10 lipca 2015

Sól ziemi XIX

Rozdział dziewiętnasty
Jak przeklinać, to w myślach

Nasz park nie był zbyt okazały, wprost przeciwnie. Drzewa i krzewy rosły jak chciały, rzeka płynęła smętnie i mulasto, ścieżki przed zarośnięciem chroniło tylko częste użytkowanie. Ten zielony teren znajdował się w samiutkim centrum i dwukrotnie w ciągu doby przewalały się przezeń tabuny ludzi – rankiem i około szesnastej. Niekiedy odwiedzany był przez wagarowiczów, biegaczy, amatorów picia alkoholu na świeżym powietrzu i żulików, ale na ogół w ciągu dnia i nocy panowały pustki. Wielu próbowało coś zdziałać w kierunku renowacji, ale dziwnym trafem zawsze coś spychało tę sprawę na dalszy plan, nieważne, jak mocno wyborcy naciskali. 
Mogłam zrozumieć, dlaczego Wodława zamieszkiwała to miejsce, choć woda nie wyglądała zachęcająco. Było cicho i spokojnie, a powietrze smakowało magią. W innym przypadku może i rozkoszowałabym się krótkim spacerem, ale byłam w głębokiej dupie i jakoś nie umiałam. 
Nie miałam samochodu. Został gdziekolwiek Ażepłut mnie przeniósł, ale i tak nie sądziłam, by się nadawał do jazdy. Zdewastowanego telefonu nawet nie brałam ponownie do ręki i bałam się o kondycję pistoletu, a nie miałam jak sprawdzić, czy jest sprawny. 
No i miałam zostać ukarana za coś, czego nie zrobiłam. 
Próbowałam jeszcze przemówić żywiołakowi do rozumu, ale ignorował mnie i zagłębił się między drzewa, obojętnie poinformowawszy, w którą stronę muszę iść, by znaleźć portal. Bałam się za nim podążyć, kiedy więc byłam pewna, że oddalił się od ścieżki na tyle, by nie słyszeć moich pełnych pretensji wrzasków, spakowałam z samochodu wszystko, co mogłam unieść, i ruszyłam w odpowiednim kierunku. Nie bardzo wierzyłam, że istotnie trafię do przejścia, ale w pewnym momencie się zdałam sobie sprawę, że znam te drzewa – wylądowałam w parku miejskim. 
Świetnie, przemknęło mi przez głowę. Nie mógł oczywiście ułatwić mi życia. 
Nie mogło minąć dużo czasu – chyba że Ażepłut obok manipulacji przestrzenią posiadał jeszcze więcej interesujących umiejętności – ale byłam całkiem pewna, że wszyscy wariowali z niepokoju. Musiałam jak najszybciej znaleźć sposób na skontaktowanie się z rodziną albo Mają. 
Wybrałam najkrótszą drogę pod ratusz, zakładając, że w tych okolicach znajdę osobę z telefonem, która pozwoli mi na szybką rozmowę z Renegatami. Wszystko w porządku, jestem w centrum, przyjedź po mnie i starczy. O szczegółach można porozmawiać później. 
Tuż przy bramie parkowej siedziała para; drobniutka dziewczyna w zwiewnej sukience i niewiele od niej postawniejszy chłopak, który miał minę, jakby żałował założenia koszuli w taką pogodę. Okupowali ławkę i grzali się w słońcu, ale trudno było stwierdzić, jaki panował nastrój. Dziewczyna się uśmiechała, rozparta swobodnie, chłopak był poważny i nieco spięty. 
Podeszłam bliżej, zmrużyłam oczy, gdy wyszłam z cienia drzew, ale z ulgą powitałam słońce – było mi zimno. Wewnętrznie. 
– Cześć – odezwałam się, skierowali pytające spojrzenia w moją stronę. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale muszę koniecznie skorzystać z telefonu, a mój się zepsuł. 
Chłopak zaczął poklepywać się po kieszeniach, dziewczyna rozłożyła ręce z przepraszającym uśmiechem, ale wtem skupiła wzrok, skoncentrowała się w mgnieniu oka. Tak nagle zmienił się wyraz jej twarzy, że odruchowo zrobiłam krok do tyłu. 
– Rita Murawska? – zapytała z pewnym zdziwieniem. 
– Owszem – odparłam z dużo większym. Zerwała się, rozpromieniona, i klasnęła w dłonie. 
– Cóż za fantastyczny zbieg okoliczności! 
– Czy my się znamy? – zapytałam niepewnie. Nie przypominałam sobie tej twarzy; wyglądała dość zwyczajnie, żadnej zbijającej z nóg urody czy brzydoty, ale ja przecież nie zapominałam nawet najbardziej szarej z myszy. 
– Nie, i jeszcze o siódmej bym nie wiedziała, ale o ósmej Jarmina zarządziła odprawę. 
– Jesteś... – urwałam, zerkając na chłopaka. Przyglądał nam się z ciekawością, z ręką znieruchomiałą w kieszeni. Magiczny czy nie? 
– Od Jarminy – dokończyła swobodnie. – Jest zainteresowana postępami i wydała polecenie, że jeśli ktoś cię spotka, ma przekazać zaproszenie. 
– A co z Marcelem? 
– No, najlepiej was obojga, ale w sumie jak się uda. Jego ciężko gdziekolwiek złapać, tak mówili. To co, pójdziemy teraz? 
Zawahałam się. Jarmina to nie była moja liga i samotne stawianie jej czoła – nawet po to, by przekazać te kilka informacji, które mieliśmy i mogły ją uspokoić – trochę mijało się z moimi pomysłami na spędzenie dnia. Z drugiej strony nie chciałam jeszcze kontaktować się z Marcelem, krew wciąż we mnie wrzała, gdy o nim myślałam, i nie byłam pewna, czy byłabym w stanie całkowicie to ukryć. Powinniśmy zaś wyglądać na zgraną drużynę. Być zgraną drużyną. 
Potrzebowałam kilku dni, by emocje opadły. 
– Niech będzie – powiedziałam wreszcie. – Ale naprawdę potrzebuję zadzwonić. 
Chłopak podał mi smartfona, mętnie pomyślałam, że jeśli on i wiedźma będą się często spotykać, sprzęcik długo nie pożyje. Najwyraźniej ten czas już nadszedł, bo kiedy próbowałam odblokować ekran, pozostał czarny. 
– Chyba się rozładował – rzuciłam pocieszająco. Właściciel zmarszczył brwi i spróbował sam, ale telefon nie reagował. 
– Durne baterie – mruknął pod nosem przepraszającym tonem. – Wczoraj wieczorem go ładowałem przecież. 
– Możesz zadzwonić od nas – zaoferowała dziewczyna. Zwróciła się do chłopaka: – Paweł, to nagła sytuacja, muszę iść. 
Paweł oklapł, ale humor nieco mu się poprawił, gdy wiedźma schyliła się i pocałowała go w policzek, tuż obok ust, dając mu świetny widok na swój dekolt. 
– Pojedziemy autobusem – poinformowała, gdy dałam się pociągnąć w stronę przystanku. – Mam bilety, więc nie przejmuj się kupnem. Cholera, chciałabym już mieć własny samochód. 
Obejrzałam się za siebie. 
– Wiesz, możesz zostać ze swoim przyjacielem. Pamiętam, gdzie jest wasza siedziba, mogę sama się tam dostać. 
– Nie, nie! – Machnęła ręką. – Powinnam cię eskortować. Poza tym on powinien wiedzieć, jakie są moje priorytety. – Skrzywiła się nagle. – Okropnie to zabrzmiało. 
– Tylko trochę – pocieszyłam ją. 
– Zresztą, i tak długo tego nie pociągniemy – mruknęła. – Znamy się z liceum. On chyba myśli, że jestem w jakimś gangu, i tylko dlatego jeszcze ze mną nie zerwał. Żebym nie chciała się mścić czy coś. 
– A nie jesteś? 
– Oj, wiesz, o co chodzi. 
– Wiem. 
Przyjechała dwunastka, stara, rzężąca i trzymająca się życia ostatkiem sił od jakich dwudziestu lat, zatem była szansa, że nie odmówi współpracy, gdy tylko moja towarzyszka posadzi zgrabny zadek na zakurzonym siedzeniu. Była niemal pusta, tylko kilka starszych pań gawędziło między sobą, na wpół wykrzykując swoje opinie – silnik autobusu wył z takim zaangażowaniem, że tylko naprawdę dobrze wytłumione słuchawki i maksymalnie podkręcony dźwięk by mu podołały. 
Pokonałyśmy nieprzyzwoicie wysokie schodki i usiałyśmy na drugim końcu. 
– Umawianie się z niemagicznymi to ciąg problemów – powiedziałam-krzyknęłam. 
Jej spojrzenie uciekło w bok. 
– Wszyscy mi to powtarzają. 
– Bo to prawda. Ale i tak warto spróbować. Jak przetrzyma niespodziewane zniknięcia, dziwne sytuacje i rozpadającą się elektronikę, ze stuprocentową pewnością wiesz, że jest w tobie na zabój zakochany. 
Przez chwilę milczała, myślała. 
– Nie wiem, czy Paweł przełknie to wszystko – machnęła ręką, mniej-więcej wskazując na siebie – i czy w ogóle chcę, by był we mnie zakochany, ale i tak cię proszę... nie mów nikomu, że mnie z nim widziałaś. 
– W porządku – odparłam po prostu, ale ona czuła potrzebę usprawiedliwienia się, bo szybko kontynuowała. 
– To nie tak, że się go wstydzę albo chciałam tylko sprawdzić, jak to jest z niemem! – wybuchła, z jakiegoś powodu ogarnęły ją gwałtowne emocje, frustracja i gniew mignęły na jej twarzy. 
– Nic takiego nie przyszło mi do głowy – uspokoiłam ją. – Poza tym... jakim niemem? 
– Niem, niemagiczny – wyjaśniła takim tonem, jaki tylko nastolatki potrafią użyć, wyjaśniając oczywiste oczywistości starym próchnom. Czyli mnie, na to wychodziło. – Bo wiesz... szanuję Jarminę, to niesamowita wiedźma, doświadczyła tylu rzeczy i chce dla nas jak najlepiej, ale ona... jest taką straszną rasistką i hipokrytką, że czasem mam ochotę jej zajebać! – wysyczała ostatnie zdanie przez zaciśnięte zęby.
Nie bardzo wiedziałam, jak zareagować, ale nie czekała na odpowiedź. 
– Przebywam z nimi wszystkimi od zawsze i, kiedy ktoś zauroczył się w niemie, od zawsze Jarmina wyciągała przykład swojego wnuka i jego żony. Powtarzała, że gdyby nie ta niemagiczna i jej wynalazki, Władek nadal by żył. Oznajmiła to już na ich pogrzebie i rzuciła Karolowi i Kasi prosto w twarz, dajesz wiarę? 
Sięgnęłam pamięcią do przeczytanych akt. Według nich Władywoj i Joanna Jarolscy zginęli w wypadku samochodowym dwadzieścia cztery lata wcześniej, kiedy Karol miał lat sześć, a Katarzyna – osiem. Dziewczyna obok mnie nie mogła tego pamiętać, jeszcze się nie narodziła, ale musiała słyszeć od kogoś tę historię. Może nawet od samej Jarminy. 
Poczułam, jak moja sympatia do całkiem porządnej, choć surowej starszej pani, za jaką ją miałam, powoli topnieje. 
Czego ty się spodziewałaś? 
– Mówi, że ona nie jeździ samochodami i nie przeszkadza jej to w funkcjonowaniu. Jakoś zapomina, że to wszyscy inni muszą z nich korzystać, by się stawić na jej wezwanie, bo ona sama nigdy nie rusza się z sabatki. – Zacisnęła pięści, oderwała spojrzenie od przesuwającego się widoku za oknem i skierowała go na mnie; mój widok i zapewne niewyraźna mina musiały jej uświadomić, że właśnie zwierzyła się obcej z prywatnych spraw frakcji, bo nagle poczerwieniała i zaraz potem zbladła. 
– Ale poza tym Jarmina jest świetnym przywódcą – dodała szybko, desperacko. – Wszystkiego nas nauczyła, jest sprawiedliwa i zawsze... 
– Spokojnie – przerwałam jej. – Nic nie powiem, obiecuję. 
Zagryzła wargi i odezwała się dopiero, gdy dotarłyśmy na miejsce. 
Siedziba wiedźm wyglądała identycznie, co wcześniej. Może tylko trawnik był bardziej wysuszony, ale i tak nie rosło go zbyt wiele. Było tak samo odpychająco. Pamiętałam o iluzji, zatem wiedziałam, czego szukać; zmierzyłam budynek wzrokiem i znalazłam miejsca, w których linie magii splatały się ze sobą. Delikatne drżenie powietrza, jak stykanie się ciepła z zimnem. 
Dziewczyna – uświadomiłam sobie, że nie zapytałam o jej imię – ruszyła w kierunku rudery. Jej postać zupełnie nie pasowała do sypiącej się fasady i nieciekawego otoczenia, ale pewny krok mówił jasno, że jest częścią tego miejsca. A może to miejsce jest częścią niej? 
Dwie kobiety przycupnięte na schodkach niedaleko zupełnie nie zwróciły na nią uwagi – była swoja, znana i lubiana – podczas gdy mnie dostał się pełny przegląd. Bez Marcela całą koncentrację skupiała moja osoba, co niekoniecznie napawało mnie entuzjazmem. 
Obym nie miała okazji sprawdzać, czy pistolet nadal działa, pomyślałam ponuro. 
Młoda wiedźma wparowała do środka bez żadnych ceregieli i skinęła, bym się pospieszyła. Otrząsnęłam się i przekroczyłam granicę, mając nadzieję, że nie dałam po sobie poznać zaskoczenia nagłą zmianą scenerii. Nie wiem, czy się udało. 
– Stań w kwadracie i tak dalej – poinstruowała mnie, podczas gdy z pokoju obok wyszła ta sama kobieta, która przyjmowała mnie wraz ze zmiennokształtnym. Zmarszczyła brwi na mój widok, ale zaraz regularna twarz wygładziła się i sprezentowała profesjonalny uśmiech. Już nie tak słodki, jaki posłała Marcelowi. 
A gdybym była lesbijką? 
– Witam panią ponownie! Jak rozumiem, Annie udało się panią znaleźć?
– To raczej Rita znalazła mnie – rzuciła Ania. – Potrzebowała telefonu. 
– W zasadzie to nadal... – zaczęłam, ale już otwierała drzwi do saloniku, w którym byłam poprzednio, zaprosiła mnie gestem. 
– Proszę się rozgościć, Anka przyniesie herbatę, a ja za chwilę wrócę z telefonem i poinformuję Jarminę. Proszę nam dać kilka minut. 
– Jasne – mruknęłam do pustego pomieszczenia, obie zniknęły natychmiastowo. 
Rozejrzałam się. Na moje okno nic się nie zmieniło, poza dwiema oczywistymi brakami – Marcela i ciastek. Usiadłam w fotelu, był tak samo wygodny jak wcześniej. 
Gdy tylko Ania wkroczyła do saloniku, oderwałam się od bezmyślnego taksowania otocznia wzrokiem i skupiłam się na talerzu, który niosła. Ładny to był talerz, biały z kolorowymi zdobieniami, które przynosiły na myśl zarazem ludowe wzory i symbole przeciw demonom. Zaś to, co leżało na nim, było nawet ładniejsze – kopiec ciasteczek z czekoladą. Musiały ledwo co wyjechać z pieca, parowały lekko, roztaczając zapach, który doprowadził moje ślinianki do ekstazy. Przełknęłam nagłe morze śliny i znalazłam w sobie na tyle godności, by nie rzucić się w kierunku stołu, a podejść spokojnym krokiem i uprzejmie podziękować. Wyglądałam chyba, jak coś mnie opętało, bo wiedźma rzuciła mi niepewne spojrzenie, ale nie odezwała się, tylko skinęła głową. 
Wyszła tylko po to, by przynieść tacę z dzbankiem herbaty, filiżankami i cegłowatą komórką, ale przez te kilkanaście sekund jej nieobecności zdążyłam przeżyć katharsis. Czterokrotnie. Mmm. 
Ale Jarmina – czy ktokolwiek piekł te boskie ciastka – trochę oszukiwała. W język szczypały malutkie iskierki magii, zwiększając doznania smakowe. Moja mama nie musiała czarować nad garnkami, by postawić na stole ambrozję. 
Podziękowałam raz jeszcze i wzięłam do ręki telefon; uśmiechnęłam się przepraszająco do Ani, ale ona zrozumiała w lot i opuściła pokój. Czekała mnie prywatna rozmowa. 
Wpisałam z pamięci numer Mai i czekałam, aż odbierze. 
– Maja Butkiewicz – rozległ się płaski głos. 
– To ja – powiedziałam natychmiast, zanim jeszcze skończyła. – Wszystko ze mną w porządku, nie jestem ranna ani przetrzymywana. 
Przez chwilę panowała cisza. 
– Co się stało? 
– Powiedz najpierw mojej rodzinie, że jestem bezpieczna – poprosiłam. 
– Nie mówiłam im, że zgubiłam cię na prostej drodze. 
– To... dobrze. Chyba. – Przynajmniej nie musieli panikować. – Mam teraz duży problem. Bardzo duży problem. Ogólnie mówiąc, to Ażepłut mnie ściągnął w jakieś miejsce, oskarżył o ukradzenie jego własności i zagroził, że jeśli nie przyprowadzę jej w ciągu piętnastu dni, ja zostanę jego nową zabawką, pardon, przedmiotem studiów. 
– ...możesz rozwinąć? – padło po chwili. 
Przetarłam ręką twarz. 
– Kiedy ja i Marcel byliśmy na jego polanie, była tam taka jedna dziewczyna. Kobieta właściwie, Ażepłut nazywał ją Ewą. Była w zasadzie jego niewolnicą. – Zacisnęłam szczęki. – Teoretycznie była tam z własnej woli, ale w praktyce uzależnił ją od swojej magii. I penisa, ale jedno z drugim się wiąże, jak sądzę. Nie wyglądała, jakby była skłonna kiedykolwiek go opuszczać, ale wedle słów Ażepłuta to właśnie zrobiła. Zbiegło się to z moją wizytą, podczas której nie wykazałam żadnej reakcji na jego czary, zatem doszedł do wniosku, że w jakiś sposób albo zaraziłam Ewę odpornością, albo włamałam się i ją wykradłam. Nie dał się przekonać, że nie mam z tym nic wspólnego, i postawił ultimatum – jeśli nie przyprowadzę Ewy w dwa tygodnie, mam zająć jej miejsce. 
– Co za bzdura – warknęła. 
– Wiem! Ale on jest przekonany, że to moja wina. 
– Gdzie jesteś? Musimy jak najszybciej podjąć działania. 
Potrząsnęłam głową, choć przecież nie mogła mnie widzieć. 
– Teraz nie mogę. Jestem u Jarminy. Przeniosło mnie z powrotem gdzieś do parku miejskiego, a pod nim wpadłam na jedną wiedźmę, Annę. Zaprosiła do swojej szefowej, więc poszłam.
– Sama? 
Powiedziała to takim tonem, że miałam ochotę skłamać. 
– Tak. 
– To niedobrze – skwitowała beznamiętnie. 
– Dam sobie radę. 
– Nie lekceważ Jarminy – ostrzegła. – Może i jest stara, ale to tylko czyni ją groźniejszą. Trzyma swój sabat żelazną ręką. 
– Nie zamierzam. Pamiętaj, że już raz miałyśmy okazję porozmawiać. Lekceważenie nie znajduje się na mojej liście rzeczy do zrobienia. 
– Powinnaś być tam z Marcelem. 
– Może i tak, ale najpierw muszę trochę ochłonąć. – Skrzywiłam się. – Mogłabym coś palnąć nie w porę. 
– Wiesz, że Marcel będzie wściekły, że poszłaś do Jarminy bez niego? 
– Jakoś to przełknę – burknęłam. 
Czy słyszałam cichutkie westchnienie?
– W każdym razie, uważaj, co Jarminie będziesz mówić, a jeśli poczujesz, że nie dajesz sobie rady, wykręć się jakoś. Powiedz, że nie będziesz tego omawiać bez Marcela, że masz umówione spotkanie, cokolwiek. Daj mi znać, kiedy będziesz wolna, przyjadę po ciebie. 
– Jasne. Do zobaczenia. 
Parę minut po zakończeniu rozmowy wiedźma naczelna wreszcie się pojawiła. Była w takiej samej kondycji, co jej salon – nie zmieniła się, chociaż dzięki słowom Anny ja już patrzyłam na nią inaczej. Poczułam, jak się wewnętrznie napinam, jak argumenty buzują w mojej klatce piersiowej, chociaż tyle razy brałam udział w dyskusjach z rasistami – magicznymi i niemagicznymi – i zawsze odchodziłam z niczym, sfrustrowana własną bezradnością; żadne słowa nie były w stanie otworzyć tak zamkniętych umysłów. 
Uspokój się, nie jesteś tu, żeby prostować jej poglądy. 
Ściągnęła lekko brwi na mój widok. 
– Dzień dobry – odezwałam się. 
Wiedźma zbliżyła się i w ramach powitania położyła ręce na moich ramionach i obrzuciła mnie spojrzeniem z tak... babcinym wyrazem twarzy, tak niepasującym do świeżego wizerunku, jaki miałam w głowie, że w pierwszej chwili nie zrozumiałam, co do mnie powiedziała. 
– Jesteś chorobliwie chuda, dziewczyno! – zauważyła z niepokojem.
– Nie twoja sprawa – wypaliłam gniewnie i zachłysnęłam się powietrzem. – Przepraszam! 
Co ci strzeliło do głowy?! 
Jarmina uniosła wcześniej zmarszczone brwi i się odsunęła. 
– Nie przepraszaj. Masz rację, to nie moja sprawa. 
– Przepraszam – powtórzyłam jednak. – Nie wiem, co we mnie wstąpiło. To chyba przez ten stres ostatnio. 
– Rito, nie przejmuj się, naprawdę. – Machnęła ręką. – To moja wina, nie powinnam się wtrącać. Po protu... to, niestety, bliski mi temat. – Zacisnęła na chwilę usta. – Moja wnuczka choruje i miewa... problemy z utrzymaniem prawidłowej wagi. 
– Myślałam, że to wada serca – powiedziałam, niepewna. 
Spochmurniała. 
– Też – ucięła, siadając w fotelu. – Pewnie nie powinnam o to prosić, ale będę spokojniejsza, jeśli poczęstujesz się cia... – urwała, zerknąwszy wreszcie na talerz. 
– Hm, no tak – mruknęłam. – Okazały się bardzo smaczne i trudno mi było się powstrzymać. 
Otrząsnęła się z szoku. 
– Nie ja je piekłam, ale przekażę wyrazy uznania. Przynajmniej ci herbaty naleję? – zapytała-stwierdziła. 
– Poproszę. 
Usiadłam naprzeciwko, upiłam. Dobra była, aż żal psuć ten smak cukrem. 
Kiedy Jarmina odstawiła filiżankę na spodek i rozległ się cichy, krótki brzdęk, wiedziałam, że to sygnał – pogaduszki o pierdołach właśnie się skończyły. Nadszedł czas interesów, czegokolwiek Jarmina ode mnie chciała. 
– Nie będę owijała w bawełnę – zaczęła. – Przede wszystkim chcę wiedzieć, jak wam idzie. 
Chujowo, chciałam natychmiast odpowiedzieć, ale ugryzłam się w język. 
– Robimy postępy – odparłam po momencie ciszy, który dość wyraźnie sugerował, że pierwsza odpowiedź przyszła i została przełknięta, niewypowiedziana, ale jeszcze nie zaczęło się robić obraźliwie. Wiedźma obserwowała mnie jak drapieżnik; widok tak bystrych, skupionych oczu umieszczonych w starczej, pomarszczonej jak rodzynka twarzy robił piorunujące wrażenie, ale tę uwagę także postanowiłam zachować dla siebie. Choć łaskotała w język i pchała się na usta. 
– Zupełnie jakbym słyszała Rysińskiego. 
– Jesteśmy zmuszeni spędzać ze sobą bardzo dużo czasu w ostatnich dniach – przyznałam i w sekundę po ostatnim kłapnięciu jadaczką wiedziałam, że źle dobrałam słowa. 
Sugerowały jasno, że wcale nie chcemy przebywać w swoim towarzystwie, że okoliczności nas zmuszają, że my niechętni jesteśmy... a powinniśmy stanowić zgrany zespół, jedną drużynę. Przynajmniej w cudzych oczach. 
Brawo. Mniej niż pięć minut rozmowy i już zjebałaś. 
A Jarmina wiedziała, że zjebałam, i pewnie też wiedziała, że natychmiast zdałam sobie z tego sprawę.
Już sama zgoda na wizytę była błędem. Pozwoliłam, żeby gniew mnie zaślepił, zareagowałam dziecinnym odwetem na wyrządzoną krzywdę, choć po prawdzie Marcel nie powinien mi – Bartkowi – nic mówić o ataku. 
Taaa, szkoda tylko, że zdałaś sobie z tego sprawę dopiero teraz. 
– Chyba stosunki między wami nie układają się najlepiej – zauważyła. 
– Wolelibyśmy zawrzeć znajomość w bardziej sprzyjających okolicznościach – wykręciłam się. 
– Nie przejmuj się, Rito, jeśli Marcel jest dla ciebie szorstki. – Prychnęła. – W ciągu ostatnich paru lat wielokrotnie mieliśmy okazję wspólnie rozmawiać i pracować i Rysiński za każdym razem wydaje się coraz bardziej zrzędliwy. Myślałby kto, że to cecha zarezerwowana dla ludzi w moim wieku. Mam wrażenie, że na własną matkę by warczał, gdyby uznał, że popatrzyła na niego w podejrzany sposób. 
Wcale go nie znasz. 
Ty też nie? 
Ja nie wydaję opinii o ludziach, o których nic nie wiem. Może jest dla swojej matki milusi jak pluszowy miś. 
Tygrys. 
– Cóż, w końcu nieufność to sztandarowa cecha zmiennych – odparłam ogólnikowo, przełykając chęć histerycznego wrzaśnięcia tygrys! – Każdy woli trzymać sekrety przy sobie. 
– Musisz wiele wiedzieć na ten temat – rzuciła współczującym tonem, pochylając się ku mnie. 
Ostatnio żyłam w takim napięciu, że nawet nie drgnęła mi powieka. Podniosłam filiżankę i upiłam łyk, zanim uprzejmie zapytałam: 
– Co ma pani na myśli? 
Powtórzyła mój gest, dużo wolniej i z większą gracją, a ja poczułam pragnienie wytrącenia naczynia z jej rąk. Miała ponad sto lat, czy ta cholerna filiżanka nie powinna latać jak skacząca fasolka dotknięta atakiem padaczki? 
– Renegaci to niezwykle barwna grupa, pełna indywiduów, które niekoniecznie spotykają się z miłością otoczenia. Mnóstwo grzeszków do ukrycia przed światem... ale w tak małej frakcji to nieosiągalne. Musi być ci ciężko, nosząc to wszystko. 
Przez chwilę tylko jej się przyglądałam. 
– Nie jestem Renegatką, jestem magiem. 
Machnęła ręką. 
– Tylko formalnie! Naprawdę, kiedy ostatni raz byłaś w siedzibie magów, a kiedy u Renegatów? Wcale ci się nie dziwię – kontynuowała, zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć; i tak nie miałam co. Byłam w gmachu magów, kiedy wraz z mamą szłyśmy podpisać papiery, że w czasie mojej edukacji w niemagicznej szkole nie uczynię celowo niczego, co mogłoby grozić ujawnieniem magicznej części społeczeństwa. Było to... osiem lat wcześniej? – Eliasz zupełnie nie potrafi zarządzać własnymi ludźmi. 
– Chyba nie radzi sobie aż tak źle, skoro nadal jest na tym stanowisku – mruknęłam. 
– Ogranicza was. A przez to i nas, mniejsze frakcje. – Postukała kostkami dłonie we własne udo, wyraźnie zła. – Powinien pozwolić na fuzje. Na przykład twoja matka. Pamiętam ją, kiedy kształciła się u nas, jak okiełznać swoje zdolności. Jej klątwy były lepsze od moich wieloletnich uczennic, ale nigdy nie będzie mogła tak pracować. Gdyby należała do wiedźm, nie opędziłaby się od zleceń, a tak? Marnuje się kolejna specjalistka! 
– Mamy to nie interesuje – odparłam sucho, coraz bardziej nie podobał mi się kierunek tej rozmowy. – Poza tym mogłaby pani pozwolić jej na pracę, jeśli dobrze pamiętam, to zależy od naczelnej. 
– Jestem pełna podziwu dla Eleny, ale muszę przede wszystkim dbać o swoich. A procent od zapłaty za jej pracę, wiedźmią pracę, nie trafiałby do wiedźmiej skarbonki. Ale nie tylko o nas tu chodzi. Twoja bratanica... – zaczęła entuzjastycznie, ale urwała, spochmurniała. – Biedne dziecko – szepnęła do siebie, uciekając spojrzeniem za okno, ale zaraz wzięła się w garść. – Kiedy już ją odnajdziemy, powinna zostać przekierowana do nekromantów, poradziliby sobie lepiej z jej mocami. 
Mówiła dalej o podnoszeniu i o różnicach między animowaniem rzeczy martwych i rzeczy umarłych, ale byłam tak ogłuszona i oburzona, że tylko otworzyłam usta – nie byłam w stanie wykrztusić słowa. 
Skąd wiedziała o Beci?! 
Beata daleko wykraczała poza standardowy zestaw umiejętności czytających aury i nie było specjalnie wiadomo, co potrafi ani jak to robi, ale trzymaliśmy to w ukryciu. Jedyną osobą świadomą dziwnych możliwości mojej chrześnicy był powiernik – ktoś mniej-więcej odpowiadający niemagicznemu psychologowi. Pomagał rodzinom w przeróżnych problemach związanych z magią. Miał nieograniczony dostęp do bibliotek każdej z frakcji, mógł dojść do każdej książki, byle tylko znaleźć informacje, które mogłyby pomóc w zrozumieniu osobliwości mocy – dla bezpieczeństwa pacjenta i wszystkich magicznych. 
Był chroniony taką masą zaklęć i praw, że próby wywierania nań nacisku były czystym samobójstwem, nie wspominając już, że nie miały żadnego sensu – zaklęcia splątywały język powiernika, w niektórych przypadkach blokowały wspomnienia i przywracały je dopiero wtedy, gdy były potrzebne.
Tylko oni wiedzieli, jak te czary działają, ale wszyscy wiedzieli, że im można ufać. 
Pomimo że powiernicy mogliby budować sobie złote domy i spać pod pościelą z banknotów, to była jedna z tych prac, które nie cieszyły się specjalnym wzięciem. Niektórzy wciąż próbowali wydostać tajemnice. Czasem im się udawało, łamali blokadę, przywracali pamięć. I natychmiastowo w ten sposób powiernika zabijali.
Nie było możliwe zdobycie jakichkolwiek informacji. A mimo to Jarmina wiedziała. Skąd, do cholery?!
Zaraz, posłuchaj jej tylko. Same ogólniki. Coś wie, ale żadnych konkretów. Może próbuje coś z ciebie wyciągnąć. Liczy, że gwałtownie zareagujesz, coś palniesz. 
Przecież jeszcze przed urodzeniem Beaty było wiadomo, że jej magia jest dziwna i silna. Na lekarzy i pielęgniarki nie nakłada się pieczęci milczenia. 
Wtłoczyłam na twarz fałszywy uśmiech i cofnęłam się, przykładając plecy do oparcia, ale wcale nie byłam rozluźniona. Jarmina wreszcie zauważyła mój cichy gniew i zamilkła raptownie, ale sądząc po zmrużeniu oczu, nie czuła niczego zbliżonego do wstydu. Raczej jakby to ode mnie oczekiwała kajania się. Napięta cisza rosła, a kiedy byłam pewna, że wiedźma nie odezwie się pierwsza, powiedziałam cicho: 
– Sądziłam, że to o śledztwie chciała pani rozmawiać. Nie o mnie i mojej rodzinie. 
Również rozparła się w fotelu, a ja zastanowiłam się, czy celowo kopiuje moje ruchy. 
– Przede wszystkim zastanawia mnie twoja osoba, choć muszę przyznać, że reszta Murawskich to równie interesujące postacie. 
– Zapewniam panią, że jesteśmy całkiem nudną rodziną, odkąd przestałam z braćmi wymykać się na festiwale muzyczne i wrabiać ich w rzeczy, których nie zrobili. 
Uniosła brew. 
– Chyba mogę zrozumieć, jak wytrzymujesz z Marcelem. Dowcip zawsze zadał się go zbijać z pantałyku. 
– Może opowiadała mu pani złe kawały – zauważyłam uprzejmie. 
– Ha! – Klasnęła w dłonie. – Pokazujesz pazurek. Podoba mi się to, miło wiedzieć, że w nowej generacji zostało trochę gorącej krwi. 
– Dziękuję, ale pani aprobata niekoniecznie jest tym, na czym mi najbardziej zależy. 
– Uważaj, dziewczyno. – Pogroziła mi palcem. – Granica między przewrotną ripostą i brakiem szacunku jest cienka. 
Na szacunek trzeba sobie zasłużyć. 
– Decyzja Marcela ma teraz trochę więcej sensu – powiedziała Jarmina w zamyśleniu. – Kiedy byłaś tu za pierwszym razem, taka ułożona, grzeczna i spokojna, byłam pewna, że zmieniec albo straci do ciebie cierpliwość, albo zupełnie cię stłamsi. A tu proszę, całkiem porządny kręgosłup pod miłymi słówkami. 
– Sama pani wspomniała o szacunku – przypomniałam, kryjąc reakcję na słowo zmieniec. Nie do końca było to określenie negatywne, wielu twardo obstawiało przy jego neutralności, ale większość przyprawiało o pewien... dyskomfort. Ale nie sądziłam, by dla Jarminy miało to znaczenie – urodziła się i wyrosła w czasach, w których zmiennokształtnych określano o wiele gorszymi epitetami. 
A co do kręgosłupa... Byliśmy u Jarminy tydzień wcześniej. Tydzień, w trakcie którego uczyniłam sobie wroga z żywiołaka, zabiłam troje ludzi, nałożyłam na siebie cholernie niebezpieczne zaklęcie, udawałam szefa przed bandą zmiennokształtnych i przekonałam się, że moja sekretna tożsamość jako morfa wcale nie była taka sekretna. 
Co tu dużo mówić, byłam bardzo zapracowana. 
– Jak powiedziałam, trochę – położyła nacisk na ostatnie słowo. – Temperament nie tłumaczy, dlaczego dopuszcza obcego tak blisko swoich spraw. Z innym zmieńcem miałby pewność, że nie puści pary z gęby. 
A ty...? zawisło w powietrzu, niewypowiedziane, ale słyszalne. Zjebałaś.
Po całości. Ale może coś uda się naprawić. 
– Inny zmienny to dodatkowy doskonały węch, świetny wzrok i słuch, para pazurów i kłów w starciu, wyśmienita pamięć i umiejętność odruchowego odczytywania mowy ludzkiego ciała. A zamiast tylu zalet upchniętym w jednym stworzeniu, Marcel wybrał ciebie. – To prawie nie brzmiało jak obelga. Prawie. – Drobna, chuda i wyzuta z magii.
– Ma pani absolutną rację – powiedziałam po prostu i łyknęłam herbatki. 
– Pytanie: dlaczego ty? – Wbiła we mnie intensywne spojrzenie, ale nie zamierzałam na nie reagować, choć kusiło mnie, by niskim głosem rzucić mam dużą spluwę. Uśmiechnęłam się tylko uprzejmie i znów się napiłam. 
Przesiedziałyśmy kilka minut w milczeniu, podczas kiedy ja udawałam, że wygląd pokoju niezwykle mnie fascynuje, a Jarmina wzrokiem bazyliszka próbowała zmusić mnie do mówienia. Gdybym była sama, być może by się jej udało – a tak, kiedy zaczynałam się łamać, za pysk łapały mnie osoby poukrywane wewnątrz mojej głowy i kazały siedzieć cicho. Trzymałam więc usta zamknięte i się rozglądałam. 
Naczelna wreszcie się poddała i wróciła do poprzedniej pozycji, znów siadając wygodniej. 
– Nie jesteś zbyt rozmowna, kiedy nie chcesz, co? – mruknęła. – No dobrze, wróćmy do tematu śledztwa. Co wiecie? 
– To bardzo ogólne pytanie. 
– Wybierz, co jest twoim zdaniem najważniejsze. 
W tamtym momencie najchętniej nic już bym jej nie mówiła, ani słowa. Prawie żałowałam, że Jarmina nie kontynuowała nacisku, dałby mi pretekst, by wstać i wyjść. 
– Wiemy, co porywa magicznych – powiedziałam. – To golem, dlatego zaklęcia na niego nie działały i nie dało się go uszkodzić w normalny sposób. 
Ściągnęła brwi. 
– Żydzi wynieśli się stąd tuż przed wojną i nie wrócili. Skąd się tu wziął? 
– Nie jesteśmy pewni – skłamałam gładko. – Mamy tylko podejrzenia. Jedna z naszych teorii podkreśla pani przypuszczenia, że chodzi o przejęcie władzy. Ktoś mógł sprowadzić tutaj żydowskich magów albo samego golema, żeby osłabić frakcje i przejąć teren. To dość interesujący obszar, jest tu cała masa punktów mocy, jak sama pani wie. Samo Oczko jest rzadkim zjawiskiem.
– To prawda – mruknęła. – Za każdym razem, gdy tam jestem, czuję się na nowo młoda i pełna energii. 
Wolałam się nie zastanawiać, za czym wiedźma naczelna miałaby pofatygować do miejsca o tak złej reputacji, skoro na ogół ledwo ruszała się z sabatki. Ale jak mogłam ją oceniać, skoro sama skorzystałam z usług oferowanych przez tamtejsze szumowiny, by dorwać się do nielegalnego zaklęcia? 
Nie sądziłam tylko, by współpracownicy Jarminy kończyli w podobny sposób, co moi. Śmierć raczej słabo wpływa na interesy. 
Wiedźma strzeliła palcami. 
– To skąd wiecie, że to konkretnie ten stwór? Mieliście z nim jakieś starcie? 
Zawahałam się lekko, ale chyba nie zauważyła. 
– Ażepłut udzielił nam pewnych informacji, które dopełniły obrazu.  
– Ażepłut – powtórzyła zamyślonym tonem. – Trudno znaleźć słowa, które odpowiednio by go opisały, prawda? 
O, ja miałam całkiem dużo pasujących określeń! 
– Uważaj na niego – przestrzegła Jarmina, znów z tym babcinym wyrazem twarzy. – Durne dziewczyny dają się zwieść jego fizyczności i wchodzą w układy, z których nie ma dobrego wyjścia. Przez tę twarz wszyscy zdają się zapominać, że Ażepłut nie żyłby od wieków, gdyby nie był mistrzem strategii. 
– Jest zbyt nieludzki, żebym zapomniała, że jest żywiołakiem. 
– Żywiołakiem! – prychnęła. – Ażepłut jest czymś znacznie więcej, moja droga, znacznie więcej niż jakimś tam żywiołakiem. 
– Nazywa się bożkiem – przyznałam z pewnym wahaniem – ale myślałam, że to raczej miłość własna.
– Nie wiem, czy jest bożkiem, czy nie, ale wiem, że na żywiołaka jest o wiele za silny. I wcale nie wykazuje pragnienia zlania się z magią. Zresztą, z którym żywiołem miałby niby się złączyć? 
– Co ma pani na myśli? 
Widziałam, że przez chwilę była gotowa odpowiedzieć, ale rozmyśliła się. Cholera. 
– Powiem ci coś, dziecko. Czasem lepiej jest żyć bez wiedzy na pewne tematy, a Ażepłut jest jednym z takich przypadków. Spałabym spokojniej, gdybym mogła pozbyć się z pamięci paru rzeczy z nim związanych. Ale wróćmy do tematu porwań. 
– Sama mnie pani przestrzegała – zauważyłam, próbując jeszcze coś z niej wyciągnąć. – Chyba lepiej wiedzieć, czego się wystrzegać? 
I ponownie, już miała mi odpowiedzieć, ale zastanowiła się chwilę. Niemal widziałam, jak trybiki w jej głowie ruszyły i podsunęły jej wynik dodawania. 
– To interesujące, że wyszłaś z parku o tak rannej godzinie, bez telefonu i samochodu w pobliżu, a twoje ubrania wciąż promieniowały magią – powiedziała powoli. – Moje ostrzeżenia chyba zostały wypowiedziane trochę za późno...? 
– Próbował na mnie swojego uroku, ale mam się już całkiem dobrze, dziękuję. 
Uniosła brwi. 
– Ha! To dopiero ciekawe... Marcel widział, jak Ażepłut sobie na tobie dogadza? A może dołączył i przy okazji pozbył się tego kija, który tkwi w jego dupie?
Wstałam, wygładziłam koszulkę. 
– Na mnie już czas – oznajmiłam uprzejmie i ruszyłam w kierunku wyjścia, nie oglądając się za siebie. Wymaszerowałam na ulicę, mijając zaskoczoną Anię, a gonił mnie okrzyk Jarminy: 
– Mam nadzieję, że nic u niego nie jadłaś... inaczej już teraz zacznij się żegnać z rodziną i przyjaciółmi! 
______________

No, w końcu jest. I jak Wen da, za miesiąc następny rozdział.
Taka Jarmina może być pewnym zaskoczeniem, ale tak naprawdę Rita nic o niej nie wie, i także nie wie, jak wygląda polityka między frakcjami. Zatem upadek pewnego wizerunku naczelnej jest raczej winą samej Rity.

12 komentarzy:

  1. W końcu przyszła kolej na mój komentarz. Przyznaję bez bicia, że na bloga trafiałam wielokrotnie i nigdy nie mogłam się przemóc, by zacząć czytać. I to był błąd, bo jak się w końcu przemogłam, to nie przespałam nocy, bo przecież musiałam dowiedzieć się, co było w każdym kolejnym rozdziale.
    Twoje opowiadanie mnie oczarowało. Zarówno bohaterowie, jak i sam pomysł na wprowadzenie magicznego świata do Polski, w dodatku nad morze! Ach, aż mam ochotę zasypać Cię serduszkami, ale tego nie zrobię, coby obciachu nie było.
    Rita jest jednym z niewielu głównych bohaterów, których nie pragnę udusić gołymi rękami, za co wielkie brawa! Nie raz szczerzyłam się jak głupia do monitora, czytając jej przemyślenia; cudowny człowiek! No i Maja też super wyszła (do tego jest w połowie strzygą! Oj, wiedziałaś, jak mnie zadowolić!). Jednak muszę powiedzieć, że to Ażepłut i Filip zdobyli moje serduszko, bo ja lubię takich draniowatych bohaterów.
    Z jednej strony żałuję, że znalazłam to opowiadanie tak późno, a z drugiej żałuję, że nie znalazłam go jeszcze później, bo bym nie musiała czekać na kolejne rozdziały.
    Zastanawia mnie, czemu nikt nie zainteresował się tym, że Robert wrzucił Ricie pigułkę-gwałtu-czy-coś-podobnego do piwa i nie doszedł do wniosku, że ona również miała zostać porwana. Przecież to aż tak jasne wytłumaczenie całego zajścia + sceny z butami, że aż za jasne. Może i dziwna jestem, ale ja bym doszła do takiego wniosku, taki ze mnie Sherlock.
    No i Marcel. Kurczę, nie mogę pozbyć się wrażenia, że on od Rity zdecydowanie chciałby czegoś więcej niż tylko przelotnej znajomości. I w ogóle nie potrafię go zrozumieć: raz jest wredny i oschły, by za chwilę pytać czy z Ritą mają się kąpać razem (tak, ten moment utkwił w mojej pamięci i właśnie wtedy stwierdziłam, że to nie kobiety są nie do zrozumienia, a mężczyźni właśnie). Ale to, że zmienia się w niebieskiego tygrysa rekompensuje wszystkie jego wady. Aż bym go przytuliła, bo wprost ubóstwiam te zwierzęta (tak, zamierzam pracować w jednym z indyjskich rezerwatów tygrysów, brawo ja).
    Ten komentarz będzie taki trochę bez ładu i składu, ale trudno. Chciałam prosić o wprowadzenie jeszcze kiedyś Dalii, bo polubiłam tę dziewczynkę (głównie za imię, bo moja siostra ma to samo) i ona ma wiele interesujących zdolności. Bycie empatą musi być ciekawe, no!
    I tak na koniec dodam, żeby nie przedłużać, że już zdążyłam się tak pogubić, że sama nie wiem, kto mógłby stać za porwaniami i dlaczego to zrobił. Dlatego będę cierpliwie czekać na dalsze rozdziały, może w końcu uda mi się coś wydedukować.
    Jakkolwiek by ten komentarz nie wyglądał, chciałam powiedzieć, że właśnie zdobyłaś wielką fankę, która z radością będzie śledziła dalsze losy Rity (to imię! <3).
    Życzę Ci, by Wen dał i rozdział pojawił się za miesiąc, no i pozdrawiam Cię serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, rosnąca liczba rozdziałów może odstraszać, mam to samo, zatem tym bardziej cieszę się, że jednak się zdecydowałaś!
      Hm, nad morze? Skąd to wrażenie? Akcja dzieje się w centralnej Polsce... :D
      Draniowaci bohaterowie są najlepsi, zgadzam się, najwięcej w nich realizmu. Ale jesteś pierwszą, która odnosi się do postaci Feliksa (zakładam, że o nim mówisz ;)) pozytywnie - moi nieliczni czytelnicy raczej nie obdarzyli go sympatią. Czemu się nie dziwię, ale Feliks w moim umyśle jest po prostu egoistą, nie jakimś straszliwym czarnym charakterem bez krztyny moralności. Zaś Ażepłut to zupełnie inna bajka, oni lubi swoje gierki.
      Rita nie pasuje do schematu. Ma bardzo niewiele magii i nie stanowi znaczącej persony na scenie politycznej. Poza tym kto powiedział, że Marcel nie ma swoich podejrzeń? To, że Rita o czymś nie pomyśli, nie znaczy, że on także nie. :)
      Marcel miał być taką zagadką, ale w sumie raczej łatwo ją wyjaśnić - zmienny jest w ogromnym stresie. Ma odruch, żeby reagować na wszystko opryskliwie (zresztą jak większość ludzi), ale czasem udaje mu się przypomnieć, że nie powinien być takim dupkiem i że jakieś poczucie humoru to jednak ma i mógłby zrobić z niego użytek. W normalne dni, kiedy nie musi się martwić, że jeden błąd i jego stado się pozabija, jest znacznie milszy. Nie dla wszystkich, ale akurat dla Rity nie miałby powodu, by być nieprzyjemnym.
      Poza tym trzeba pamiętać, że Rita nie zna go zbyt dobrze, i nie widzi, że jego szorstkość niekiedy oznacza zwyczajne zmartwienie - ot, sytuacja z Wojtkiem, kiedy kazał mu się przespać. Był raczej niemiły, ale nie chciał przecież, żeby dzieciak coś sobie zrobił, tak długo nie śpiąc.
      Dalia się pojawi, Rita ma kilka pytań i zostaną one zadane raczej prędzej niż później.
      Starałam się nie dawać wskazówek, chociaż nie oparłam się przed taką tyci-tyci, ale ona jest jednak zbyt mała, żeby w ogóle zwrócić nań uwagę. :D Ale zasadniczo to nie chciałam ujawniać przedwcześnie, kto za porwaniami stoi, bo osobiście nie lubię się przed bohaterami domyślać tożsamości i motywów przestępcy.
      Również pozdrawiam i dziękuję pięknie za tak obszerny, wyczerpujący komentarz - ogrzewasz moje serduszko. :)

      Usuń
    2. Ano odstrasza. Ale stwierdziłam, że dziewiętnaście to nie jest znowu aż tak dużo, czasem trafiam na blogi, które mają już po sześćdziesiąt. :D
      Wiem, co mnie zmyliło z tym morzem: jeden z porwanych mieszkał w Gdyni i tak jakoś przyjęłam sobie, że oni wszyscy znad morza byli. Taka logika, o. :)
      Ło matko, pomyliłam imię! Kurczę, następnym razem nie będę pisała komentarzy o drugiej w nocy, bo mi takie kwiatki wychodzą. I teraz przyszło i to do głowy i zapytam: a Feliks wiedział, że Maja była w połowie strzygą i dlatego tak na niego działała? Bo skoro się trzymali razem w dzieciństwie i wiedział o zdolnościach Rity, to może o Mai też wiedział. Nigdzie nie dostrzegłam wzmianki na ten temat, to pytam.
      Ze mnie ogółem marny Sherlock jest, więc może to i lepiej, będę miała niespodziankę. :)
      Proszę bardzo, komentarze to akurat lubię pisać. :)

      Usuń
    3. Ostatnio przebrnęłam przez taki blog; kiedy zaczynałam, było pięćdziesiąt parę, a w czasie gdy czytałam, autorka zdążyła wrzucić dwa kolejne. Warto było! Chociaż plułam sobie w brodę, czemu nie zaczęłam czytać, jak tylko go znalazłam, bo wtedy tych rozdziałów było dwadzieścia.
      Tak, Feliks wie (chociaż nikt mu nigdy nie powiedział "ej, tak w ogóle ona to jest w połowie strzygą", sam się domyślił; w pewnym momencie Maja aż tak się nie kryła przy nich). I tak się tego obawia, że udaje, że nie wie. ;)

      Usuń
  2. Kurczę, aż głupio pisać, ale pomyślałam sobie, że ja też bym chciała dostać chociaż taki komentarz - zamiast żadnego.
    Chciałam tylko powiedzieć, że od dawna nie znalazłam bloga, który tak by mnie zaciekawił swoim opisem, czy, jak to nazwałaś, Słowem ogólnym, a jednocześnie autor tak bardzo troszczyłby się o nasz piękny język. Serio, nie pamiętam, kiedy czytałam coś takiego na internetach.
    Jestem też przekonana, że sama historia wciągnęłaby mnie do twojego świata, chociaż urban to nie do końca moje klimaty.
    Problem w tym, że mam tyle do roboty ostatnio, że nie mam czasu na czytanie ponadprogramowych opowieści. Mam szczere chęci, by wrócić tu kiedyś i poczytać od początku do końca. Trzymaj kciuki ^^.

    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każda pochwała mnie cieszy - dziękuję! I oczywiście trzymam kciuki za jak najszybsze odkopanie się z roboty. :)

      Usuń
  3. Dobry wieczór (hm, przynajmniej u mnie jest wieczór :D)!

    Zabawnie się czyta Twoją historię, bo jest to coś, co zazwyczaj mnie nie przyciąga i rzadko zagłębiam się w takie klimaty. Przywodzi mi na myśl pewną książkę, chociaż to pewnie wynika z tego, jak sobie to odtwarzam w głowie przy lekturze. W ogóle jak się wchodzi i widzi Twój szablon to człowiek jest w jakby innym świecie, a to chyba zamierzony efekt? (:

    Uwielbiam dobór imion do Twoich postaci (ach, ja to zawsze siedzę w szczegółach) i cóż, czekam na dalsze rozdziały~

    Pozdrawiam,
    K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie całkiem miłe popołudnie! ;)
      Mnie moje pisanie nie przywodzi żadnej konkretnej pozycji, tyle naczytałam się urban fantasy (i fantastyki w ogóle), że wszystko zbiło się w jedną masę. Cieszę się, że udało mi się ciebie przyciągnąć. :)
      Szablon miał być maksymalnie klimatyczny, tak.
      Również pozdrawiam i dziękuję za komentarz! :)

      Usuń
  4. Cześć! :)
    Na http://wspolnymi-silami.blogspot.com/ pojawiła się ocena Twojego bloga [30], zapraszam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wakacje się kończą, a ja paradoksalnie dopiero teraz znalazłam czas, żeby nadrobić zaległości. Myślałam, że do tej pory nazbiera się ich więcej. Oh well...

    Rozdział XVIII
    "– Przestań mi zadać durne pytania – odezwała się mama zirytowanym głosem" - zadawać
    "– Tym bardziej! – Złapała mnie za brodę i zmusiła do uniesienia twarzy. Jej włąsna była napięta." - własna
    "– Nawet jeśli byli ciekawscy, nic nie wypłynęło. Nie mam pojęcia, dlaczego Patrycja miałby się go obawiać, skoro nigdy wcześniej się nie spotkali." - miałaby
    "Niektórzy od zawsze czekali, aż Renegatom podwinie się noga, by mogli wybić ich do nogi" - po pierwsze 'powinie się noga' (bez d), a po drugie powtórzenie "nogi".
    "Pewnie sama niedługo by się zawróciła, ale skoro miałam możliwość skrócenia jej czasu reakcji, nie widziałam nic przeciwko." - samo "zawróciła", bez "się"
    "Potem ostrożnie odłożyłam go siedzenie obok i wreszcie poświęciłam więcej uwagi otoczeniu, bo coś tu było mocno nie w porządku." - "NA siedzenie obok"

    Rozdział XIX
    "Na moje okno nic się nie zmieniło, poza dwiema oczywistymi brakami – Marcela i ciastek." - "oko", nie "okno" i "dwoma", nie "dwiema"
    "Gdy tylko Ania wkroczyła do saloniku, oderwałam się od bezmyślnego taksowania otocznia wzrokiem i skupiłam się na talerzu, który niosła." - otoczEnia

    tak swoją drogą co to znaczy "płaski głos"? Nie czepiam się, tylko pierwszy raz spotykam się z taką konstrukcją ;)


    Ażepłut, ty uparty skurczybyku. Nie dość, że Rita ma tyle na głowie, to jeszcze musi znosić twoje dziecinne gierki... Jak na tak stare bydle, to zachowuje się jak dziecko, któremu ktoś zabrał cukierka. Ciekawe jak Maja planowała to rozwiązać? Swoją drogą ciekawe dlaczego Ewa zniknęła. Najpierw pomyślałam, że może ją też porwali, ale przecież była człowiekiem, więc raczej by się na nic nie przydała. Może pomylili ją z żywiołakiem? Choć to byłoby raczej trudne, jak sądzę...

    Jarmina to w końcu stara wiedźma (tekst o trzęsących się rękach był zajebisty!), która niejedno już widziała, raczej nie spodziewałam się po niej, że na starość zmięknie. Wręcz przeciwnie, jej hardość pewnie tylko pomaga całemu eee... no wiesz, całej społeczności wiedźm. Choć ciekawie było patrzeć jak oscylowała między wredną jędzą a troskliwą babcią (ciekawe, czy to było prawdziwe zachowanie, czy tylko starała się uśpić czujność Rity).
    W ogóle to Jarmina i Ażepłut trochę mi siebie przypominają. Oboje przewodniczą swoim społecznościom twardą ręką, oboje są krzepcy jak na swój wiek i oboje lubią ukrywać pewne informacje.
    Czy my kiedyś nie rozmawiałyśmy o tym, z jakim żywiołem związany jest Ażepłut? Coś mi świta, że mnie to zastanawiało, ale nie pamiętam już, czy coś o tym napisałam. Pamiętam za to, że pytałam o wygląd - zasługa genów czy magii. I nawet pamiętam odpowiedź ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Płaski głos" ja odcuzwam jako taki zupełnie bez emocji, bez jakiegokolwiek zaangażowania (ale nie olewczy). Słyszę coś takiego jak rozpisuję się w wiadomości na tysiąc słów i ktoś mi odpisuje "aha". :p
      Ażpełutowi zależy, żeby położyć łapy na Ricie, zatem gdyby nawet Ewa nie zniknęła, znalazłby jakiś powód, by Ritę wkręcić w jakąś dziwną umowę z nim. Jakiś mały szantażyk, może przemilczenie, nagięcie prawdy, cokolwiek.
      Akurat początkowe zmartwienie Jarminy było szczerze, ale szybko je porzuciła, bo co ją obchodzi jakaś obca dziewczyna, co jeszcze nie chce grzecznie odpowiadać, jak ją pyta.
      Cieszę się, że odebrałaś Ażpełuta i Jarminę jako podobnych. :) W zasadzie wszyscy przywódcy mają podobne charaktery, jedni są gorsi, inni lepsi, jedni mają elastyczny kręgosłup moralny, inni mniej, jedni mają jedno spojrzenie na magię i korzystanie z niej, inni drugie, ale ostatecznie im wszystkim najbardziej zależy na tym, by "swoim" było najlepiej (choć osiągają to różnymi drogami). Starałam się to pokazać.
      Nie rozmawiałyśmy, bo trzymam to w sekrecie póki co. ;) Mogę powiedzieć, że jego podstawową umiejętnością jest żywioł wiatru, ale to jest kwestia, którą będę wyjaśniać kiedy indziej (kiedy Rita będzie szukać każdej przydatnej informacji o żywiołakach i samym Ażepłucie).

      Usuń
  6. O kurcze. Przeczytałam rozdział długi czas temu, a komentarza po sobie nie zostawiłam. Czytam twoje opowiadanie raz na jakiś długi czas i już zdążyłam zapomnieć niektóre wydarzenia fabularne >_< Jednak podoba mi się nadal. Gdybyś wydała "Sól ziemi" jako książkę kupiłabym :) Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń