to tylko taki nieistotny szczególik, jak rozumiem. 
– Wczoraj wydawałaś się być absolutnie przekonana, że odpowiedź będzie negatywna – ciągnął, jakby mnie nie słyszał. – Skąd ta zmiana? 
To nie było pytanie retoryczne, ale nie miałam zamiaru odpowiadać. Czajnik zaczął wyć, więc odwróciłam się do Marcela plecami – znowu! – i zajęłam przygotowaniem herbaty, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie chcę rozmawiać na ten temat. Nie obeszło go to, gdzie tam.
– Wybacz, zapomniałem. Mówiłaś, że nazywasz się...? 
Zapomniał, dobre sobie. 
– Rita. 
– A nazwisko?
– To przesłuchanie ma jakiś głębszy sens? –  Zgromiłam go wzrokiem. Maju, Maju, gdzie jesteś, kiedy nie ma cię tam, gdzie powinnaś być? 
– Po prostu staram się coś zrozumieć – odparł. Patrzył wyczekująco. 
– Murawska – mruknęłam. 
– Murawska – powtórzył po mnie. 
Szczodrze dodałam miodu do herbaty. Spojrzałam na trzymaną łyżeczkę i pomyślałam, że przyda mi się trochę więcej kalorii niż zwykle, więc dosłodziłam jeszcze i starannie wymieszałam. Podniosłam głowę, gdy Marcel wydał z siebie coś z rodzaju zduszonego jęku. Gapił się z niedowierzaniem to na mnie, to na szklankę. 
– Masz zamiar to wypić? – zapytał z dziwnym niepokojem. 
Patrząc mu prosto w oczy, upiłam potężny łyk i niemal wybuchnęłam śmiechem, kiedy na jego twarzy odmalował się wstręt tak wyraźny, jakby ktoś wypisał go na czole neonowymi literami. 
– Nie przepadasz za słodkościami? – Uśmiechnęłam się do szklanki, a Marcel otworzył usta i w tej samej chwili odezwał się dzwonek u drzwi. – Przesuń się, proszę. – Nie drgnął, nawet jeden cholerny mięsień, a blokował mi przejście.
– Czy zdajesz sobie sprawę z tego, kim ona jest? – zapytał cicho. – Jakie zagrożenie stanowi? 
Moje serce zabiło mocno, ale zaraz irytacja wyparła lęk. Nie wiedział, kim i czym była Maja. Ta tajemnica była nawet pilniej strzeżona niż moja. 
– Jest moją przyjaciółką i to mi wystarcza. – Nie przejmowałam się zniżaniem głosu. – Daj mi przejść. 
Śmiem wątpić, czy to mój rozkaz nakłonił go do zrobienia kroku w tył. Właśnie wtedy w zamku zgrzytnął klucz i rozbrzmiało stukanie obcasów. W drzwiach ukazała się Maja. Wydawała się spokojniejsza niż wczoraj, chociaż Marcelowi posłała niezbyt przyjemne spojrzenie, ale wątpiłam, by on to zauważył. Chwyciłam drugą szklankę i wyciągnęłam w jej stronę – chciałam rozproszyć uwagę drapieżnika, bestii, która zaczęła nieco zbyt intensywnie skupiać się na Marcelu. Ostatnie, czego mi trzeba, to walka w mojej kuchni. 
– Zielona z cytryną, proszę, jak lubisz. Ciasto, jak już mówiłam, skończyło się. – Przyjęła napój, ale nie wydawała się być nim specjalnie zainteresowana. Marcel z pewnym zaskoczeniem wpatrywał się w kubek, który mu podałam – widać nie sądził, że spełnię jego życzenie. Idealny gospodarz, tak? Ktoś musiał nim być. 
Maja zakręciła szklanką, obserwując wirowanie, aż wreszcie uniosła głowę. 
– Rozumiem, że nie wezwałaś mnie, żeby przekazać odmowę? 
– Cóż, to był dość oczywisty wniosek. – Oparłam się o blat. Przy Mai czułam się dużo bezpieczniej, choć była takim strasznym zagrożeniem. – Zgodził się, ale pod pewnymi warunkami. 
Marcel zmarszczył czoło, a Mai minimalnie drgnął lewy policzek – chyba nie spodziewała się, że będę wysuwać żądania. 
– Jakie to warunki? – Jej głos był spokojny i obojętny jak zawsze.
– Ustaliliśmy je razem, bo w pewnej części wiążą się ze mną. Po pierwsze i najważniejsze... – Zamilkłam na chwilę, zastanawiając się nad ubraniem żądań w jak najlepsze słowa. Zdecydowałam się mówić krótko. – Gwarancja amnestii. 
Maja upiła herbaty, obserwując mnie uważnie. 
– Co masz na myśli? 
– To dotyczy przede wszystkim ciebie – zwróciłam się do Marcela. Zacisnął szczęki, ale nic nie powiedział, więc kontynuowałam. – Gwarancja amnestii, czyli złożenie przysięgi, magicznej przysięgi, że Bartka ze strony zmiennych nie spotka krzywda. Nie zostaną wyciągnięte konsekwencje z jego postępowania, nie będziecie go ścigać, bo ubzduraliście sobie, że jest zbyt dużym zagrożeniem i trzeba go zlikwidować. 
– To strzał w ciemno – powiedział Marcel zimno. – Mówisz o zagrożeniu, a to nie nastawia mnie przychylnie. Mam rozumieć, że żądasz nietykalności, a on będzie mógł zrobić wszystko... i nie zostać ukarany? 
– Musisz przyjąć na słowo, że nie będzie sprawiał problemów – rzuciłam sucho. 
– Nie przekonałaś mnie. 
Poczułam w sercu iskierkę irytacji, ale szybko ją ugasiłam. Jeśli miałam prowadzić negocjacje, musiałam zachować spokój. 
– Mogę zaświadczyć, że Bartosz jest godną zaufania osobą, jeśli moje zdanie cokolwiek znaczy – wtrąciła Maja. 
– Znaczy wiele i dobrze o tym wiesz – mruknął, ale nie odrywał ode mnie taksującego spojrzenia. To zdanie mogło znaczy wszystko i nic. 
Dłuższą chwilę panowała cisza. 
– No dobra, a kolejne warunki?
– Żadnych pytań. 
– Nie rozumiem. – Marcel brzmiał, jakby zaczynał powoli tracić cierpliwość.
– Jej chodzi o to, że nie będziesz zadawać pytań dotyczących Bartka. Mylę się? – zwróciła się do mnie. 
– Nie mylisz. – Popatrzyłam na zmiennego. – Wiadomości na jego temat są ci zbędne. Jedyne, co musisz wiedzieć, to czy jego pomoc odnosi skutek, a jeśli wszyscy będziemy kulturalnie współpracować, na pewno tak będzie. 
– Dlaczego ty jesteś w tym tak istotna?  
– Ponieważ Bartek mi ufa, a wam nie. – Miałam nadzieję, że Maja nie odbierze tego personalnie, to było przeznaczone dla Marcela, ale nie miałam odwagi na nią zerknąć. Zachowaj spokój, przypomniałam sobie. – Musi się chronić, a pośrednik jest dobrym wyjściem. 
– Widać zapomniał, że powinien chronić też pośrednika – rzuciła Maja jakby nieobecnym tonem. Rzuciłam jej szybkie spojrzenie. Żałowała, że mnie w to wciągnęła? Nie miałam pewności, ale nawet gdyby chciała to odwołać, było już za późno – los sam mnie wciągnął. 
– Ostatni warunek to zapłata. – Uśmiechnęłam się promiennie. – Od zmiennokształtnych, Renegatów, Kolegium, od kogokolwiek, bylem ją dostała. 
– Dostała za pośredniczenie? – Marcel uniósł brew. – To warunek tego Bartka czy sama go wymyśliłaś? 
Soczyste przekleństwo przemknęło mi przez głowę. 
– Cóż, stówkę czy dwie odpalę sobie za fatygę. 
Miałam nadzieję, że zmienny nie będzie się zagłębiał i łapał mnie za słówka. Wydawał się być cholernie inteligentnym facetem; zebrawszy wskazówki, mógłby zacząć podejrzewać coś na temat prawdziwej tożsamości Bartka. Szczerze sobie życzyłam, żebyśmy po zakończeniu tej sprawy nigdy więcej nie spotkali, 
– O jakiej stawce mówimy? – Wszedł w niego zimny biznesmen, a ja poczułam się niespodziewanie, jakbym zaprzedawała duszę diabłu. Trochę podekscytowana, ale przede wszystkim przerażona. 
– Uznaliśmy – bardzo się pilnowałam, żeby znowu nie wyskoczyć z tym ja – że dwadzieścia tysięcy będzie dobrą ceną. 
Otworzył usta, ale natychmiast je zamknął, jakby powstrzymywał się przed wypowiedzeniem czegoś złego. Uderzyła we mnie nagła fala zimna, a zaraz po niej – gorąca. 
Zażądałam za dużo? 
Nie zgodzą się, na pewno się nie zgodzą. 
– Dwadzieścia tysięcy? – zapytał cicho.
– Na tyle wyceniliśmy jego usługę. Koszt wzrośnie, jeśli akcja będzie trwała dłużej niż miesiąc. 
– Dwadzieścia tysięcy? – powtórzył. 
– Jeśli nie pasuje, sami możecie się tym zająć. – Starałam się, by mój uśmiech był zimny jak Syberia. – Zabójcy na zlecenie nie żądają średniej krajowej, chociaż zleceniodawca teoretycznie może zabić własnoręcznie swojego wroga.  
– Możemy się podzielić – powiedziała Maja. Nie zmieniła wyrazu twarzy, ale wydawała się nieco rozbawiona. – Zachowanie spokoju leży również w interesie Renegatów. 
– To możecie ustalić kiedy indziej, dla Bartka nie ma żadnego znaczenia, kto zapłaci. – Uniosłam pytająco brwi. – Zgadasz się na te warunki?
– Chyba nie mam wyboru. – Skrzywił się. To chyba cena bolała go najbardziej. Materialista. – Ale zanim zabierzemy się za paktowanie, chcę wiedzieć, na czym dokładnie będzie polegała ta... usługa. 
Pokręciłam głową. 
– Nie. 
– Nie...? – Jego głos był miękki, gładki i milusi jak pierze kurczątka. 
– Najpierw Pakt. 
– Mam kupić kota w worku? 
– Mam oddać tajemnicę za darmo? – odparowałam. Jego oczy zabłysnęły groźnie, zrobił krok w moim kierunku, ale wtedy Maja wystąpiła do przodu i stanęła ze mną ramię w ramię. Nic nie powiedziała, tylko patrzyła, ale to najwidoczniej wystarczyło – Marcel rozluźnił napięte mięśnie, znów stanął w miarę swobodnej pozie. Odebrał przekaz – byłam pod jej opieką, a z Mają nikt nie chciał zadzierać, więc musiał powściągnąć temperament, cokolwiek kazało mu ruszyć w moją stronę.
– Chcę się upewnić, że moi ludzie będą bezpieczni – wytłumaczył dużo spokojniej. – Jestem za nich odpowiedzialny, zwłaszcza teraz, kiedy alfa jest nieobecny. 
– Bartek nie jest niebezpieczny – zapewniłam go. 
– Doszedłem do innego wniosku. 
– Niby na jakiej postawie? – Zaczynał mnie denerwować. 
– Na podstawie przekonywania mnie, jakim to zagrożeniem nie jest.
– Marcelu – odezwała się Maja – myślę, że zdajesz sobie sprawę, że nie zawahałabym się przed zamordowaniem kogoś, jeśli byłoby to konieczne. 
Mówiła tak spokojnie. 
– Ja i Bartek dorastaliśmy razem – ciągnęła – zatem miałam mnóstwo okazji, żeby go zabić. Wiedziałam, co potrafi, ale nie zrobiłam tego.
– Czemu nie? – zapytał. 
Drgnęłam. Tak lekko mówili o odbieraniu życia. Mojego życia. 
– Ponieważ nigdy nie wykorzystał swoich umiejętności w złych celach, chociaż wielokrotnie miał okazję – powiedziała Maja po prostu. 
Marcel nie wyglądał na przekonanego, lecz jaki miał wybór? Uniósł górną wargę, obnażając krawędzie zębów, robiąc to raczej nieświadomie. Musiał czuć presję, a to niewątpliwie nie poprawiało mu humoru – zmiennokształtni rzadko pokazywali kły, chyba że wzywali przeciwnika do walki lub byli osaczeni. 
– Nie jestem przekonany. – Brzmiał nieco niewyraźnie, czyżby ze złości plątał mu się język. Coś warkotliwego było w jego głosie. – Skoro może zastąpić Cyrusa tak, że nikt się nie zorientuje, czy nie ulegnie pokusie? 
– A co jest w tym takiego wyjątkowego? – Skrzywiłam się paskudnie. 
– Władza – rzucił krótko. 
Potarłam twarz. Co za idiota. 
– Zastanów się nad tym, co właśnie powiedziałeś. 
Zmrużył oczy. 
– Liczymy blisko czterystu członków, wszyscy silni i szybcy. Mamy kły i pazury, błyskawicznie się regenerujemy i jesteśmy częściowo odporni na zaklęcia. Jesteśmy małą armią, absolutnie i bezwarunkowo oddaną dowódcy. Gdyby alfa nam kazał, zrównalibyśmy z ziemią to miasto. Dlaczego twój kolega miałby z tego nie skorzystać? 
– To teraz porównaj swoją małą armię z rakietami Stanów Zjednoczonych – wycedziłam. – Naprawdę sądzisz, że ktoś złakniony władzy wolałby siedzieć na jakiejś europejskiej prowincji i rządzić zezwierzęciałym ludkiem, kiedy mógłby sięgnąć po tożsamość człowieka rzędu Obamy czy Putina? 
– Rządzenie niewielkim państwem może bardziej się opłacać, na ręce nie patrzy ci cały świat. – Pochylił się do przodu, świdrując mnie wzrokiem. 
Maja uniosła pojednawczo rękę. 
– Nie ma co się sprzeczać, Marcelu. Nie mamy wyboru – trzeba brać, co dają. 
Odpowiedziałam Marcelowi hardym spojrzeniem. 
– Dobrze. Ale chcę dodatkowego warunku na umowie. Mojego. – Znów błysnął zębami. – Jeśli będzie usiłował przejąć władzę lub działać na niekorzyść zmiennokształtnych, pakt stanie się nieważny i będę miał pełne prawo zabić waszego znajomego. 
Zawahałam się. 
Wiedziałam, wiedziałam, że nie warto się w to pakować, tak samo jak wiedziałam, że długo będę żałować samego spotkania z Marcelem.  
– Sprecyzuj działanie na niekorzyść – poprosiłam ostrożnie. 
Uśmiechnął się szeroko, pokazując zęby; przypominało to raczej grymas psychopaty. Miałam szczerą nadzieję, że to tylko wybieg, który miał mnie nastraszyć. 
– Do mojej interpretacji. 
Potrząsnęłam gwałtownie głową.
– To może znaczyć wszystko. Przewrócenie wazonu też jest działaniem na niekorzyść.
– Jestem bezwzględny, ale nie okrutny. Nie mam zamiaru doszukiwać się dziury w całym. – Wyprostował się i oparł nonszalancko o stół, a mnie przyszło nagle do głowy, że kuchnia nie jest odpowiednim miejscem na negocjacje w sprawie mojego życia. W oczach Marcela lśniła ponura satysfakcja. – Maja może zaświadczyć, w końcu jej zdanie tak wiele znaczy. 
Wspomniana zacisnęła mocno wargi, ale zaraz się rozluźniła, znów przybierając obojętny wyraz twarzy. Mogłam tylko spekulować, co działo się w jej głowie. 
– Maju? – Dotknęłam delikatnie jej łokcia. – Co o tym sądzisz?
– Uważam, że możesz na to przystać – powiedziała po chwili milczenia. Marcel uniósł brwi i z ironiczną miną skłonił głowę. 
– Dziękuję za zaufanie. 
Usiadłam zatem przy stole i pod czujnym okiem Marcela spisałam warunki umowy. Na kartce ksero, długopisem za złotówkę, niezbyt spektakularna; moja pierwsza i oby ostatnia. Maja podyktowała mi znaki, które musiały zostać zamieszczone na odwrocie, by papier nie był zwykłym papierem, a paktem. Z każdą naniesioną kreską czułam, jak magia gęstnieje wokół nas – ta dziwna, tajemnicza i kapryśna siła przypatrywała się moim poczynaniom. 
Dokończyłam ostatnie dwie runy, wyciągnęłam z szuflady najostrzejszy nóż i szybkim ruchem przecięłam kciuk lewej dłoni. Marcel zrobił to samo, po czym równocześnie docisnęliśmy zakrwawione opuszki do pustego miejsca pod tekstem. 
To było jak kopnięcie prądem – z moich ust wyrwał się zaskoczony okrzyk i odskoczyłam, nogi się pode mną zgięły i prawie upadłam, ale Mai udało się mnie złapać. Zaklęłam pod nosem, mocno ściskając podtrzymujące ramię; moja ręka pulsowała, jakby serce wyniosło się ze stałego miejsca i przeprowadziło właśnie tam. Za to w piersi zadomowił się robak, ziarno wiążącej magii, które stale miało przypominać mi o podpisanej umowie. Kartka wyglądała niewinnie, ale mogłam wyczuć natężenie energii w tamtym miejscu. Magia wyniosła się z powietrza, ułatwiając oddychanie, z czego skwapliwie skorzystałam. 
Marcel patrzył wilkiem na umowę i trzymał się za nadgarstek. Jego rana już się zagoiła, cholerni zmiennokształtni. Przyśpieszona regeneracja tkanek to coś, czego każdy im zazdrościł.  
– Nie rozumiem, jakim cudem można to lubić – rzuciłam słabym głosem, masując mostek. Istnieli ludzie, którzy niemal nałogowo podpisywali pakty, byle stale towarzyszyło im to wrażenie bycia związanym. 
Maja podciągnęła mnie na nogi. Zwinęłam palce w pięść i zaraz je rozprostowałam, usiłując pozbyć się mrowienia. Marcel zbliżył się do stołu i ostrożnie dotknął paktu, a kiedy nic się nie stało, ujął go w obie dłonie i zmierzył wzrokiem.
– Mamy to jakoś przechować? – zwrócił się do Mai. 
– Nie ma takiej potrzeby. Magia wkrótce się rozproszy, ale wiązanie pozostanie w was aż do wypełnienia układu, czyli wręczenia zapłaty. 
– Zatrzymaj to, jeśli chcesz – zaproponowałam. Wolałam nie mieć dowodu zbrodni w mieszkaniu. Mama by mnie zabiła, gdyby się dowiedziała. Pakty były niebezpieczne, chociaż stanowiły gwarancję, że obie strony będą trzymać się postanowień. A może właśnie dlatego? 
Marcel schował kartkę do kieszeni.
– Dobrze. – Chwycił stołek i usiadł, opierając łokieć o blat. – Zatem słucham. 
Klapnęłam po przeciwnej stronie stołu. 
– Bartek potrafi przybrać dowolny wygląd, skopiować każdy szczegół i nanieść go na swoją twarz. Stanie się idealnym klonem Cyrusa, nikt, absolutnie nikt nie będzie w stanie ich odróżnić, nawet jego matka. 
– Jesteśmy w stanie przejrzeć iluzję, a co potężniejsi i starsi opierając się kontroli umysłu. – W jego głosie brzmiało powątpiewanie. 
Pomasowałam skronie. Lekko drgnęła mu brew, ale poza tym się nie poruszył. 
– To nie ma znaczenia. Nie jesteście w stanie go przejrzeć, ponieważ zmienia swoje komórki, nie nakłada żadnych czarów. To nie jest fałsz, oszustwo... to się dzieje naprawdę. W podobny sposób, co wy, zmiennokształtni. To zdolność biologiczna, można ją zaburzyć zmęczeniem czy przepiciem na przykład, ale nie da zablokować czy usnąć. 
Maja obojętnym wzrokiem patrzyła gdzieś za okno, Marcel chyba przetrawiał otrzymane rewelacje i dusił w sobie chęć wydobycia ze mnie niezbędnych informacji i zabicia Bartka, a ja zastanawiałam się, co teraz będzie z moim życiem, i jakie mam szanse na uniknięcie katastrofy. 
Nikłe. 
Pakt mnie teraz chroni. Jeśli Marcel się domyśli, nic to zmieni – imię nadane mi przez rodziców nie było zawarte w umowie, ale Bartek był nierozerwalną częścią mnie. 
Marcel nadal się nie ruszał, tylko gapił w podłogę gdzieś w okolicach moich stóp. Tym razem nie miałam butów i cały świat mógł podziwiać różowe skarpetki z uradowanym żółwiem na samym środku. Wszystkie inne pary miałam czarne albo ciemnoniebieskie, ale nie, akurat dzisiaj musiałam sięgnąć akurat po te. Stłumiłam westchnienie. 
– Możesz się wycofać, jeśli chcesz. – Przerwałam wreszcie ciszę, bo zaczynała dzwonić w uszach. Zmiennokształtny podniósł wzrok, wyprostował się. 
– Nie. – Spokojne, wypowiedziane z determinacją. – Umowa to umowa. 
– Dobrze. – Wykopałam lęk w głąb serca, zanim zdążył podnieść łeb. – Będzie potrzebna jak największa ilość zdjęć i nagrań Cyrusa, wszystko, co możesz zdobyć. W najwyższej jakości. Zrób też zdjęcia jego domu, zwłaszcza sypialni i gabinetu, jeśli taki ma. Miejsce pracy, ulubiona knajpa, ławka, co tylko przyjdzie ci do głowy. Jeśli nie wiesz, zapytaj jego żonę. I daj mi numer do niej. 
Zmrużył oczy. 
– Po co ci on? 
– Muszę z nią porozmawiać o Cyrusie – odparłam. Cholera, znowu użyłam formy ja. – Wygląd to nie wszystko. Jeśli mamy oszukać zastępy zmiennych, Bartek musi wiedzieć, jak się zachować. Jak Cyrus by się zachował. Gdzie będziecie chodzić, żeby się zaprezentować
– Nie myślałem o tym. – Zacisnął wargi. – Kręgle, siłownia, bar? 
Potrząsnęłam głową. 
– Siłownia odpada. Będzie wyglądał jak Cyrus, ale nie będzie nim, nie będzie miał jego siły ani kondycji. 
Marcel zamyślił się. 
– W przyszłym tygodniu małżeństwo wyprawia niewielkie przyjęcie i Cyrus powinien na nim być. Nie łączą ich szczególnie bliskie stosunki, ale to najstarsza para w stadzie, obchodzą osiemdziesiąt lat razem. 
Ze zmiennymi czas obchodził się łaskawie. 
– Raczej nie będzie z tym problemu, ale będziesz musiał być cały czas blisko, lepiej uniknąć wpadki. Jakieś zagrożenia? 
Zawahał się. 
– Mogą uznać, że nieobecność Cyrusa miała przyczynę w jakiejś fizycznej słabości, zatem... mogą go wyzwać, a wtedy będzie musiał walczyć, żeby nie stracić twarzy i pozycji, nieważnie, jak idiotycznie będą się zachowywać. Odrzucenie wyzwania ściągnie tylko jeszcze więcej sępów. 
– Myślałam, że Cyrus jest uwielbiany. 
– Jest, ale przywódcą nie może być ktoś słaby. Większość w normalnych okolicznościach nawet nie pomyślałaby o rzuceniu mu wyzwania, ale bestii trudno zachować spokój. W tak istotnej sprawie zwierzęca strona może częściowo przejąć kontrolę i sprowokować walkę, zwłaszcza, gdy ludzka nie do końca sobie z tym radzi. 
– Jak poznać takich ludzi? Da się? 
Westchnął. 
– Młodzi. 
Zmarszczyłam brwi. 
– Co proszę? 
– Około czternastego roku życia uczymy się, jak wymuszać i wstrzymywać przemiany, wcześniej to zupełnie przypadkowy proces. – Zamilkł na chwilę. – Potem świadomości człowieka i bestii zaczynają pojawiać się równocześnie i przez większość czasu walczą ze sobą o kontrolę nad ciałem. Rzadko komu udaje się przed dwudziestym rokiem życia nawiązać pewnego rodzaju... współpracę między dwoma naturami.
– Czyli ci do dwudziestego roku życia... 
– To najprawdopodobniejsi kandydaci do bitki. Trzymają się raczej z daleka, dopóki nie nauczą się wstrzymywać agresję, ale to małżeństwo ma prawnuków w tym wieku, więc raczej się pojawią. Szesnaście i osiemnaście, dziewczyna i chłopak. Już mieliśmy z nimi kilka problemów. Postaram się przyprowadzić kilku ludzi, którzy będą trzymać ich z daleka, ale nie mogę zapewnić całkowitego spokoju. 
Maja odchrząknęła. 
– Najprawdopodobniejsi, ale nie jedyni. 
– To racja. Dorosłym trudno będzie nie zareagować na oczywistą słabość, jeśli damy szansę ją dostrzec. Spędzimy tam maksymalnie trzy godziny na uprzejmych pogadankach, a potem się zmyjemy. Tłumaczymy wszystko jakimiś niepokojami ze strony Agnieszki. 
– Najlepiej byłoby ją gdzieś wywieźć – zaproponowała Maja. – Do rodziców, ponieważ jedno ma problemy zdrowotne i trzeba się nim zaopiekować. Z tego co wiem, cenicie silne więzi rodzinne, więc bajka nabrałaby na realności. Nikt nie będzie zadawał pytań, chyba że dotyczące samopoczucia chorego. 
– To dobry pomysł. – Marcel skinął głową, zamyślony. 
– Czuję się, jakbyśmy planowali kampanię wojenną – poskarżyłam się. 
– Bo to jest wojna – powiedziała Maja. 
Jeśli wkroczenie na ścieżkę wojenną oznaczało uratowanie Beaty, byłam gotowa porzucić wszystkie pokojowe wartości, jakie wyznawałam.
– Jeszcze jedno. – Rozciągnęłam się na krześle, poruszyłam głową na boki, usiłując odegnać z karku napięcie. – Kiedy wypada termin Kolegium? 
– Rita. – Tym razem w głosie Mai brzmiała nieudawana troska. – Jak długo Bartosz będzie w stanie ciągnąć tę maskaradę? 
Nie odpowiadałam przez kilka chwil, aż wreszcie powoli nabrałam powietrza w płuca. 
– Myślę, że jakieś... pół roku to maksimum, jeśli nie krócej. Jeśli wie się, gdzie patrzeć... – urwałam. – W końcu się potknie, źle zachowa, zdradzi brak siły i szybkości, brak przemian. Wystarczy jedna spostrzegawcza osoba, by plan się posypał. Może jeszcze tego samego dnia, gdy się pokaże. 
– To co teraz powiem, ci się nie spodoba. – Miała niewyraźną minę, ale wzięła się w garść i jej twarz znów stała się nieprzenikniona. – Marcelu, wszystko mieliście z Cyrusem ukartowane. Jeśli nie znaleźlibyśmy go przez te pół roku, czy możliwe byłoby zaaranżowanie przejęcia władzy przez wybranego kandydata z rąk Bartosza jako Cyrusa? 
Faktycznie, nie spodobało, ale Marcel pokręcił głową. 
– Nie. To nie działa w ten sposób. Walka musi być prawdziwa. 
– Warto było zapytać. – Maja wydała z siebie długie westchnienie. 
– Kolegium? – przypomniałam. 
– To nieistotne, nie musimy się tym nawet przejmować. – Marcel potarł czoło. 
– Bartek ma zatem przemawiać w imieniu zmiennokształtnych? 
– Nie. Chodzi o to, że szczerze wątpię, by nasza... intryga wytrzymała tyle czasu. 
– Dlaczego? 
– Cyrus ma obowiązki, których ja nie mogę się podejmować, jak na przykład rozstrzyganie sporów, a do tego niezbędna jest znajomość naszych zwyczajów – tłumaczył. – Wątpię, by w tak krótkim czasie twój kolega był w stanie zapamiętać wszystkie niuanse życia w stadzie. Kiedy Cyrus jest niedysponowany, część funkcji można tymczasowo zawiesić, ale nie da rady ciągnąć to w nieskończoność. Nawet jeśli nikt nie zorientuje się, że Cyrus to fałszywka, ktoś wreszcie uzna, że powinien nastać kres jego rządów. Pierwszy miesiąc z górą kłamstw jakoś pociągniemy, ale potem... 
– Potem zaczną dziać się złe rzeczy?
Schylił głowę. Wyglądał na zmęczonego. 
– Można tak to ująć. 
– Czyli jeśli w ciągu miesiąca nie wpadną na jakiś trop, wszyscy jesteśmy udupieni – podsumowałam. 
– Właściwie... – Maja wyglądała na zrezygnowaną. – Właściwie to już jesteśmy. 
– Jak to? 
– Teoretycznie oddelegowano dwóch magów do tej sprawy, ale w praktyce nic nie robią. 
Mięśnie wokół ust Marcela drgnęły, jakby tytanicznym wysiłkiem powstrzymał się od wrzasku furii. 
– Boją się – powiedziała Maja cicho. – Ich dochodzenie ogranicza się do zbierania zeznań kolejnych świadków. Nie mieliby żadnych szans, gdyby doszło do starcia. Zresztą i tak nie mają pojęcia, co robić. Są magami, nie detektywami, na litość boską. 
Przypomniałam sobie dwójkę, która rozstawiła iluzję w domu Huberta. 
– I co wtedy? 
– Wtedy będziemy szukać zastępstwa.
– Nie będę czekał – powiedział Marcel zimno. Zaciskał palce na brzegu stołu, aż pobielały mu kłykcie. – Dlaczego powierzono to niekompetentnym osobom? 
Maja przekrzywiła głowę jak sowa, przyglądając się Marcelowi z uwagą. 
– Jednym z powierzających był Cyrus, bo ustaliło to Kolegium na ostatnim zebraniu. Ciebie wtedy nie było. Dwa miesiące temu nikt nie spodziewał się, że sytuacja rozwinie się w ten sposób. W tamtym czasie się nadawali, mieliśmy inne priorytety.
– Musimy zwołać Kolegium jeszcze dzisiaj – oznajmił twardo. 
– Hola – wtrąciłam się. – Dzisiaj na pewno Bartek nie zdąży. 
– Nie szkodzi. Raz mogę Cyrusa zastąpić, jeśli sytuacja tego wymaga. Zażądam w jego imieniu podjęcia odpowiednich kroków, by zakończyć tę sprawę. 
Maja uniosła brwi.
– I co, siłą wcielisz swoich? Nie odbierają tego osobiście, bo wśród nich nikogo nie ruszono. Wątpię, byś znalazł chętnych. 
– O to się nie martw. 
– Masz przynajmniej kogoś, kto zna się na takiej robocie? – Odchyliłam się na krześle. 
– Nie – przyznał po chwili z wyraźną niechęcią. 
Przez moment słuchałam własnego oddechu. 
– Może my byśmy się tym zajęli? – Brak odpowiedzi. Przygryzłam wnętrze policzka. Maja jak zwykle była nieprzenikniona, ale Marcel pochylił się lekko do przodu. – Nam zależy. Jesteśmy zdeterminowani, żeby rozwiązać to jak najszybciej, mamy powody, żeby pracować jak najlepiej. Zmienni i Renegaci jeszcze nikogo nie... – urwałam. Chciałam powiedzieć stracili, ale to nie było dobre słowo. Poprawiłam się: – Spośród was nikt nie został porwany, ale macie potężne jednostki, na które przeciwnik może się połasić, zatem w waszym interesie leży zapewnienie bezpieczeństwa jeszcze zanim cokolwiek się wydarzy. To logiczne tłumaczenie. 
– Rita, wybacz, ale nikt, kto cię zna, nie uwierzy, że przejęłaś się magami na tyle, żeby mieszać się w coś tak niebezpiecznego. – Maja mówiła czystą prawdę. Nie kochałam się z magami, bo byłam jednym z najniższych talentów, a najsłabsi nigdy nie mają łatwego życia. Trzymałam się zatem z Renegatami, co pewnie też nie kazało innym dzieciakom myśleć o mnie w przyjemnych kategoriach. Niechęć do magów ciągnęła się za mną jak raz nakarmiony pies, który później nie chce się odczepić. 
– Na pewnej grupie mi zależy. – Uśmiechnęłam się z wysiłkiem. Twarz Mai rozświetliło zrozumienie, a ja uciekłam wzrokiem, próbując pokonać uścisk w gardle. Nie chciałam załamać się na wprost Marcela. 
– Moim zdaniem to dobry pomysł – powiedział zmienny z namysłem w głosie. Albo był nieświadomy mojego stanu, albo udawał, że nie zauważa.  
– Skontaktowalibyśmy się z tymi dwoma magami, a potem sami spróbowali zebrać jak najwięcej informacji od świadków. Nie każdy chciał z nimi rozmawiać, ale po takim czasie może nieco zmiękli i będą bardziej przychylni. Ale sobie – Maja stuknęła się w pierś – wyznaczam rolę... powiedzmy, wsparcia technicznego. Nie nadaję się do kontaktów z ludźmi, z którymi trzeba postępować delikatnie, ale jestem cały czas pod telefonem. Będę szukać odpowiedzi. Mam dostęp do materiałów i książek, które mogą pomóc.
Marcel popatrzył na mnie, uniósł brew. 
– Będziemy grać złego i dobrego glinę? 
Wzruszyłam ramionami.
– To chyba nie będzie konieczne. 
– Dobrze. – Marcel wstał. – Przyślę kogoś z pendrive'ami, będzie za jakieś cztery godziny, więc bądź tutaj. 
– I niech przyniesie też jakieś ubrania Cyrusa. Niewyprane – dodała Maja. 
Spojrzałam zaskoczona. 
Maja uśmiechnęła się zimno, bez wesołości. 
– Jak mniemam, Marcel usiłował zostawić sobie furtkę. Zmiennokształtni nawet w ludzkiej formie mają bardzo czułe nosy i doskonałą pamięć do zapachów, więc obwąchałby Bartosza dokładnie i dopiero wtedy zwróciłby uwagę na konieczność zmiany woni.
– Och. – Byłam zmieszana. Marcel mnie niepokoił, dzikość w jego oczach wzbudzała mój lęk, ale nie myślałam o nim w kategorii zwierzęcia. Nie przyszło mi do głowy, że skoro kooperuje z bestią, ta podkręci mu zmysły. Przyjęłam, że jest człowiekiem jak i ja, tylko od czasu do czasu zmienia się w jakiegoś zwierzaka. 
Może wilka? Były dość powszechne. 
Marcel parsknął głośno, ale brzmiało to raczej jak próba zamaskowania gniewu niż prawdziwy śmiech. 
– Cyrus miał absolutną rację, nie wolno cię lekceważyć. 
– Dziękuję. – Ukłoniła się odrobinę, najwyraźniej przyjmując jego słowa jako komplement. – Nie dziwię się jednak, że próbowałeś, ja też usiłowałabym zdobyć jak najwięcej informacji o wrogu. 
– Bartek nie jest niczym wrogiem – sapnęłam z irytacją. 
– Jest niewiadomą, a ja nie lubię nierozwiązanych tajemnic. – Oczy Marcela zabłysły. 
– Ta niech pozostanie nierozwiązana. – Maja odsunęła się od przejścia, sugestywnie strzelając wzrokiem w głąb korytarza. – Zdaje mi się, czy miałeś wychodzić? 
Taka odprawa mu nie przypadła do gustu, ale ograniczył się do pożegnania. 
– Do zobaczenia. 
I poszedł. Kliknęły zamykane drzwi, ale nie słyszałam kroków na schodach, poruszał się zbyt cicho.
Maja wreszcie usiadła. 
– Chyba nie przemyślałaś do końca decyzji o prowadzeniu śledztwa. 
Westchnęłam. 
– Ano nie. Wpadło mi do głowy, wydało się się całkiem rozsądnym pomysłem, więc wyraziłam go na głos, zanim zdążyłam się zastanowić. 
– Niepokoi mnie, że w razie konfrontacji, jako jedyna nie będziesz miała jak się bronić. 
Skrzywiłam się. 
– Jakoś tam obronić się mogę. 
Miałam celne oko, dobry refleks i pistolet. 
– Jakoś sobie poradzę, w razie czego będę uciekać. Większym zagrożeniem będzie paradowanie jako Cyrus. Masz dla mnie jakieś wskazówki?
– Nie nauczysz się wszystkiego w takim krótkim czasie, ale myślę, że jestem w stanie nieco ci pomóc. Za resztę będzie odpowiadał Marcel. – Milczała przez chwilę, zbierając myśli. – Kiedy się uśmiechasz... 
– Zaczekaj – przerwałam jej, pobiegałam po telefon, wróciłam do kuchni i włączyłam dyktafon. – Teraz możesz mówić. 
– Kiedy się uśmiechasz, nie pokazuj zębów, zęby to zachęta do walki. Kiedy z kimś rozmawiasz, nigdy nie odwracaj wzroku, to ty masz dominować. Jeśli chcesz przytaknąć czemuś, używaj słów, w żadnym wypadku nie kiwaj głową. Nie możesz dawać pokłonu osobom stojącym w hierarchii niżej od ciebie, natomiast ukłon od nich jest jak najbardziej naturalny i wymagany. Jeśli ktoś nie powita cię w ten sposób, masz prawo wyegzekwować okazanie szacunku. Nie reaguj na rozkazy w żaden sposób. Nie daj się zirytować głupim żartem czy obrazą, jako alfa nie możesz rzucać wyzwania słabszym, to nie w porządku, pokażesz, że jesteś nerwowa i słaba. Możesz za to kogoś prowokować do wyzwania cię, ale twój przeciwnik może się wycofać w każdej chwili. – Urwała. – Ale te informacje nie będą ci potrzebne.
– Oby – mruknęłam. – Kontynuuj. 
– Kiedy spotkasz kobietę, nie komplementuj jej, chyba że masz absolutną pewność, że jest wolna. Nie dotykaj zajętej kobiety bez pozwolenia jej oraz jej partnera, nieważne, w jakim jest wieku. Chyba że jest nieprzytomna, a obok nie ma partnera, który by ją podniósł. Nie ustępuj nikomu miejsca i nie przepuszczaj w drzwiach; jedyny wyjątek to Agnieszka. 
Zmarszczyłam brwi. 
– Nawet stuletniej staruszce nie mogę ustąpić siedzenia? 
– Ludzkiej owszem, zmiennokształtnej nie. Zresztą w tym wieku zmienni nadal są wytrzymali i niektórzy mogliby to potraktować jako obrazę. 
– A jeśli ktoś zasłabnie? 
– Może usiąść na podłodze. – Pochyliła się i dotknęła mojej ręki. – Rita, respektuj wszystko, co mówię. Wiem, że wiele reguł zmiennych może wydawać ci się absurdalnymi czy niegrzecznymi, ale te twarde zasady są potrzebne, żeby utrzymać stado w jedności. 
Westchnęłam ciężko. 
– Mam przeczucie, że spierdolę po całości. 
– Jeśli będziesz ostrożna, nic się nie wydarzy. Nikt nie będzie się spodziewał, że coś jest nie w porządku, więc jakieś drobne potknięcia przejdą ci płazem, o ile nie popełnisz zbyt dużo błędów. 
Ważne jest odpowiednie nastawienie, powiedziałam sobie i wyprostowałam się na krześle. 
Dam radę.
– Kontynuuj, proszę. 
– Nikt nie zaczyna jeść przed tobą, nie dzielisz się z nikim jedzeniem, nie częstujesz, nie podajesz, znów poza Agnieszką i dziećmi. Nie proś, by ktoś ci coś podał, weź sama albo sobie daruj. Musisz udzielić pozwolenia innym, by jedli, inaczej nic nie ruszą. Tak samo z zajmowaniem miejsc, sama siadasz jako ostatnia albo stoisz, nigdy jako pierwsza. To oznaka twojej dominacji nad nimi, nie brak szacunku. Nie wstają i nie wychodzą z pomieszczenia bez twojej zgody, chyba że rzucają wyzwanie. Jeśli ktoś stoi, kiedy ty siedzisz, musi trzymać głowę pochyloną. 
Mówiła jeszcze przez piętnaście minut, odrobinę ochrypła. Niektóre rzeczy powtarzała, podkreślając ich wagę, a potem kolejny kwadrans zajęło odpytywanie, ale byłam pilną uczennicą i w większości przypadków nie dałam się podejść, chociaż kilka razy za samo wahanie dostałam po głowie. 
Nie znałam osobiście Cyrusa, a jego persona nigdy wcześniej mnie nie interesowała, ale powoli zaczynał krystalizować mi się obraz jego osobowości. Ktoś spętany tak wieloma regułami musiał być niesamowicie pewny siebie. Bezwzględny i konsekwentny, błyskawiczny w działaniu i podejmowaniu decyzji, o elastycznym kręgosłupie moralnym, zginającym się w odpowiednią stronę zależnie od sytuacji. Rządzący twardą ręką i bezlitośnie karzący tych, którzy odważyli się buntować, budzący podszyty strachem szacunek, mający posłuch nawet u wrogów. 
Wyglądał na niezłego gnojka. Może i sprawiedliwego, ale gnojka. 
Skoro był określany jako dobry alfa, naprawdę nie chciałam spotkać złego. 
________

Dokonałam dwóch drobnych zmian: nazwę Mieszańcy zmieniłam na Renegaci (Mieszańcy sugerować mogli mylnie, że grupa wlicza tylko zmiennych), poza tym sprawdziłam, jak to jest z tymi  hybrydami, i okazało się, że lepiej pasującym słowem jest bastard. Hybryda to mieszanka roślin, zaś bastard – zwierząt.

EDIT 8 IX 14
Rozdział poprawiony. 

6 komentarzy:

  1. "Nie zachowuj się, jakby była stracona, szepnął cichy głosik. Brzmiał jak Kasia." - znowu leżę. XDDDD

    Uwielbiam nekromancje. *0* Choć straszna, tajemnicza, pełna bólu i cierpienia, to ten nienormalny, wręcz chory charakter jakoś mnie do niej ciągnie. XD Dlatego miło czytało mi się o Mai i jej historii.
    Coraz bardziej lubię postać tego, no, nie Malcolma... Marcela (kojarzy mi się z Mercerem Frayem, ze Skyrima. xD). XD Ogólnie smutno mi z powodu Beaty. D: I myślałem, że poinformują Marcela o tym, iż Bartoszem jest...tak, znów zapomniałem imię. >_<" Reita?... Nie! Rita! Jaka Reita. @_@ ...Rita, co nie? D: Nie zapamiętam tego chyba nigdy. D: No bo w końcu to mogłoby im jakoś ułatwić tą całą sytuację, choć raczej nie ułatwiłoby życia bohaterce. Tak czytałem to, czytałem i czytałem...i wydawało mi się, że ten rozdział nigdy się nie kończy... Nie chodzi o to, że się ciągnął - po prostu akcja była tak przedstawiona, jabym czytał książkę i zaraz mógł po prostu przenieść się do następnego rozdziału. W sumie, to mogę, ale nie mam na to czasu. Wspaniałe! Dawno nie czytałem czegoś tak dobrego, na prawdę! To nic, że dawno nie czytałem. XDD Przyznam Ci w tajemnicy, że przyjemnością jest czytanie tak wspaniałego opowiadania, a nie jakiegoś tam zlepku zdań, troszkę niedorzecznego, byle by coś tam dojebać *sam tak robi*. A Ciebie, kulwa, kto o zdanie prosił! @_@ Em, nie ważne. XD Jak najprędzej muszę przeczytać ten ostatni rozdział. Szkoda że nie masz tu jakiegoś działu z bohaterami, by szybko wejść w niego i pogłębić się choćby w jego fizyczności. Troszku błędów było, ale jak na tak obszerny tekst, to bardzo mało. Wow... Podziwiam i zazdroszczę, na prawdę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie więcej tego typu wewnętrznych dialogów. Z czasem coraz więcej i więcej, i więcej, co będzie wynikiem nie do końca udanego zaklęcia. Zresztą nie tylko częstotliwość tych dialogów będzie negatywnym skutkiem, ale póki co ciii na ten temat. ;)
      W nekromacji jest coś fascynującego, ale tutaj chciałam uczynić ją trochę świeższą i dodać cenę za umiejętność podnoszenia trupów. Magia nie daje nic za darmo, więc nawet jeśli jesteś przykładnym, prawym człowiekiem, to i tak jesteś wykluczony ze społeczeństwa przez zboczenie, jakie ci magia narzuca. Oficjalnie tak nie jest, ale kogo obchodzą oficjalne postanowienia. Na pewno nie Polaków.
      Hm, Mercer był przywódcą Złodziei, dobrze pamiętam? Moja ulubiona frakcja, wykonałam dla nich najwięcej misji i tylko żałowałam, że wcześniej nie zaczęłam się bujać w Zbroi Słowika, bo jest fantastyczna! :D
      Spokojnie, w sprawie Beaty i innych porwanych nic jeszcze nie wiadomo - nie ma co się smucić, tylko mieć nadzieję. ;)
      Przyznanie się wszystko by utrudniło dwa razy bardziej; zastanów się, dużo łatwiej byłoby Marcelowi naciskać na dostępną Ritę w sprawie jeszcze jednej zmiany (nawet w przyszłości, gdyby np. w stadzie wystąpiły jakieś problemy) niż jakiegoś anonimowego, rozwiewającego się jak dym po zakończonej farsie Bartosza. A Rita ma bardzo ograniczone możliwości - własnie dlatego, że jej umiejętność jest w niewielkim stopniu magiczna, potrzebuje mnóstwa masy i energii do przemiany czy nawet zwykłego funkcjonowania. Je dużo więcej niż dorosły zmiennokształtny, ponieważ zmienni czerpią energię do przemiany z zewnątrz, z magicznego źródła, którego ona jest pozbawiona, więc sama musi zasilać cały proces. Zatem jeśli zmieni się zbyt wiele razy lub na zbyt długi czas i nie uzupełni masy... cóż, do grobu. A nie zauważy, że jest coś nie tak - przecież jej ciało jest zmienione.
      Cóż, może to dlatego, że piszę powieść, a nie opowiadanie. :) (jak szumnie!). Blog jest bardziej dodatkiem - mogę poznać opinię bezstronnych czytelników, dostać rady i nowe pomysły. Piszę tak, jak chciałabym, by brzmiała wydana książka, a nie blog.
      Unikam zamieszczania opisów bohaterów, ponieważ a) narzucają wizję autora, a uważam, że dużo większą radość sprawia psychoanaliza przeprowadzona na własną rękę, b) często wielu cech nie da się ująć w krótkie słowa, tylko muszą być przedstawione w jakimś wydarzeniu (na zasadzie można mówić, że jest się zimnokrwistym, ale nigdy nie wiesz, jak się zachowasz w stresującej sytuacji), c) można nieopatrzenie zdradzić coś, czego nie chce się zdradzać albo niektóre rzeczy mają znaczenie tylko dla autora (np. pan X nie lubi żółtego koloru, ponieważ zesikał się w przedszkolu; pan X stał się aspołeczny, ponieważ dzieciaki go wyśmiały. Będzie widoczne, że nie lubi tej barwy ani nie lubi innych ludzi, ale przecież nikomu się nie przyzna, dlaczego. Dla czytelnika ważne jest tylko to, że jest pan X chujkiem i utrudnia bohaterom życie).
      Dziękuję za wszystkie miłe słowa i pozdrawiam cieplutko! :)

      Usuń
  2. To będzie przez zaklęcie, które ma dodać masę jelenia Ricie (kulwa, skąd ta Rita mi się wzięła, ja nie wiem... @_@), co nie, CO NIE!? XD
    Tak, był przywódcą Złodziei i to jest również moja ulubiona frakcja. C: I Zbroja Słowika to był ciuch, w którym na okrągło chodziłem, póki nie zdobyłem magicznej kolczugi, która nazywała się chyba Ebonowa Kolczuga. Wyglądała prawie tak samo, jak ta Słowicza. XD
    No, troszkę przesrane, zwłaszcza, że nie wiele wie o swojej umiejętności. Jak by to skwitował w realu – smuteczek.
    A ja tam lubię narzucać swoją wizję, bo potem się boję, że ktoś coś może źle widzieć czy sobie wyobrazić. XD
    Dziękuje i nawzajem, pisajaj szybciutko. C:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie to, ale przy następnym rozdziale z pewnością się zorientujesz, o które chodzi. W sumie to dosyć oczywiste, robię dużo szumu wokół tego czaru. :P
      Ech, ja znajdowałam potem lepsze zbroje, ale tak się w niej zakochałam, że olewałam to dwadzieścia punktów obrony więcej i supermegazajebisty bonus, byle móc od czasu do czasu oddalić widok i pogapić się na czyste piękno.
      Uwielbiam utrudniać jej życie. :3
      Ale zwróć uwagę, że psychoanalizujący Czytelnik może ci podrzucić pomysł na coś tak zajebistego, że może wyrosnąć z tego bestseller. Trzy lata na forum serii Kate Daniels, to wiem. Dopisaliśmy dziesięć różnych ideologii do absolutnie wszystkiego, od wież przez tiki nerwowe do głosów w głowie. :D

      Usuń
    2. Po przeczytaniu rozdziału piątego skapiłem się o które zaklęcie chodzi. xD Czyżby Maja spaprała spraw czy Rita rzucała zaklęcie na własną rękę? Chyba to drugie odpada - dziewczyna jest świadom swych umiejętności magicznych.
      Ebonowa Kolczuga wyglądała tak samo, a może i lepiej, co Słowicza. W dodatku miała taką super ekstra wyczesaną moc i podczas jej aktywacji wyglądało się jeszcze lepiej. *0*
      Syndrom autora - jak najbardziej dojebać swemu bohaterowi. xD
      Faktycznie, ale Czytelnik rzadko przyczynia się o nowych pomysłów...niestety. :/

      Usuń
    3. Nawet nie chodzi o świadomość ograniczeń, Rita nawet nie byłaby w stanie rzucić tego zaklęcia. Mogłaby powtarzać i powtarzać formułę w najbardziej magiczną noc stulecia, a i tak by jej się nie udało. Nie jest w stanie wygenerować odpowiedniej ilości magii nawet ze wsparciem z zewnątrz. :) Owszem, Maja spaprała, hie hie hie. *zaciera ręce na myśl jak bardzo będzie mogła ją teraz zadręczać wyrzutami sumienia*
      Hm, ale Ebonowe rzeczy to chyba były ciężkie elementy, nie? Ja korzystałam z lekkich. Wolę się skradać i wybić wszystkich bez ich wiedzy. ^^
      Czy ja wiem... Nie dalej jak wczoraj podrzuciłeś mi pomysł na drabble z Mają. :D

      Usuń