23 grudnia 2013

Sól ziemi V



Rozdział 5


Uwaga, ułatwienia to ukryte trudności

Zanim wróciłam, wzięłam od Mai numer Marcela i stoczyłam ze sobą krótką debatę, czy zostać u Renegatów na kolacji. Przegrałam, więc wsiadłam w samochód i odjechałam, mając nadzieję, że nieprzywitanie się ze wszystkimi zostanie mi wybaczone, zwłaszcza jeśli Maja rzuci uwagę o burczeniu, jakie dobiegało z mojego brzucha. Wszyscy mnie kochali (albo to tylko moje smutne złudzenia) dopóki nie zaczynałam się dobierać do ich żarcia, a to miałoby miejsce, gdybym znalazła się zbyt blisko źródła woni uwodzącej moje receptory węchowe.
W domu siadłam do warzywnej i westchnęłam rozdzierająco. Chciałabym dla siebie armię najlepszych kucharzy pracujących całkowicie za darmo, na przykład w ramach jakiejś akcji charytatywnej albo wyzwania do Księgi Rekordów Guinnessa – zapełnić żołądek Rity! Byłabym szczęśliwym człowiekiem. 
Położyłam się na kanapie – na minutkę! – ziewnęłam i jakoś nagle zapadłam w sen. Obudziłam się rano z jękiem – rwały mnie mięśnie karku, a żołądek skręcał się, najwidoczniej usiłując sprawdzić, jak dalece może dać mi w kość, zanim położę się z płaczem na podłodze i odmówię dalszej egzystencji. Jakoś dowlokłam się do kuchni. 
Kiedy już udało mi się zyskać nico kontroli nad cielesną apokalipsą, przyniosłam blok papieru, napisałam na górze tytuł: Wielka przygoda Rity, czyli znajdź porywacza i skop mu dupsko, bo jesteś w idealnym humorze do brutalnych działań, a potem spędziłam kilka minut na analizowaniu go. 
Co teraz? 
Nie wiem, odpowiedziałam szczerze. Jak prowadzi się dochodzenia? 
We wszystkich znanych mi książkach, grach i filmach dzielny detektyw szukający sprawiedliwości zaczynał od przepytania świadków zdarzenia. Matki wylewały na niego swoją rozpacz i zawiść, ojcowie emanowali zimnym gniewem i niechęcią, rodzeństwo patrzyło z wyrzutem, drugie połówki reagowały płaczem, znajomi dzielili się opowieściami o wielkości ich przyjaciela, a policjanci kręcili głowami z rezygnacją i nutą pogardy. 
Mimo przeciwności ustalał, co dotyczyło wszystkich zabitych, i podążał tym śladem, aż ktoś nie próbował go zabić.
Cóż, nasze ofiary na pierwszy rzut oka łączył tylko spory potencjał magiczny. Niby to istotna informacja, ale w istocie nic nie wnosiła. Poza rosnącą paniką wśród utalentowanych, rzecz jasna. Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale na szczęście ja do nich nie należałam. 
Musiałam mieć tylko nadzieję, że gdy (nie uznawałam jeśli) dojdzie do konfrontacji z porywaczem, popełni częsty błąd i zlekceważy kogoś wyglądającego na niegroźnego. Jeśli w moim otoczeniu znajdowaliby się Maja i Marcel, nawet w ludzkich formach, koleś pewnie nawet mnie nie zauważył, a ja miałam asa czy dwa w rękawie. 
Na razie jednak pozostawała kwestia nieco bliższa w czasie. Chciałam zacząć działać możliwie najszybciej, ale póki nie została uzyskana zgoda od wszystkich przedstawicieli frakcji, sprawa nie miała oficjalnego poparcia. Biurokracja, biurokracja i jeszcze raz biurokracja! Miałam ochotę zgrzytać zębami ze złości. 
Póki co miałam zatem wolne. Umysł dryfował, niezajęty żadnym zagadnieniem, powoli zbliżając się do mielizny złych myśli. Potrząsnęłam głową, jakby to mogło rozproszyć obawy, dyszące mi na kark zimnym, lepkim oddechem. Musiałam się czymś zająć albo zwariować ze strachu. 
Przeniosłam się do łazienki i wysypałam na podłogę ubrania z porzuconej w kącie torby. Przerzuciłam je niecierpliwie – dwa T-shirty, jedna koszula, para spodni. Niechętnie przycisnęłam brudną koszulkę do twarzy i powoli wciągnęłam oddech, czując się trochę jak zboczeniec podbierający przepocone koszulki z damskiej szatni. 
Woń nie byłą aż tak nieprzyjemna, jak sądziłam, że będzie – mieszanka zdrowego męskiego potu i czegoś kojarzącego się z mokrą ziemią. 
Moje niedoskonałe, ludzkie zmysły. 
Do cholery, jak skopiować zapach? 
Jedyne, co przychodziło mi na myśl, to odcinek Magicznego autobusu i latające tu i tam zgniłozielone pałki reprezentujące smród starych skarpet. Daleko mi było do eksperta w tej dziedzinie, ale byłam skłonna zaryzykować stwierdzenie, że na woń człowieka składa się tak wiele czynników i zmiennych, że równie dobrze mogłabym policzyć gwiazdy na niebie. 
Może wyleję na siebie wiadro wody kolońskiej... Nie, zły pomysł, to tylko wzbudziłoby podejrzenia. Kto wie, może próba zamaskowania swojej woni perfumami zostałaby potraktowana jako słabość? Albo jakieś zmiennokształtne faux pas? 
To było jak odkrywanie nowej, zupełnie odmiennej kultury – zwykły, niewinny gest mógł być śmiertelną obrazą. 
Potrzebowałam genialnego naukowca, Jana Baptystę Grenouille'a* albo dobrego zaklęcia. Wszystkie trzy były towarem deficytowym, a mnie nie przychodził do głowy żaden substytut. Byłam wdzięczna Mai za wskazanie tego problemu, ale wiele bym dała, żeby wiedzieć, jak się w ogóle do tego zabrać. Nigdy nie miałam podobnego kłopotu – zmiana kształtu przychodziła mi bez trudu, było to dla mnie zupełnie naturalne. 
Znów przysunęłam koszulkę do twarzy, ale receptory węchowe zdążyły się przyzwyczaić i chyba tylko mi się wydawało, że coś czuję. Westchnęłam z frustracją, ale zaraz potem zacisnęłam zęby i skarciłam się w myślach. Nie mogłam przegrać z taką błahostką, musiałam znaleźć sposób. Skopiować albo zastąpić. Może wykąpać się starannie w jakichś detergentach zabijających zapach i potem wytarzać się w ubraniach Cyrusa? 
Marcel mówił o trzech godzinach spędzonych w towarzystwie – o ile się nie spocę, zmysły zmiennych nie wyczują, że jest coś nie tak...? Muszę zapytać Mai albo od razu skierować się do eksperta, przedstawiciela gatunku. 
Skoro o ekspertach mowa.
Sięgnęłam do kieszeni dżinsów i wyjęłam karteczkę z numerem do żony Cyrusa. 
Wpisałam cyfry, ale zawahałam się – nie chciałam przeprowadzać tej rozmowy. Ani na żywo, ani przez telefon. Nie bardzo wiedziałam, o co w ogóle pytać, przed Marcelem i Mają udawałam pewną siebie, ale... no właśnie, udawałam. 
Co lubi, co nie, do czego dąży, co zmiótłby z powierzchni ziemi? Pytania mogły okazać się równie trudne, co odpowiedzi. 
Nie miałam pojęcia, czego się spodziewać, zatem oczekiwałam najgorszego. Łkania w słuchawkę, niezrozumiałego bełkotu, strachu i rozpaczy przytłaczających rozsądek. Z mdlącym uczuciem w żołądku wybrałam numer, mając nadzieję, że przynajmniej mnie uda się nie rozkleić. 
Dlatego właśnie oniemiałam na kilka sekund, gdy koło ucha rozległ się spokojny głos. 
– Halo? 
Mrugnęłam. Raz, drugi. 
– Halo? 
Nie spokojny. 
– Halo? 
– Proszę się nie rozłączać – zreflektowałam się w porę. – Przepraszam. Czy mogę prosić Agnieszkę Szymczak? 
– Przy telefonie. – Martwy. – W czym mogę pomóc? 
To ja chcę pomóc tobie, przemknęło mi przez głowę. 
– Dzwonię w sprawie pani męża... 
– Nazwisko? – przerwała mi. Hm, słowo przerwała zdaje się być niewłaściwe – niesie jakiś ładunek emocji, niecierpliwości zmieszanej z mniejszą lub większą irytacją, a pytanie Agnieszki było obojętne, płaskie. Jakby nic jej nie obchodziło, działała na automacie, wypełniała jakąś formalność. 
– Rita Murawska. Jestem... jestem łącznikiem pomiędzy wami a osobą, która pomoże w odnalezieniu Cyrusa. – Nie do końca, ale nie miałam ochoty bawić się w semantykę. 
– Marcel mówił o tobie, że zadzwonisz. 
– Potrzebuję informacji, a pani jest najlepszą osobą do udzielenia mi wyczerpujących odpowiedzi. – Przełknęłam ślinę. – Przepraszam, że drążę bolesny temat, ale musi mi pani jak najwięcej opowiedzieć o Cyrusie. 
– Mówisz o nim, jakby już nie żył – zauważyła. Znów nieodpowiednie słowo...
– Boże, nie – wyrwało mi się. Jeśli on był martwy, Becię na pewno spotkał taki sam los. Lęk polizał mnie po szyi lodowatym, oślizgłym jęzorem, mrucząc z perwersyjną rozkoszą. – Mam wszelką nadzieję, że nie. Będzie pani przeszkadzało, jeśli włączę nagrywanie? Nie mam zamiaru go zatrzymać ani udostępniać osobom trzecim, po zakończeniu całej sprawy usunę plik. 
Chwila ciszy.
– Droga wolna. 
– Proszę dać mi chwilę. – Szybkimi ruchami uruchomiłam aplikację i z powrotem przyłożyłam telefon do ucha. – Już jestem. 
– Co zatem chcesz wiedzieć? 
– Najlepiej wszystko. – Milczałam przez moment. – Po prostu... proszę mi opowiedzieć o Cyrusie. Co lubi, czego nie, jakie są jego przyzwyczajenia, jak reaguje na stres, wyraża radość, jak traktuje znajomych, obcych, w jaki sposób mówi, jakich słów używa, jak... 
– Mam wypruć przed tobą jego wnętrzności i pozwolić się w nich pobawić? – Wreszcie jakaś emocja, nuta gniewu zadrżała w jej głosie, ale na końcu zdania płomyk zgasł. 
– Nie są mi potrzebne osobiste wiadomości – zapewniłam ją. – Nie muszę wiedzieć, na którym boku śpi, czy irytuje go ubrudzona umywalka i jak panią nazywa. Chyba że są to informacje publiczne. Mam za zadanie stworzyć profil osoby, która dla postronnych będzie nie do odróżnienia od oryginału. – Brzmiało profesjonalnie, chociaż takie nie było. – Albo przynajmniej żeby iluzja była na tyle dobra, że wytrzyma drobne potknięcia, ale tylko drobne. Jeśli mój... jeśli kopia powie, że lubi truskawki, podczas gdy prawdziwy Cyrus dostaje skurczów na sam ich widok, a wszyscy wokół wiedzą o jego awersji, zorientują się, że jest coś nie tak. 
– To tylko truskawki – zaprotestowała. Nie dziwiło mnie, że nie chciała dzielić się ze mną swoim mężem, ale musiałam naciskać, jeśli całe przedsięwzięcie miało wypalić i przy okazji nie sprowadzić na moją głowę tabunu zmiennych, kierowanych poczuciem bycia zrobionymi w jajo. 
O ile oderwą się na moment od mordowania się nawzajem i każdego, kto się napatoczy.
– Grosz do grosza, ziarnko do ziarnka... – Nie kończyłam. – Klika pomyłek pewnie ujdzie płazem, ale jeśli zbierze się ich za dużo, demaskacja jest nieunikniona. A w gronie zmiennokształtnych utrzymanie tajemnicy będzie o wiele trudniejsze niż w przypadku zwykłych ludzi. Mam na myśli ulepszone zmysły. 
Milczała dłuższą chwilę. 
– Lubi świeże truskawki – powiedziała wreszcie. 
– Dziękuję – westchnęłam. 
– Ale przetworów nie – ciągnęła, jakby w ogóle mnie nie słyszała. – Lubi stonowane, ale ciepłe kolory. Pije tylko wodę niegazowaną, żadnego alkoholu, kawy ani słodkich napojów. Najpierw zjada warzywa, na koniec zostawia mięso, tego zawsze ma najwięcej. Nie podoba mu się, kiedy kobiety się malują. Nie toleruje... 
Ja nigdy nie potrafiłabym ot tak wymienić upodobań osoby, która jest mi bliska. 
Może rozpamiętuje jego dziwactwa od czasu porwania, pomyślałam. Jeśli pomaga jej to w uporaniu się z rzeczywistością...
Słuchałam, słuchałam i słucham, słuchałam bez słowa. 
Prawie trzy godziny później wreszcie się rozłączyłyśmy, ja z głową pękającą od nadmiaru informacji, a Agnieszka z o wiele bardziej ludzkim brzemieniem głosu. Wyłączyłam nagrywanie i zapatrzyłam się niewidzącym wzrokiem na zgaszony ekran telefonu, zastanawiając się, czy byłabym dobrym przykładem bohatera tragicznego. 
Miałam dwie opcje do wyboru i obie nie były dobre, bo wiązały się z ryzykiem mojej śmierci – raz, słuchać wynurzeń obu pań non stop i liczyć na zawodną pamięć. Dwa, kupić zaklęcie, które zastąpi ową pamięć i samo będzie podtykać odpowiedź w zależności od sytuacji. 
Bramka numer dwa wyglądała zachęcająco. Niestety, świat magii nigdy nie był hojny, nie dawał rozwiązań ot tak, trzeba było za nie płacić. Im bardziej skomplikowany i potężniejszy czar, tym wyższa cena. 
Zaklęcie, o którym myślałam, miało trzy podstawowe wady. Było kurewsko drogie – połowa mojej zapłaty przepadłaby w kieszeni jakiegoś maga za głupią karteczkę z inkantacją. O ile udałoby mi się w ogóle znaleźć kogoś znającego formułę i gotowego mi ją udostępnić, ponieważ ta była nielegalna. A była nielegalna, gdyż istniało prawie sto procent szansy, że w mózgu zaklętej osoby wystąpią nieodwracalne zmiany, jeśli tylko jeden dźwięk zostanie źle wydany. 
Dość powiedzieć, że wizja zostania oślinionym warzywem na szpitalnym łóżku znacząco mnie niepokoiła. 
Po drugiej stronie barykady stała moja pamięć i tylko obojętnie wzruszała ramionami na pytanie, czy mogę jej zaufać. 
Czar wydawał się lepszym wyjściem – rzucony prawidłowo, byłby niezawodny i mogłabym się skupić na znalezieniu sposobu, jak podrobić zapach Cyrusa. 
Trzy trudne zaklęcia plus więź paktu nałożone jednocześnie na osobę tak mało magiczną jak ja mogłoby poskutkować przeciążeniem i wyeliminować mnie fizycznie z obiegu na kilka dni, zaś magicznie – na około miesiąc. 
Zapakowałam ubrania do torby i oparłam się o pralkę, dumając nad łatwością, z jaką potrafię utrudnić sobie życie. 
Zadzwonił telefon. 
– Halo? 
– Żywiołacy się zgodzili – powiedziała Maja krótko. – Przystali na propozycję niemal natychmiast, muszą być naprawdę zdenerwowani. I zaoferowali pomoc w daniu nauczki porywaczowi, kiedy już go znajdziemy. 
– Wierzą, że nam się powiedzie? 
– To brzmiało bardziej jak ultimatum a nie wyrażenie zaufania – rzuciła sucho. – Niemniej, mamy pełne poparcie Kolegium.
Zamyśliłam się. 
– To chyba otwiera wiele drzwi? 
– Równie dużo zamyka. Niektórzy nie będą mieli ochoty gadać z wysłannikami frakcji, zwłaszcza, że ja i Marcel jesteśmy osobami raczej rozpoznawalnymi i nasze funkcje są jawne. Ale ciebie nikt nie zna – dodała.
– Oby szybko o mnie zapomnieli. W temacie drzwi, zastanawiam się, czy byłabyś w stanie uzyskać dostęp do jednego, malutkiego zaklęcia... 
– Dlaczego brzmisz jakbyś właśnie stłukła mój ulubiony wazon? Gdybym jakiś miała, oczywiście – dodała. 
Odchrząknęłam. 
– Cóż, to zaklęcie jest... nie do końca dozwolone przez prawo. 
Po drugiej stronie przez kilka długich sekund panowała cisza. 
– Przyjedziemy i powiesz mi, o co chodzi. – Ledwo zauważalny nacisk na pierwszym słowie. – Widzimy się za jakąś godzinę. 
– Jasne. Do zobaczenia. 
Podniosłam się z podłogi, wepchnęłam torbę z ubraniami za pralkę i poszłam coś zjeść. Właśnie ściągałam z patelni pierogi, kiedy usłyszałam zgrzyt zamka. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na zegarek – minęło raptem dwadzieścia minut. Myłam ręce, kiedy Maja wkroczyła do kuchni. 
– A gdzie Marcel? 
– Zostawiłam go w tyle. W zasadzie uciekłam i bestia się nieco tym zirytowała, więc staraj się nie wykonywać gwałtownych ruchów i nie podnosić głosu. – Przygładziła włosy, obciągnęła żakiet, mimo że wyglądała jak spod igły. – Mów, o co chodzi, mamy mało czasu – rzuciła nieomal niecierpliwie. Sięgnęła po pierożek, znieruchomiała i wbiła we mnie wzrok. Machnęłam ręką. Małym łukiem i raczej wolnym. 
– Częstuj się. – Wytarłam dłonie. – Potrzebuję czaru, który pomoże mi spamiętać wszystkie informacje, jakie dałaś mi o zmiennych oraz jakie przekazała mi żona Cyrusa. To tyle. Wiem, że istnieje, bo czytałam o nim w jednej z książek Bilba i pytałam go o to, ale nastraszył mnie straszliwymi konsekwencjami za oszukiwanie oraz wzywaniem opiekuna za wtykanie nosa w nie swoje sprawy, więc dałam spokój. Mama już dosyć miała wtedy ze mną problemów, więc... – urwałam i przyjrzałam się Mai uważniej. – Raczej nie są trujące, przynajmniej ja do nich nic nie dodawałam, jeśli o to ci chodzi. 
Nawet nie drgnęła, wciąż obserwując mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Delikatnie drżały jej nozdrza. 
– Nie sądziłam, że zajmie ci to tak mało czasu – odezwała się w końcu. Zmarszczyłam twarz, rzuciłam okiem na talerz. 
– Hm, dlaczego mam wrażenie, że nie chodzi ci o pierogi? 
– Zapach. – Powachlowała powietrze przed swoją twarzą. – Zmieniłaś zapach. 
– O czym ty mówisz? 
– Pachniesz teraz jak Cyrus. 
– Ach, o to ci chodzi! – Chwyciłam widelec i brutalnie zaatakowałam danie. – Nie dziwię się, próbowałam wykombinować, jak mam go skopiować. Dość długo siedziałam z ciuchami w rękach, więc przeszło. 
Pokręciła głową, zbliżyła się i nachyliła nade mną. Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę, po czym Maja wtuliła twarz w moją szyję i głęboko się zaciągnęła. Cofnęła się o krok i powoli odetchnęła. 
Zamrugałam. 
– Dziewczyno, to było dziwne. W taki zły, patologiczny sposób dziwne. 
– To nie są osiadłe cząstki zapachowe – brzmiała na zaskoczoną. Maja nigdy nie bywała zaskoczona. 
– Możesz mówić jaśniej? 
– Próbuję dać do zrozumienia, że nie pachniesz jak ty, tylko jak Cyrus. Jak stuprocentowy Cyrus.
Widelec zamarł w połowie drogi do ust. 
– Ale ja nic nie zrobiłam. 
– Najwyraźniej jednak coś zrobiłaś. – Znów wciągnęła powietrze. – Stuprocentowy. 
Popatrzyłam na siebie, potem na Maję. 
– Ale ja nic nie zrobiłam – powtórzyłam. – Znaczy, wyjęłam jego ciuchy i trzymałam je w rękach, ale nic poza tym. 
– Miesza się w powietrzu z Ritą – ciągnęła, jakby mnie nie słyszała. – Rita dominuje, w końcu to twój dom, jest przesiąknięty tobą, ale Cyrusa jest tyle, jakby siedział tu od jakiegoś czasu, pół godziny, może trochę dłużej. Chociaż nie jest aż tak intensywny, jak oryginał. 
– Maja! 
Ocknęła się. 
– Myślałam, że będziesz potrzebować jakiegoś zaklęcia maskującego, ale nie wyczuwam niczego poza standardowym echem.
– Też tak sądziłam. 
– Chociaż czar i tak nie zdałby egzaminu, zmienni by go przejrzeli dość szybko, za szybko – dokończyła. Zaniepokoiłam się. 
– Wyczują zaklęcie pamięci? 
– Nie wiem, jak ono wygląda, więc nie mam absolutnej pewności, ale prawdopodobnie nie – odparła po krótkim namyśle. – Jeśli ja miałabym stworzyć coś takiego, skupiłabym wszystko wewnątrz systemu zaklętego, żeby obecność uroku wyszła na jaw tylko przy sondowaniu dokonanego przez wykwalifikowanego maga. Będziesz potrzebować pełnych baterii
– Kiedy wypada pełnia? 
– Za cztery dni. 
– To mało czasu. – Otarłam usta, próbując przypomnieć sobie wczorajsze prognozy. – Na najbliższy tydzień zapowiadają niepogodę, a ja będę jeszcze potrzebować zaklęcia masy. 
Zacisnęła usta. 
– Poradzimy sobie. – Odwróciła twarz w kierunku okna. – Marcel przyjechał, słyszę jego samochód. 
Nagle zrobiło mi się zimno. 
– Maju – powiedziałam powoli. 
– Teraz brzmisz, jakbyś nie ty stłukła wazon, tylko włamywacz. 
– Pachnę jak Cyrus – wykrztusiłam. 
Patrzyłyśmy na siebie przez dwie długie sekundy, marnując cenny czas. 
– Kurwa – rzekła w końcu Maja. 
Zerwałam się ze stołka i rzuciłam do łazienki. Przekręciłam zamek w chwili, w której Marcel zadudnił w drzwi wejściowe. Usłyszałam cichutkie westchnienie Mai, jej lekkie kroki. 
– Nie musisz się tak dobijać. – Spokojna i lodowata. Przykucnęłam, żeby nie było mnie widać przez szybę. 
– Przeproszę gospodynię, gdy się pokaże. Ufam, że zrozumie, w końcu jestem w stresie i niekiedy mogę reagować zbyt gwałtownie. – Dla odmiany, głos Marcela aż wrzał od gniewu i jednocześnie ociekał słodyczą. – Zwierzętom zdarza się zachować nieodpowiednio, gdy ktoś przed nimi ucieka. 
– Nazywaj to ucieczką, jeśli chcesz. – Nie dała się sprowokować, przynajmniej na wierzchu. Ja i okolica mogliśmy mieć tylko nadzieję, że Marcel nie będzie naciskał i nie wywoła bestii z lasu. – Rita miała sprawę, którą musiałyśmy załatwić na osobności, a ty wydawałeś się zdeterminowany nie odstąpić mnie ani na krok, więc uznałam, że muszę się ciebie pozbyć na chwilę. 
– Ufam, że przed porywaczem nie zwiejesz, bo byłbym naprawdę rozczarowany, gdybym nie zobaczył cię w akcji. 
Kretyn. On i Maja naprawdę za sobą nie przepadali. 
Pachniesz jak Cyrus.
Właśnie dlatego mamy teraz kłopoty.
– Nie zostałeś zaproszony. Nie przekraczaj progu, Rysiński. 
Pachniesz jak Cyrus, idiotko. Czemu nie staniesz się Cyrusem? 
Wbiłam pięść w usta, by powstrzymać westchnienie – ulgi? radości? Starając robić się jak najmniej hałasu, ściągnęłam ubrania i zaczęłam przemianę. Ciało zawrzało pod skórą, rozgrzało się natychmiast, na skórę wystąpił pot, gardło w ciągu sekundy wyschło na wiór. Zacisnęłam zęby, żeby nie odsapnąć. Pali, gorączka! Wolniej! 
– Być może gospodyni powinna się pokazać, żebym mógł przekazać wyrazy ubolewania nad moim karygodnym zachowaniem i pokornie poprosić o zaproszenie do środka. – Wciąż słodko. Pomimo rosnącej temperatury zmroziło mnie wewnętrznie. 
Coś podejrzewa? 
Tak szybko? 
Trzasnęły stawy, gdy kości rozciągały się do odpowiedniego wzrostu, obraz na chwilę stracił ostrość, gdy oczy dostosowywały się do nowego kształtu czaszki. Przytuliłam się do chłodnych kafelków podłogi, po raz pierwszy żałując, że łazienka była najcieplejszym pomieszczeniem. 
– Jestem pewna, że Rita pojawi się, gdy uzna to za stosowne. 
Podniosłam się na chwiejne, słabe nogi, zatoczyłam na umywalkę, dopadłam kranu. 
– Słyszę ją. Dlaczego się ukrywa? 
– Zrób jeszcze jeden krok i pożałujesz. – Po raz pierwszy Maja zabarwiła słowa emocją. Ostrzeżenie, groźba. Nabrałam drżącego oddechu, płuca zachrzęściły, ból ścisnął klatkę piersiową, ale zaraz puścił. Palące ciepło rozlało się po wnętrznościach, zmieniało, modyfikowało, morfowało. 
– Moment! – zawołałam/liśmy/łem i wzdrygnęłam się – dziwny, bełkotliwy chór. Za drzwiami zapadła martwa cisza. Opłukałam twarz, z rozkoszą przyjmując zimno wody. Zza pralki wyjęłam torbę, z trudem wciągnęłam na siebie ubrania Cyrusa, materiał od razu przylepił się do mokrej od potu skóry. Były za duże, Bartkowe ciało było znacznie drobniejsze od Cyrusowego. 
Przeczesałam ręką włosy, wzięłam kilka głębokich oddechów, zerknęłam w lusterko i wyszłam na korytarz. 
Stali blisko siebie w agresywnych, napiętych pozycjach, znieruchomiali i wpatrujący się w drzwi. We mnie. 
Marcel otworzył szeroko oczy. 
Wygładziłam/łem koszulkę na piersi. 
– Chyba prezentacja nie ma sensu, skoro i tak w obecnej chwili nie jestem sobą, niemniej – skinąłem uprzejmie głową – jestem Bartosz.
Marcel otworzył usta, ale nie dobiegł z nich żaden dźwięk. 
– Myślałam, że Rita przekazała ci moje wskazówki – odezwała się wreszcie Maja. Spojrzałem, nie rozumiejąc, zaraz jednak przyszło olśnienie. 
– Racja, nie powinienem kiwać głową. – Zmarszczyłem brwi. – Ale szkoda już się stała, więc co teraz? 
– Nie da się tego cofnąć. – Maja zerknęła na Marcela, który co prawda skończył łapanie much przy pomocy własnej szczęki, ale nadal był nieruchomy. – Na razie nie ma to większego znaczenia, ale nie zaszkodzi, jeśli będziesz się do nich stosował w każdej chwili. Żeby przywyknąć. 
Popatrzyłem na Marcela, czy raczej w jego kierunku, zatrzymując wzrok gdzieś obok głowy. Nie wydawał się być w odpowiednim stanie na pojedynek spojrzeń. 
– Zadziwiające, prawda? – zapytałem łagodnie. – Rita nie lubi, kiedy to robię, więc wyszła po telefonie do Mai. Chyba pojechała do brata. – Nie wspomniałem, do którego. 
Do żadnego. 
Nie musi o tym wiedzieć. 
– Nawet o tym nie myśl – powiedziała Maja. 
– Proszę? 
Wtedy i ja to usłyszałem – cichutkie warczenie. Nie prowokuj, nie patrzyłem więc mu w oczy, chociaż nie opuściłem wzroku i nie podkuliłem ogona
– Rozumiem, że to może być trudne – odezwałem się po chwili napiętej ciszy – ale musisz się z tym uporać i to jak najszybciej. Jeśli w twoim zachowaniu będzie widoczna wątpliwość, jeśli będziesz się wahał, od razu możemy się pożegnać, bo mnie nie uśmiecha się stawianie czoła zmiennym bez odpowiedniego wsparcia. – Liczyłem, że logiczne argumenty powstrzymają go przed zrobieniem czegokolwiek, co miał ochotę zrobić. 
Lepiej zejść mu z widoku. 
– A teraz przepraszam, ale po przemianie konieczne jest, abym coś zjadł. 
Trzy spokojne kroki i już byłem w kuchni, sięgnąłem do szafki z lekami. Prawie pełny talerz pierogów był już zimny, ale nie miało to znaczenia. 
– Ostrzegałyśmy, że będzie nie do odróżnienia – przypomniała Maja delikatnie. 
– Głosy są różne. I jest za mały. – Brzmiało to jak warkot. 
– Nad głosem muszę jeszcze popracować – odezwałem się możliwie spokojnie – a ubytek masy uzupełnię w najbliższym czasie. Póki co testuję twarz. Po waszej reakcji wnoszę, że wyszło nieźle.
Usiadłem ciężko, stół wydawał się jakiś mniejszy niż zazwyczaj. Ach, tak, byłam wyższa niż zazwyczaj. 
– Zawsze wychodzi ci nieźle. – Maja zaakcentowała ostatnie słowo z przekąsem, niepodobnie do niej; chyba próbowała dać mi do zrozumienia, żebym zamknął się na jakiś czas. Nie miałem nic przeciwko, żołądek potwierdził moje stanowisko. 
Pierogi, pychota. Było ich w sam raz na stan sprzed kilku minut, ale po gwałtownej zmianie niemal słyszałem, jak organizm zipie o paliwo. Czułem się, jakbym cały dzień kopał doły i w zaaferowaniu zapomniał jeść; cud, że w ogóle byłem w stanie podnieść widelec. Mięśnie były osłabłe, chwyt niepewny. 
Słyszałem dobiegające mnie przyciszone głosy Mai i Marcela, ale nie czułem się na siłach, by wytężać słuch, więc skupiłem się na jedzeniu. 
Wyprostowałem się na krześle, kiedy wreszcie weszli do pomieszczenia, spojrzałem wyczekująco najpierw na jedno, potem na drugie. Dyskusja musiała być burzliwa, bo Maja wyglądała na bardziej nieprzeniknioną niż zwykle, a Marcel... trudno mi było zdefiniować wyraz jego twarzy, ale na pewno nie był przyjazny. 
– Jak zatem brzmi werdykt? 
– Chcę przetestować twoją... umiejętność. – Głos miał niby płaski, ale słychać było złą nutę. 
– Nie rozumiem. Mam się zmienić? W tej chwili nie jestem w stanie, bo to nieco...
– On chce, żebyście poszli na bilard – przerwała mi Maja. – Dziś wieczorem. 
 Zmarszczyłem brwi. 
– Tym bardziej nie rozumiem. Przed momentem wyrażałeś wątpliwości co do perfekcji kamuflażu. – Co mnie ubodło, chociaż zdawałem sobie sprawę z różnic. Cóż, wszyscy artyści są próżni, a ja byłem jednym z reagujących źle na krytykę. Może dlatego, że nigdy nie musiałem żadnej znosić. – Nagle ci się odwidziało? 
– Jedynym zmiennokształtnym w tamtym miejscu jest barman, trzymający się raczej z dala od stada, ale pozostający na tyle blisko, żeby rozesłać wieści o powrocie Cyrusa. Głos nie będzie problemem, ponieważ i tak nie będziemy zamawiać alkoholu. 
Wahałem się. 
– Nie jestem pewny, czy to taki dobry pomysł. Staram się, ale nie opanowałem jeszcze wszystkich zaleceń Mai oraz pani Szymczak. Wolałbym z tym zaczekać. 
– Słusznie się martwisz, ale musisz brać pod uwagę spore prawdopodobieństwo, że nie uda się znaleźć pomocy, której szukasz – przypomniała Maja. – Powinieneś oswoić się z występowaniem w roli Cyrusa jak najszybciej. 
Potrząsnąłem głową. 
– Nie chodzi o oswajanie. Niepokoję się, że o czymś zapomnę. – Zdążyłam wcześniej przesłuchać oba nagrania i choć pamiętałam wiele, wciąż to było mało, zdecydowanie za mało. Nadawałoby się, gdyby zmienni nie mieli podkręconych zmysłów i mniej przejmowali się zasadami. 
– Między bliskimi znajomymi reguły są o wiele luźniejsze i jakieś błędy na ogół są wybaczane. – Marcel skrzyżował ramiona i mocno zacisnął dłonie na bicepsach. Chyba powstrzymywał się przed rzuceniem na mnie i podarciem na kawałeczki. Musiał czuć się strasznie – miał świadomość, że Cyrus jest uwięziony, a jednocześnie widział go przed sobą. I był zmuszony to zaakceptować, jeśli chciał swoje stado bezpiecznym. Wolałem nie wiedzieć, jak tę sytuację odbiera zwierzę w nim. 
Szybko rozważyłem za i przeciw. Wychodziło na zero, ale to nie pomogło mi w pozbyciu się lęku. Jednak Marcel naciskał... Dobrze kontrolował swoją twarz, ale w tej sztuce nikt nie był lepszy niż Maja, a ja mogłam czytać z niej jak z księgi. Starej, bardzo starej księgi, miejscami niezrozumiałej dla współczesnego człowieka i niewyraźniej, ale zasadniczo niosącej jasne przesłanie. Marcel rzucał mi wyzwanie, z którego mógł nawet nie zdawać sobie sprawy – sprawdźmy, czy jesteś tak świetny, jak twierdzisz, że jesteś!
Byłam. 
– Dobrze – powiedziałem powoli po chwili napiętej ciszy. – Pójdziemy na bilard, ale zaznaczam, że gram raczej średnio. 
– Zawsze wygrywam. 
– Ale najpierw – ciągnąłem – musimy pojechać do siedziby Renegatów. – Popatrzyłem na Maję. – Mam nadzieję, że jesteś w stanie rzucić znane ci już zaklęcie masy. 
Na sekundę zmarszczyła brwi, ale zaraz wygładziła oblicze. Rzuciła spojrzenie za okno. 
– Jest tam ktoś, kto może pomóc. Wszystko przebiegnie sprawniej. 
Chciałem skinąć, ale wstrzymałem się w ostatniej chwili i wykonałem jakiś dziwaczny ruch głową. Wstałem od stołu, wymaszerowałem z kuchni (nie przepuszczaj w drzwiach!) i w sypialni otworzyłem jedną z dwóch szaf. Pierwsza zawierała codzienny ekwipunek, Ritowe ciuchy, buty i torebki, w drugiej zaś stosami leżały ubrania w najróżniejszych rozmiarach obu płci – trzymane na wszelki wypadek. Wiele nadal miało metki, chociaż dawno utraciły zapach nowości i aktualność z najnowszymi trendami. Skontrolowałem wzrokiem zawartość i wyciągnąłem spodnie, koszulkę i buty, które powinny pasować na kogoś wielkości Cyrusa. Zrzuciłem jego przepocone rzeczy i wciągnąłem na siebie własne, ścisnąłem się paskiem, licząc, że spodnie nie zsuną się z bioder w najmniej spodziewanym momencie, wzułem buty. 
Potarłem twarz, ciało zafalowało pod dłońmi. Zerknąłem w lustro – mężczyzna podobny do Cyrusa, ale nie do pomylenia ze względu na zupełnie odmienny rozstaw oczu, węższe kości policzkowe i oczywistą rozbieżność masy mięśniowej. Po chwili namysłu fala brązu przetoczyła się przez jasne włosy, przykryła dolną część twarzy. Wróciłem na korytarz. 
– Jestem pewna, że od takiego zaciskania szczęk można nabawić się zwyrodnień zgryzu – pośpieszyłam z radą na widok Marcela. 
Maja mrugnęła. Minęło kilka sekund.
– Pewna? – powoli powtórzył zmienny, widocznie poradziwszy sobie ze szczękościskiem. 
Uśmiechnąłem się chłodno, otworzyłem drzwi i wyszedłem. 

*Jan Baptysta Grenouille – główny bohater Pachnidła; miał niewyobrażalny węch i potrafił stworzyć perfumy o dowolnym zapachu. 
__________

Dooobra, troszeczkę się pospieszyłam z tym rozdziałem. W planie były jeszcze jakieś cztery strony, ale tak dawno nic nie wrzucałam (drabble ciężko zaliczyć jako godny uwagi post, zwłaszcza że nie bardzo idzie mi ta forma, chociaż nie wykluczam, że w przyszłości pojawi się ich więcej), że chciałam wreszcie dać porządniejszy znak, iż żyję, a powieść się pisze i wciąż krąży mi po głowie. Schodzi mi się długo, bo przekształcam plan wydarzeń, pojawi się więcej bohaterów i wątków – to, co początkowo chciałam zostawić na potencjalną drugą część Twarzownika, zostanie wplecione do Soli, co pokomplikuje sprawy porwań oraz samego dochodzenia. Na pewno przed Ritą, Mają i Marcelem będzie więcej trudności niż początkowo zakładałam, a przede mną dwa razy więcej tekstu do napisania.
Ale pociesza mnie i motywuje fakt, że mam już niemal sześćdziesiąt stron (ponad 35 000 słów!). Nigdy nie dotarłam do takiej ilości, a w gruncie rzeczy jeszcze się nawet nie rozkręciłam, wszystko wciąż ciągnie się leniwie i powoli. Akcja? Jaka akcja? Można by zapytać.
Cholera, niby to małe osiągnięcie, ale i tak jestem z siebie zajebiście dumna.
Z życia pismaka: W przeciągu dwóch stron z niczego dwukrotnie uczyniłam poranek, chociaż wcześniej była mowa o ledwo co zapadającym zmierzchu. Ale spokojnie, podczas sprawdzania zorientowałam się i prędko naprawiłam ów błąd. A byłby wstyd.
Trochę tęsknię za Onetem. Tam umiałam robić szablony, a tutaj – ni w ząb. W głowie mam coś, co mogłoby nawet ładnie wyglądać, gdybym potrafiła to zrealizować.
Do przeczytania, moi mili! 

EDIT 24 XII 13
Udało mi się! :D Szablon nadal nie wygląda tak, jak miałam nadzieję, że będzie wyglądał, ale chrzanić to. Blisko wystarczająco. 

EDIT 8 IX 14
Rozdział poprawiony.

10 komentarzy:

  1. Och, i pragnę powiedzieć, że to wcale nieprawda, jakobym wrzuciła post o 4:59. Jest druga po południu, a ja zrobiłam to pięć minut temu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Miesiączka – coś, czego mężczyzna NIGDY nie będzie w stanie zrozumieć. Wiemy tylko tyle, że to okropna męczarnia, że z kobietami wtedy się nie zadziera ani nic i ogólnie to nieprzyjemne. Jednak co tak naprawdę dzieję się wtedy z kobietą? xD Em...może lepiej, bym nie wiedział. XD

    „Lubi stonowanie, ale ciepłe kolory.” - powinno być raczej „stonowane”
    „I był zmuszony to zaakceptować, jeśli chciał swoje stado bezpiecznym.” - po przecinku...brakuje czegoś, przez co to zdanie brzmi dziwnie.
    „wzułem buty” - wzułem? To, o ile się dobrze orientuje, archaizm. Ogólnie chodzi mi o to, że słówko sprawia problem. xD
    „W przeciągu dwóch stron z niczego uczyniłam dwukrotnie uczyniłam poranek” - podwoiłaś „uczyniłam”. xD

    Czyży moc Rity...wzrosła? A raczej zyskała nowych właściwości? Bo to, że pachnie jak Cyrus właśnie o tym świadczy. xD Tak w ogóle – Cyrus... Imię to kojarzy mi się z głową Team Galactic z Pokemonów. XDDD
    Na koniec BARTOSZ zaliczył małą wpadkę... Marcel na pewno nabierze podejrzeń. :/ Nie fajnie.
    Gratuluje „małego” sukcesu. ^^
    Też tęsknie za Onetem... A raczej za starym Onetem, który i tak wcale taki dobry nie był – często zdarzały mu się błędy i usuwał mi spację z tekstu. D: Teraz mam forum ze wszystkimi opowiadaniami, lecz jeśli będę miał zamiar zrobić nowe, własne...to powstanie ono na blogu.
    Nie mogę się doczekać kolejnej notki, gdyż ta, w porównaniu do pozostałych, była krótsza.
    A szablon masz przecież ładny. C: Tylko buttona szkoda, że nie masz, to bym zareklamował Twój blog u siebie. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, przeżywanie miesiączki zależy od kobiety, ale żadna ci nie powie, że to coś przyjemnego. Niekiedy przebiega to bezboleśnie... innym zaś razem nie możesz nawet wziąć tabletki przeciwbólowej, bo od godziny wymiotujesz z bólu i trzęsie tobą jak w gorączce, a masz mniej niż 36 stopni. Taaaa.
      Dzięki. Zaraz poprawię literówkę. Tamto zdać też mi na początku nie grało, ale nie bardzo wiedziałam, jak uniknąć powtórzenia, więc zostawiłam je w takiej formie. Wzuć archaizmem? Nieee, zdecydowanie nie archaizm. Słowo raczej rzadko używane, ale funkcjonuje w języku i ma się dobrze.

      Coś w tym rodzaju - tyle że te właściwości nie są nowe, ino teraz dopiero się ujawniły. Wcześniej nie były potrzebne. Rita wiedziałaby o nich, gdyby... własnie, gdyby. ;)
      Nie mam pojęcia bladego, o czym mówisz. :) Wybrałam je ze względu na znaczenie.
      Ha, a ja bym rzekła, że to nawet dobrze, że się pomylili. (Czy raczej Rita się odezwała, zanim pomyślała, że nie powinna). Wprowadza zamęt - bo może to blef? A może podwójny blef? Potrójny?
      Pamiętam, że na spacje miałam sposób, ale jaki - hmm... Ja lubiłam Onet mimo wszystko, bo jeśli za bardzo nie próbowało się w nim grzebać, chodził dobrze i był łatwy w obsłudze. Ino te trzy lata temu zaczęły się pierwsze awarie, a potem ich częstotliwość była tak częsta, że szlag człowieka trafiał.
      A tu... HTML mnie przeraża. Szablon, jaki mam w swojej głowie, chyba jest raczej prosty, ale w sumie cholera wie.
      Lubię minimalistyczne. :) Ta buzia cały czas troszeczkę rozprasza.

      Usuń
  3. Szablon bardzo fajny. Jak jeszcze zmienisz kolor tła na czarny, to nawet nie bedzie widać, ze obrazek się kończy.
    A rozdział naprawdę świetny. Widać, ze cały czas nakrecasz akcje. =)
    Kiedy można liczyć na następny? =D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cholercia, wiedziałam, że nie będzie tak pięknie, jak jest u mnie. :( Pewnie masz większą rozdzielczość... Już mną trzęsie jak myślę że znowu mam w tym grzebać...
      Następny, hm-hm... Jak dobrze pójdzie to w przyszłym miesiącu, ale nie mogę nic obiecać. Chyba nawet nie powinnam. ;)

      Usuń
    2. Blair, brakuje pikseli na dole? Czy z boków?

      Usuń
    3. O! Przepraszam Cię. Wcześniej weszłam na twojego bloga z komórki i po prostu był obrazek, a potem białe tło.
      \Na komputerze jest pięknie. :) Niczego nie brakuje. Korzystam z Chroma.

      Usuń
    4. W takim razie uff! :D Telefon to nie problem. Chciałabym ustawić czarne tło, tak na wszelki wypadek, ale jeśli jest inne niż przezroczyste, na samej górze widnieje chamski pasek koloru. Nie wiem jak się tego pozbyć, ale co tam. :)

      Usuń
  4. Tak na szybko, bo korzystam z telefonu, mam za sobą cały tekst i czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy, jak tylko przysiądę do laptopa, to porządnie skomentuję.
    Jeżeli chodzi o wspomniane przez Okultystę zdanie: „I był zmuszony to zaakceptować, jeśli chciał swoje stado bezpiecznym.” to też mi w nim coś nie gra, może „(...) jeżeli zależało mu na bezpieczeństwie stada.”?

    Ścielę się,
    Psia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro z niecierpliwością, to chyba mogę się pochwalić (oby nie przedwcześnie!), że pisanie następnego rozdziału idzie mi szokująco szybko (jak na mnie), więc będzie on zdecydowanie wcześniej niż za pół roku. :P
      Hmm, jeszcze nad tym pomyślę, niemniej dziękuję. :) Pamiętam że miałam problem z tym zdaniem, bo wychodziły mi trzy powtórzenia i za nic nie mogłam wymyślić lepszej opcji. Przejrzę jeszcze raz.

      Usuń