20 października 2014

Sól ziemi XII

Rozdział 12

Idiotka szybsza od własnego cienia


– Witaj.  
Nie odpowiedziałam od razu, zastanawiając się, co sprawiło, że na pukanie nie zareagowałam tak jak zwykle – najpierw wyglądając przed wizjer, a dopiero potem otwierając drzwi. Zamiast tego wyszłam z kuchni na korytarz i, tłumiąc ziewnięcie, odblokowałam zamek i pociągnęłam za klamkę.
– Nie wpuścisz mnie? 
– Zastanawiam się – mruknęłam. 
Moja konfuzja rosła coraz bardziej, gdy patrzyłam na Ażepłuta, opierającego się o framugę. Tym razem był ubrany i bez kosztownego wieńca na głowie, a jego oczy były zwyczajnie złote, pozbawione refleksów, ale nadal robił piorunujące wrażenie. Zdecydowanie nie pasował do burej klatki schodowej i sztucznego kwiatka, smętnie stojącego w kącie. Gdyby moją wiekową sąsiadkę z naprzeciwka jakiś diabeł pokusił o opuszczenie okolic telewizora i wyjrzenia na zewnątrz, pewnie padłaby z wrażenia. 
Ażepłut stał cierpliwie, podczas gdy ja mierzyłam go wzrokiem i próbowałam dojść przyczyn, dlaczego nachodzi mnie o pieprzonej szóstej rano. Nie to, że spałam, ale godzina była trochę... nieprzyzwoita. Spałabym, gdyby nieco wcześniej nie obudził mnie dość nieprzyjemny sen, w którym biegałam w ciemnościach i nawoływałam chrześnicy. 
Żywiołakom pewną trudność sprawiało przebywanie w domu, do którego nie zostali zaproszeni, o ile w ogóle byli w stanie wejść do środka. Wątpiłam jednak, by próg mojego mieszkania stanowił imponującą przeszkodę. Bożek prawdopodobnie był po prostu uprzejmy. Może zaproszenie dałoby mu jakieś profity, których by nie miał, gdyby mnie odsunął i bez ceregieli wpakował się do środka. 
– Jest jakiś istotny cel tej wizyty? – zapytałam w końcu. 
– To zależy. – Uśmiechnął się lekko. 
Gdzie byli ludzie Marcela? Mieli nade mną czuwać. 
– Zależy od czego?
– Od ciebie. 
– To niezbyt jasna odpowiedź – zauważyłam. 
– Bo i powody mojego przybycia nie są jasne. Przynajmniej nie w tej chwili – dodał. 
Zmarszczyłam czoło. 
– Nie możesz wyrażać się... precyzyjniej? Nie przychodzi mi na myśl nic, o czym mielibyśmy dyskutować. 
O, to było kłamstwo.
– Nie jestem zaskoczony. – Opuścił powieki i lekko schylił głowę. – Nie po moim karygodnym zachowaniu wczoraj. 
Gapiłam się na niego, zaskoczona. 
– Czy to przeprosiny? 
– Jeśli ich pragniesz, by nimi były. – Otworzył oczy. – Bogowie wiedzą, że ci się należą. 
Brzmiał na szczerze zawstydzonego wcześniejszymi działaniami, ale pozostawałam nieufna. Ostatecznie trudno pokonać niechęć wywołaną sugestią, że nadajesz się tylko do jednego, nawet jeśli sugerujący zmienił zdanie i wyraża ubolewanie nad swoją wcześniejszą postawą.
Chyba moje myśli były widoczne na twarzy. 
– Myliłem się, określając cię tamtymi słowami – przyznał. – Nie jesteś słaba i bezwolna. Jesteś wyjątkowa. 
– Nie – odparłam odruchowo. Uniósł brwi. 
– Oczywiście, że jesteś. 
– To tylko twoja opinia. – Udałam zamyślenie. – No i mojej matki, ale to w końcu matka. 
– Jestem przekonany, że ona również jest niezwykłą kobietą – powiedział. 
Patrzyłam na niego podejrzliwie i nie próbowałam tego ukryć. Nie wierzyłam w jego skruchę, ani trochę. Jeśli oczekiwał innego traktowania, cóż, powinien był głębiej się zastanowić. 
Poza tym nadal martwiłam się o Ewę. 
– Wpuść mnie do środka – poprosił. – Porozmawiamy. 
Skrzyżowałam ramiona na piersi. 
Westchnął. 
– Dobrze. Odnalazłem cię z kilku powodów. Tak, pragnę przeprosić, zarówno za okrutne słowa, jak i niegodne zachowanie. Tak, pragnę się dowiedzieć, jak udało ci się oprzeć mojemu czarowi. – Czar w tym wypadku miał oba znaczenia; i zaklęcie, i uroda. – Ale przede wszystkim... pragnę cię bliżej poznać. 
Zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu. Nie rozluźniłam się. 
– Daruj sobie te gorące spojrzenia. 
Roześmiał się cicho; nieoczekiwany dźwięk poniósł się po schodach jak muzyka. 
– O tym właśnie mówiłem – powiedział; jego oczy błyszczały, ale przekorą. – Niewzruszona, nieustraszona. 
– Nie zapomnij o niemądra. 
– Och, to ostatnie słowo, jakim bym cię określił. – Jego palce sunęły po futrynie z takim uczuciem, jakby nie był to chłodny metal, a chętne ciało ponętnej dziewczyny. – I myślę, że doskonale wiesz, że daleko ci do głupiej. 
– Nie minęła nawet doba od naszego pierwszego spotkania. Nie znasz mnie na tyle, by wystawiać takie oceny – zaprotestowałam. Całkiem szczerze, choć rzeczywiście nie miałam się za kretynkę. Chociaż Einsteinem w spódnicy też bym się nie nazwała. – Mogę okazać się najdurniejszą laską w okolicy. 
– Gdy żyje się tak długo, jak ja, czytanie w ludzkich oczach przychodzi z łatwością. W twoich widać inteligencję. 
Jego własne przypominały dwa bliźniacze jeziora, tyle że zamiast wody wypełniało je złoto, otwartość, szczerość, chęć konwersacji i cała masa podobnych pozytywnych uczuć.
– Hm – mruknęłam. 
Jakoś nie ufam temu spojrzeniu. 
– W innych częściach ciała też umiem czytać – zdradził z lekkim uśmiechem. 
Ciekawe, co by z nich wyczytał, gdybym zaczęła morfować. 
Łacinę? Przekleństwa? Bełkot? 
Utrzymałam ten sam wyraz twarzy; najwyraźniej uznał to za zachętę, bo nie porzucił tematu. A może wprost przeciwnie. 
– W twoich dłoniach widzę delikatność i czułość. Zostały stworzone, by pieścić, ale przede wszystkim być pieszczonymi – mówił niewiele głośniej od szeptu, ale każde słowo było krystalicznie wyraźne i czyste. – Te nogi powinno się przedstawić najlepszym artystom, by mogli je uwiecznić, na płótnie, w kamieniu i pieśnią. Widzę, że biodra hipnotyzują nawet teraz, gdy stoisz nieruchomo. Niosą obietnice. I żądania, które każdy mężczyzna z radością by spełnił. 
Czy on jest niewidomy?
Hej!, obruszyłam się, ale raczej dla porządku niż z prawdziwym przekonaniem. 
Wiedziałam przecież doskonale, jak wyglądam, i żadne zdanie wygłoszone przez Ażepłuta nie było prawdą. To nie fałszywa skromność; w naturalnej postaci naprawdę byłam przeciętna. Wiedziałam dostatecznie dużo o ludzkich aparycjach, by dojść do takiego wniosku już dawno temu. Wiele się nie zmieniło. Może byłam trochę mniej chuda niż zwykle. (Choć byłam pewna, że jeszcze kilka dni i ulegnie to zmianie). 
Niemniej, to było całkiem miłe, przysłuchiwać się peanom na swoją cześć, nawet jeśli były kompletną bzdurą. Milczałam zatem uprzejmie, podczas gdy żywiołak kontynuował, całkiem ciekawa, która część mojego ciała zostanie rozszyfrowana w następnej kolejności. 
Zbliżał się do finału. 
– Ale twoje usta najbardziej zapadają w pamięć. – Po wymienieniu chyba każdego fragmentu, wrócił, gdzie zaczął, do twarzy. Patrzył na rzeczone usta spod przymkniętych powiek, ciężkim, gorącym spojrzeniem. – Z nich się nie czyta... one mówią. 
– Do tego zwykle służą – nie wytrzymałam. Najwidoczniej czekał na podobną odpowiedź, bo pochylił się lekko do przodu z błyskiem w oku, jakby zamierzał mi zdradzić tajemnicę. 
– Mylisz się, to nie jest najważniejsze przeznaczenie ust. – Oblizał własne czubkiem języka. – Mówią, że pragną zostać nakarmione
Powątpiewałam, by przez karmienie miał na myśli dawanie pożywienia, nawet najbardziej czerwonych owoców oblanych bitą śmietaną; nie z tym zmysłowym głosem i wzrokiem, które sugerowały raczej, że najodpowiedniejszym pokarmem byłby on sam. Ale i tak wyciągnął rękę, oferując mi jedzenie. 
Popatrzyłam na jabłko w jego dłoni. Nie było duże, mógłby z łatwością zamknąć na nim palce, ale nie o wielkość tu chodziło. Miało idealny kształt, kolor i strukturę. Było tak samo perfekcyjne jak on, i również zdawało się być rozświetlane od wewnątrz. Jeśli owoc z Drzewa Poznania Dobra i Zła wyglądał podobnie, trudno było mi się dziwić Ewie, że go zjadła. 
Ja miałam na szczęście więcej rozumu.
– Mam ochotę przyjąć je tylko dlatego, żeby udowodnić ci, że nie powinieneś oceniać zbyt pochopnie – powiedziałam, rzucając mu cierpkie spojrzenie.  
Roześmiał się, tym razem na całe gardło, z głębi piersi. Kiedy złapał oddech, z rozkosznym chrupnięciem wgryzł się w jabłko i przeżuł kawałek, wciąż się uśmiechając, a kropla soku spłynęła mu z kącika ust. Ślina napłynęła mi do ust. 
To musiało być naprawdę dobre jabłko. 
Jeeeść. 
– Z każdą minutą tej rozmowy jestem coraz bardziej rozbawiony i zafascynowany – oznajmił, gdy został sam ogryzek. 
Jego ciekawość nie wróżyła mi dobrze, ale nie miałam pojęcia, jak się go pozbyć. Bycie nieprzyjemną w niczym nie pomagało. 
– To miłe. Tak sądzę. 
– Nawet sobie nie wyobrażasz. Chociaż dla mnie jest to z pewnością milsze niż dla ciebie. Od dawna nie czułem wiele poza znudzeniem. Nikogo interesującego wokół mnie nie było... 
Problemy żywiołaków. 
Jestem taka szczęśliwa, że jeden rozwiązać, sarknęłam. 
– Może powinieneś znaleźć sobie nowe hobby – zasugerowałam życzliwie. 
– Już znalazłem, całkiem niedawno. 
– Zatem powodzenia i owocnych wyników. 
Przekrzywił lekko głowę. 
– Do tego potrzebna będzie twoja współpraca – powiedział z psotnym uśmieszkiem. 
Moje usta też się wygięły. Lekko, leciutko, ale po zadowolonym błysku w jego oku domyśliłam się, że zauważył to mimowolne drgnienie mięśni i potraktował je jako osobiste zwycięstwo. 
Nie mogłam zaprzeczyć, że było całkiem przyjemnie, nawet jeśli dialog przypominał uchylanie się przed komplementującymi ciosami, które miały doprowadzić do zmiękczenia mojej postawy. Błyskotliwy rozmówca zawsze w cenie, a Ażepłut musiał mieć za sobą setki lat praktyki. Czułam, że jeśli postanowiłby mnie przegadać, byłabym naprawdę słabym przeciwnikiem, ale wyglądało na to, że zadawanie się z marną śmiertelniczką zaspakajało jego pragnienie rozrywki. 
Nie zapominaj, po co tu przyszedł, przypomniałam sobie surowo. Pogawędka na pewno nie jest najważniejszym celem tej wizyty. 
– Wygląda na to, że nie osiągniesz sukcesów w dziedzinie, którą sobie wybrałeś. 
– Nie jesteś zainteresowana, co moglibyśmy razem osiągnąć? 
– Na pewno wiele – przyznałam – ale nie. 
– Jak mógłbym cię przekonać? 
– Nie mógłbyś. 
– Daj mi szansę, nie pożałujesz – kusił. 
Milczałam. 
– Może powinienem zaoferować coś na wymianę? – zastanawiał się głośno. 
– Nie ma znaczenia, co mi dasz. 
– Każdy ma swoją cenę. 
– To strasznie wyświechtany tekst. – Skrzywiłam się. 
– Ale prawdziwy. 
– Niestety, masz rację. 
Zaskoczyłam go. 
– Żadnych zaprzeczeń? – Ażepłut był zdumiony, ale zaraz odzyskał rezon. – Zatem... jaka jest twoja cena? 
Czy rzeczywiście słyszałam w tym pytaniu nutę rozczarowania? Może. Ostatecznie to byłoby trochę przykre, gdyby okazało się, że wcale nie byłam szczególnie wyjątkowa na tle reszty ludzkości. Chciwość szybko sprowadzała do przeciętności. 
– Nie zawsze są to pieniądze – uświadomiłam go chłodno. – Uważam wręcz, że bardzo rzadko. 
O tak, były rzeczy, za które by mnie sobie kupił, a żadna nie wiązała się z bogactwem. Chciałam mieć normalną długość życia; chciałam mieć pewność, że gen morfa nie przejdzie na moje potomstwo, bym mogła założyć normalną rodzinę; chciałam ukoić bestię w Mai, by nie musiała wciąż się ograniczać i unieszczęśliwiać; chciałam, żeby ludzie zachowywali się logiczniej i okazywali więcej empatii. 
Ale przede wszystkim chciałam Beatę, całą, zdrową i nienaruszoną. 
– Nie stać cię na mnie. 
Brzmiało to znacznie smutniej niż powinno. 
– Nie możesz tego stwierdzić. – Uniósł brwi. – Potrafię wiele, Rito. Kto wie, może jestem w stanie spełnić twoje najgłębiej ukryte pragnienia. Mówiono mi, że jestem w tym dobry. 
– Nie wątpię, że są ludzie przekonani o twoim cudotwórstwie – odparłam zmęczonym głosem, przygnębiona myślami o bratanicy. – Ale przyjmijmy, że jestem beznadziejnym przypadkiem, na który nie da się nic poradzić. 
Miał nieodgadnioną minę. 
– Mam ci może dać jedną z moich tajemnic? 
Pokręciłam głową. Straciłam całą ochotę na rozmowę, nie interesowały mnie jego sekrety; chciałam tylko, żeby zostawił mnie w spokoju. 
– Nawet nie wiem, czego ty właściwie ode mnie chcesz. 
– Sam jeszcze tego nie wiem. 
Irytacja podrapała moją pierś od wewnątrz. 
Przez twarz żywiołaka przemknął taki wyraz, jakby tracił cierpliwość. 
– Traktujesz mnie, jakbym był nachalnym chłopakiem z sąsiedztwa. – W jego głosie nie było urazy, raczej namysł. – Stoję na twoim progu, ja, a ty kombinujesz, jakby się mnie pozbyć, zbywasz każdy komplement i propozycję, jakby nic nie znaczyły.
Skierowałam wzrok w dół, na jego prawą stopę, która prawie-prawie była w mieszkaniu. Miałam ochotę ją kopnąć (może wywróciłby się przy okazji, stoczył w dół kondygnacji i złamał kark), ale powściągnęłam agresywne, niskie instynkty. Byłam w końcu dorosłą kobietą, która rozsądne słowa przekładała ponad przemoc.
– Taka dumna i niedostępna – mruczał, powoli zmieniając układ ciała. Spychał mnie tymi manewrami do środka, kradnąc coraz więcej miejsca. Gdybym go uważnie nie obserwowała i nie umiała czytać mowy ciała, pewnie nie zauważyłabym tego ruchu. – A jestem przecież tak stary, że twoi przodkowie oddawali mi cześć, gotowi na każde poświęcenie, byle tylko zasłużyć na moje spojrzenie. Nie uważasz, że krótką rozmową przyniosłabyś radość ich duszom? 
– Wątpię – oznajmiłam. – Pochodzimy z gór. W zasadzie niedawno wylądowaliśmy w tych terenach. Poza tym rozmawiamy od co najmniej dziesięciu minut. 
Tak naprawdę nie miałam pojęcia, skąd moja familia pochodzi, ale byłam pewna, że dopiero dziadek się tu osiedlił. Z powodu babci, która też była w mieście raczej nowa. Wcześniej oboje jakoś nie mogli sobie znaleźć miejsca. 
– Zatem może ty powinnaś być pierwszą wyznawczynią w swej rodzinie – zaproponował niskim głosem. – Jestem potężnym bożkiem... odpłaciłbym za twoją służbę. 
– Dziękuję za propozycję, ale nie – odparłam uprzejmie. 
– Dlaczego? – Wydawał się autentycznie zmartwiony odmową. Przyłożyłam jedną rękę do czoła, a drugą złapałam się za pierś w okolicy serca. 
– Bom niegodna! – wykrzyknęłam dramatycznie. 
– Nie uważam tak. – Lekko zmarszczył brwi. – Doskonale się nadajesz. 
Nie załapał sarkazmu. Cholera. Opuściłam dłonie. 
– Oczywiście najpierw należałoby cię przeszkolić – mówił. – Dawno nie miałem tak powabnej służki, zatem myślę, że osobiście zajmę się twoją edukacją. 
– W ogóle nie masz służki – powiedziałam sucho. – Ani nikogo, kto by ci wyszkolił nową. 
Z jego oczu zniknął ciepły, zachęcający płomień; zastąpił go istny pożar. Gniew wykrzywił piękne oblicze, ściągnął wargi, odsłaniając ostre zęby, wyrwał z gardła syk, który powinien należeć do węża. 
Odskoczyłam i sięgnęłam po pistolet, gotowa wpakować w niego cały magazynek, ale leżał przecież pod poduszką. Kurwa!
Ażepłut opanował się jednak równie szybko, co uderzyła w niego furia. Opuścił głowę, zasłaniając się włosami, odetchnął głęboko. Nie wiedziałam, komu daje czas na uspokojenie – sobie czy mnie. Moje serce biło tak szybko i mocno, że huk krwi rozlegał się w uszach jak kościelne dzwony, a zimny pot pokrył mnie od czubka głowy po końce palców u stóp. 
Całkiem niedawno stałam twarzą w twarz ze śmiercią – wtedy w uroczysku, skazana na łaskę lub niełaskę strzygi – i nie czułam takiego strachu. Gdyby Maja straciła kontrolę i mnie zabiła, zrobiłaby to szybko, bezmyślnie i podążyła do kolejnej ofiary. Nie, tym razem stawiłam czoła czemuś znacznie gorszemu niż śmierć. 
Och, pewnie w końcu bym się jej doczekała, ale zanim spotkałby mnie upragniony koniec, cierpienie odarłoby mnie z człowieczeństwa. Jego oczy przez ten jeden straszny moment wykrzyczały to całkiem wyraźnie. 
Ażepłut chciał mnie ukarać. Chciał mojego bólu. 
Dotknęłam – nie, kopnęłam w czuły punkt. Z największą bezpośredniością i bezczelnością przypomniałam mu, że dni chwały przeminęły, że był teraz nikim więcej niż samotnym bożkiem na swej polanie, pamiętanym tylko przez tych, którzy i tak nie zamierzali go czcić, bo uważali się mu za równych, jeśli nie lepszych, choć byli wręcz żałośni w porównaniu z jego postacią. Ugodziłam w jego dumę. 
Chyba lepiej byłoby, gdybyś go wtedy zepchnęła ze schodów, histeria drżała w tym zdaniu. 
Musiałam coś powiedzieć, zagłuszyć strach. 
– To było strasznie wredne – wychrypiałam; odchrząknęłam. – Przepraszam. Naprawdę. Jestem bezmyślną idiotką. Zwykle się tak nie zachowuję. 
Trwał jeszcze chwilę nieruchomo; kiedy podniósł głowę, na jego twarzy malował się ten sam spokój i lekkie rozbawienie, co wcześniej. Ale oczy miał lodowate. Odchrząknęłam ponownie. 
– No cóż, w ramach przeprosin pozwól, że zaproszę cię do środka. – Chyba nie mogłam już popełnić większego błędu, zatem wpuszczenie go nie wydawało się tak znaczącą sprawą. I tak jego stopa miała się całkiem dobrze na moich płytkach. 
Bez słowa przekroczył próg i cicho zamknął za sobą drzwi. Jeśli mnie wzrok nie mylił, klamka była oszroniona, kiedy ją puścił. 
– Poczekaj w kuchni, proszę. –Wskazałam w odpowiednim kierunku. – Zaraz wrócę. 
Przeniosłam się do sypialni, szybko zrzuciłam z siebie piżamę i wciągnęłam ciuchy bardziej nadające się do przyjmowania gości. Najważniejsze – spluwa i stanik. W tej kolejności. Zawahałam się na widok telefonu, leżącego na komodzie. Miałam ochotę wysłać rodzinie wiadomość, że ich kocham, na wypadek gdybym miała się więcej nie pojawić na progu domu, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. 
Mama pojawiłaby się na wycieraczce szybciej niż zdążyłabym dostać sygnał zwrotny. Znała sporo paskudnych klątw zdrowia i pewnie rzuciłaby je wszystkie naraz, ale wątpiłam, by Ażepłut się tym przejął. Był w końcu żywiołakiem. Bożkiem. Rozbiłby jej starania jednym uniesieniem brwi. 
A ja o tym zapomniałam jak ostatnia idiotka. 
Jego aparycja mnie zwiodła – wyglądał młodo, jakby był maksymalnie cztery lata starszy ode mnie. Był arogancki i wyniosły, ale nie zachowywał się tak, jak sądziłam, że wiekowa istota będzie postępować. Moje oczekiwania nie obejmowały subtelnego flirtowania, otwartych propozycji i błyskotliwej, żywej konwersacji. 
Wyraźnie powiedział, że jest bożkiem, że jest stary, że jest potężny. 
Idiotka, idiotka, idiotka, tłukło się po mojej głowie jak mantra, kiedy podążyłam do kuchni. 
Siedział przy stole i jadł kanapki, które przyszykowałam, ale nie zdążyłam dokończyć. 
– Zasady dotyczące jedzenia nie działają w drugą stronę? – zapytałam, mając nadzieję, że jeśli pozwolę mu mówić, oddalę zagrożenie. 
Odłożył kromkę na brzeg talerza. 
– Co się stało w drzwi? – Skinął w kierunku korytarza. 
– Drobny wypadek. 
Nie drążył tego. 
– Usiądź – polecił. 
Byłam we własnym domu, ale jeśli wykonanie kilku rozkazów miało go ułagodzić... 
Ażepłut oparł łokcie na stole i splótł palce, oparł na nich podbródek. Patrzył na mnie, jakby sam nie wiedział, co ze mną zrobić. Odpowiedziałam spokojnym spojrzeniem, chociaż wewnątrz cała się trzęsłam; miałam ochotę wyskoczyć przez okno, byle tylko zniknąć mu z oczu. 
– Kilka chwil temu mnie obraziłaś – odezwał się. – A mimo to siedzisz naprzeciw mnie, opanowana i zrównoważona, jakby zupełnie nic się nie stało. 
Milczałam, nie chcąc pogarszać swojej sytuacji kolejnym komentarzem. 
– Nie jestem pewny, czy jesteś szalona, czy po prostu głupia – powiedział. – Trudno mi podjąć decyzję. 
Wzruszyłam lekko ramionami. Prawdopodobnie oba.
– Gdyby ktoś inny by mnie uraził – ciągnął – nigdy więcej nie zobaczyłby słońca, a ten los podzieliliby jego krewni i przyjaciele. 
Zdrętwiałam, ale moja prawa dłoń ześlizgnęła się niepostrzeżenie ze stołu i w żółwim tempie przesuwała się, by sięgnąć pistoletu. 
Dobrze, że wymieniłam pociski na srebrne. 
Zwykłe pewnie tylko by go zirytowały, a tak... Może byłam w stanie zadać mu jakieś obrażenia – na tyle wysokie, by uciec, zanim się pozbiera. Albo przynajmniej zadzwonić do Mai i kazać jej zaopiekować się moimi bliskimi. 
– Ty jednak jesteś niezwykła... dlatego wybaczę ci ten wybryk. Puszczę w niepamięć i nie pozwolę, by wpłynęło to na nasze przyszłe relacje. – Przekrzywił głowę, jakby czekał na odpowiedź. 
– To bardzo łaskawe z twojej strony – powiedziałam po chwili z napięciem. 
– Istotnie. – Opuścił ręce i ułożył je płasko na blacie. – Jeśli jednak obrazisz mnie raz jeszcze, ta łaskawość się skończy. Powiedziałaś prawdę – kontynuował – ale nie znaczy to, że będę tolerował bezczelność. 
Moje palce zacisnęły się na kolbie i w tym samym tempie wyciągnęłam broń zza paska, wciąż kryjąc ją za plecami. 
Może nie będziesz musiała strzelać.
Wolałam być gotowa; nie wierzyłam, że Ażepłut ot tak odpuścił. 
Kreślił czubkami palców wzory na powierzchni stołu, ale nie odrywał ode mnie wzroku. 
– Powiedz mi, jak udało ci się oprzeć moim czarom – zażądał. 
Zawahałam się. 
– Nie wiem. 
Westchnął z dziwnym znużeniem. 
– Nie kłam. 
– Mam pewne podejrzenia – przyznałam po krótkiej ciszy.
– Zatem zdradź mi je. 
Wątpiłam, że zaakceptuje moje tłumaczenie, ale to było jedyne, co byłam mu w stanie dać. Wyznanie, że rzadko które zaklęcie na mnie działa, raczej nie pomogłoby mi w życiu. Poza tym i tak nie wiedziałam, jaka jest przyczyna tego stanu rzeczy, mogłam jedynie przypuszczać. 
– Jestem aseksualna – powiedziałam wreszcie. 
– Kłamstwo – rzucił z absolutną pewnością, wciąż patrząc z wyczekiwaniem. 
To mnie całkiem nieoczekiwanie zabolało. 
– Próbowałam seksu, wierz mi. – Nieudawana gorycz wkradła się do moich słów. – Nie znalazłam niczego, co by mnie podniecało. 
No, nie do końca. Pocałunek Marcela czymś we mnie wstrząsnął. Nie nazwałabym tego pożądaniem, ale niewątpliwie coś to było. 
– Oparłam się, bo mnie ani trochę nie pociągasz – kontynuowałam. – Nikt mnie nie pociąga. I nawet najpotężniejsze zaklęcie nie jest w stanie tego zmienić, jak się okazuje. 
– Kłamstwo – powtórzył, ale słyszałam tam niepewność. 
– Och, jesteś naprawdę przystojny. – Czułam, że muszę go zapewnić o jego doskonałości, bo jeszcze gotów poczytać mój brak zainteresowania za kolejny policzek. – Natura odwaliła kawał dobrej roboty. Mogę zaryzykować stwierdzenie, że jesteś perfekcyjny, ale konieczne byłoby dokonanie pewnych pomiarów. 
Żywiołak uniósł brwi. 
– Czy jesteś symetryczny – wyjaśniłam z lekkim zniecierpliwieniem. – Symetria to piękno. 
– Nikt jeszcze nie nazwał mnie symetrycznym, żeby mi poprawić humor – powiedział. Znów brzmiał leniwie i ciepło; kryzys minął. Odetchnęłam, ale nie chowałam broni. 
– Potraktuj to jako jedyny prawdziwy komplement, jaki usłyszysz. Oceniam chłodnym okiem. 
– Mógłbym naprawić twój problem. – Teraz brzmiał tak, jakby naprawdę mu zależało, żeby uczynić mnie normalną. Pokręciłam głową. 
– Nie ma żadnego problemu. 
– Nie masz pojęcia, co tracisz – wyszeptał, pochylając się w moją stronę. 
Wzruszyłam ramionami. 
– Czasami się przydaje. 
Byłam tak skupiona na rozmowie i ułagadzaniu Ażepłuta, że zorientowałam się o zmianie w otoczeniu dopiero wtedy, gdy w drzwiach stanął nieznany mi osobnik. Średniego wzrostu, był ubrany w czarne, bezkształtne ciuchy, co uniemożliwiało mi precyzyjne określenie jego tuszy. Twarz zasłaniał kominiarką i tylko dwoje niebieskich oczu w nijakim odcieniu było widocznych. Jednak może ich barwa była byle jaka, ale wyraz z pewnością nie – płonęły słusznym gniewem... fanatyzmem. 
W sumie miałabym go gdzieś – mogłam przestrzelić mu kolana, żeby został na miejscu, poza tym był ze mną Ażepłut, który pewnie jakoś by zareagował – gdyby nie to, że równocześnie zauważyłam dwie rzeczy. Osłony mojego mieszkania nie działały, a obcy dzierżył w rękach włócznię bardzo podobną do tej, którą przybito Daniela Promienia. Po grocie skakały niebieskie iskry, a ostrze było wycelowane prosto we mnie. 
Coś mi mówiło, że tego zaklęcia nie zneutralizuję. 
Szarpnęłam bronią do góry i nacisnęłam spust. Sprytne zaklęcie na końcu lufy pochłonęło huk. 
Przez tę ciszę jedną chwilę byłam przekonana, że spudłowałam, że zaraz te błyskawice przeskoczą na mnie i usmażą. Ale nie; nieznajomy padł bezwładnie na podłogę, odsłaniając swoich dwóch zdziwionych kolegów. Nie było na nich krwi i mózgu; kula musiała zatrzymać się na kości. Przez chwilę przyglądaliśmy się sobie, jednakowo zdezorientowani, celując jedno do drugiego – ja z pistoletu, oni z niedużych karabinów. 
A potem bariery się podniosły. 
Te same błękitne iskry strzeliły ze ścian i opadły na napastników jak stado żarłocznych much; w mgnieniu oka wniknęły w ich ciała i rozerwały na strzępy. 
Po prostu eksplodowali. W jednej chwili stali tam, a w następnej posoka i kawałki mięsa i kości były wszędzie – w całej kuchni, na suficie, ścianach, podłodze, szafkach, kanapkach, na mnie i Ażepłucie, pewnie też w korytarzu i sypialni, bo drzwi były otwarte. 
Siedzieliśmy nieruchomo, zaszokowani, pokryci krwią, ja z wciąż podniesionym ramieniem. 
– To chyba nie tak miało wyglądać – powiedziałam tępawo. 
Kap, gęsta kropla uderzyła gdzieś w mokrą powierzchnię, głośniejsza niż grom.  
– Ja nigdy nie rzygam – poinformowałam słabo Ażepłuta i zwymiotowałam. 
Kawaleria pojawiła się natychmiast. W zasadzie już byli w drzwiach wejściowych, gdy nieproszonych gości spotkał koniec. Mieli niesamowite szczęście – gdyby wtargnęli za bariery pół sekundy wcześniej... 
Tojad i nieznana mi kobieta – pewnie zmiennokształtna od Marcela – rozglądali się wokoło z takimi minami, jakby ten bałagan był moją winą, podczas gdy ja miałam wrażenie, że pozbywam się z organizmu wszystkiego, co zjadłam w przeciągu ostatnich dwóch tygodni. 
Czułam się trochę winna w stosunku do wszystkich, którzy byli świadkami mojej niezbyt smacznej prezentacji umiejętności morfa, nawet Jakuba żałowałam. Wymiotowałam po raz pierwszy w życiu i okazało się to bardzo nieprzyjemnym odruchem. 
Starannie unikałam myślenia o przyczynach tych wymiotów. Oraz na czym w zasadzie lądują. 
Kiedy skończyłam, kurczowo uczepiłam się krawędzi stołu, w drugiej ręce wciąż ściskając pistolet. Dygotałam jak w gorączce, której również nigdy wcześniej nie doświadczyłam, ale najwyraźniej to był dzień próbowania nowych rzeczy. Najpierw obraziłam żywiołaka, potem zabiłam człowieka i w jakiś sposób przyczyniłam się tym do śmierci kolejnych dwóch, rzygałam i gorączkowałam. Rany, że też każdy ranek tak nie wyglądał. 
Ażepłut wstał, wyjął z mojej zaciśniętej pięści broń, odgiął z blatu palce, wziął mnie na ręce  i zaniósł do łazienki, prawdopodobnie najczystszego pomieszczenia, chociaż kilka kropel się przedarło przez dziurę. Posadził mnie na zamkniętym sedesie i przykucnął naprzeciw. 
Wytrzeszczałam na niego oczy. 
– Ty masz złotą koronę, a ja porcelanowy tron. 
Brzmiało jak bełkot. 
– Patrz na mnie – powiedział spokojnie. Jego chłodny ton oblał mnie jak zimna woda w upalny dzień; przeszył mnie dreszcz, ale w sumie zrobiło się lepiej. – To tylko farba. Wypadek. Rozlała się czerwona farba. 
– Farba – powtórzyłam gorliwie. 
– Dokładnie tak. Przyszli niezdarni pracownicy i przewrócili wiadro. 
– Wypadek – potwierdziłam tępo, chociaż zastanawiałam się mętnie, kiedy zamawiałam jakichś malarzy i czemu miałabym używać czerwonej farby. Do niczego mi nie pasowała. No, może do figurki Iron Mana. 
– Byli tak niezdarni – ciągnął Ażepłut – że wylali tę farbę na mnie, na ciebie, wszędzie wokół. Tylko farbę. 
Pokiwałam głową, wgapiając się w jego źrenice. 
– Nie ma potrzeby panikować. To tylko czerwona farba.
– Dziwnie pachnie – zauważyłam. 
– Ponieważ jest czerwona – tłumaczył cierpliwie. Uwierzyłam mu na słowo. – Barwniki mają osobliwą woń. Ale nie martw się, gdy farba wyschnie, wszystko będzie w porządku. 
Ktoś wszedł do łazienki, ale byłam zbyt skupiona na czarnych punkcikach w jego oczach, by zerknąć. Zauważyłam tylko, że był zielony. 
Ci kretyni oblali nas wszystkich. 
Jego jakąś inna farbą. 
– Co ty robisz? – Znajomy. Tojad. Pół-żywiołak. Zielony z natury. 
– Staram się zapobiec jej wrzaskom – powiedział Ażepłut, nie odwracając wzroku. – Jeśli zacznie się wydzierać, zleci się tu pół okolicy, a ja nie mam zamiaru obcować z niemagicznymi. Upewnijcie się, że na schodach nie ma krwi. 
– Nie zacznę – zapewniłam źrenice. – To tylko farba. 
– Nie ma – odparł Renegat. – Rita, zadzwoniłem po Maję. Zaraz będzie. 
– Ale ona nie lubi czerwieni – zwróciłam uwagę. 
– Lepiej się od niej odsuń, kiedy przyjedzie – warknął Tojad. 
– Nie przeraża mnie ta wasza bestyjka – powiedział Ażepłut z pogardą. 
Zmarszczyłam brwi. 
– Maja nie jest bestią. To miła dziewczyna. Robi mi kanapki. I w ogóle – dodałam. 
Kanapki? 
Mój oddech przyśpieszył. 
– Tylko farba – powtórzył Ażepłut z naciskiem. 
– No tak – wykrztusiłam. 
– Marcel też tu jedzie – rozległ się kobiecy głos, którego nie znałam. – Żywiołaku, byłabym zajebiście szczęśliwa, gdybyś mi powiedział, jakim cudem cię nie zauważyłam, bo szef urwie mi łeb, jeśli nie podam mu rozsądnego powodu. 
Chwila ciszy, jakby Ażepłut trawił jej słowa.
– Najwyraźniej taki właśnie koniec jest ci pisany – odparł wreszcie, nieco zdziwiony. 
Kobieta westchnęła z wyraźną irytacją, ale nie naciskała. 
– Przynajmniej zobaczę się niedługo z moim zdechłym kotem – powiedziała. – Nazywał się Ślepy Debil, w skrócie Ślebil. Jak siedział za długo sam, to drapał co popadnie, bo był ślepy jak kret i durny jak mój stary. Kurwa, nawet gdyby nie był, pewnie i tak by to robił. Czuję, że do tego czasu zdążył rozłożyć pieprzone niebo dla zwierzaków do fundamentów i będziemy musieli żyć na wygnaniu. A zdechł dwa miesiące temu. Nażarł się trucizny dla szczurów. 
Po jej krótkiej przemowie nastała cisza. Udało mi się odwrócić wzrok od Ażepłuta i popatrzyłam na zmiennokształtną. Około trzydziestki, była raczej niska i szczupła jak atletka. Krótkie, siwe włosy tworzyły po lewej stronie jej głowy szarawą chmurkę; prawa była wygolona do skóry, odsłaniając imponującą kolekcję kolczyków na uchu. Intensywny makijaż oczu skupiał na nich uwagę; mogła pochwalić się przyjemnym piwnym kolorem. Jej ramiona były wytatuowane w kolorowe wzory, doskonale widocznie i noszone z wyraźną dumą. Miała na sobie niebieską kamizelkę i prawdopodobnie nic pod nią, bo pokazywała tyle biustu (też zresztą otatuowanego), że jakakolwiek podkoszulka zasłoniłaby więcej. Odsłaniała także spory kawałek brzucha, prezentując światu jeszcze jeden kolczyk, w pępku. Nisko na biodrach trzymały się purpurowe dresy, a na stopach miała baleriny z białej skóry. 
Wyraźnie miała swój własny, oryginalny styl. 
Odpowiedziała mi otwartym, szczerym spojrzeniem bez ani jednej złośliwej myśli, które skojarzyło mi się z konkretnym zwierzęciem, ale musiałam się upewnić. 
– W co się zamieniasz, jeśli mogę zapytać? – zapytałam. 
– W psa. 
– To wiele wyjaśnia – mruknął Tojad. Kobieta wypięła dumnie pierś. 
– No kurwa! – odparła śmiertelnie poważnie. 
Nie sądziłam, że tacy ludzie naprawdę istnieją. 
– Wszystkie psy mają koty – ciągnęła. – Żeby przeciwważyć naturę. Czasem mamy ochotę gonić własny ogon, ale jak kot spojrzy na ciebie jak pierdolony pan hrabia, to jakoś się odechciewa. 
Nikt nie pokusił się o komentarz. 
– Od czasu Ślebila jeszcze nie sprawiłam sobie nowego futrzaka – poinformowała z namysłem.  
– Musiałaś być do niego bardzo przywiązana – powiedziałam, ale skrzywiła się. 
– Nie, nie. – Wzdrygnęła się. – Nienawidziłam go. Pieprzony sierściuch. Zeżarł mi ulubione kapcie i sikał do kwiatków. 
Nie byłam pewna, czy zmienna nie robi nas w konia, ale wiedziałam jedno: jej nonsensowna gadanina i zdumiewający wygląd pomogły mi się pozbierać. Opuściłam wzrok na własne kolana; czerwone... od krwi. To nie była farba, to była krew. 
Westchnęłam ciężko. 
– Mam nadzieję, że Maja będzie w stanie mi wytłumaczyć, co się właściwie stało, bo ja nie mam pojęcia. 
– Nie będziesz wrzeszczeć? – upewnił się Tojad. 
– Nie. Ale nie będę udawać, że nie mam ochoty. – Potarłam czoło, ale przestałam, bo ręce i twarz miałam lepkie. 
Rozejrzałam się; stanowiliśmy obraz nędzy i rozpaczy. Prawy bok Ażepłuta był cały pokryty krwią, bo nim właśnie był zwrócony do drzwi, gdy napastnicy się pojawili. Ja zapewne plecy miałam czyste, ale przód... 
Zasygnalizowałam Ażepłutowi, że chcę wstać; odsunął się, a po chwili wyszedł do kuchni. Ja póki co wolałam tam nie zaglądać. 
– Zdążę się umyć, zanim przyjadą? – zapytałam. 
– Chyba tak – powiedział Tojad, a zmienna wzruszyła ramionami, ale bezceremonialnie złapała pół-żywiołaka za ramię i wyciągnęła go na korytarz. 
Dziura nadal pozostawała faktem, ale nie czułam się na siłach, żeby przejmować się podglądaczami. Niespecjalnie mnie to obchodziło. Zrzuciłam z siebie zakrwawione ubrania i wskoczyłam pod prysznic. Skończyłam, kiedy woda uderzająca o dno brodzika przestała być różowa. Wytarłam się i wciągnęłam na siebie stare sportowe spodenki, chyba jedyne damskie, jakie miałam, i koszulkę, która nadawała się już tylko na szmatę. Byłam pewna, że jeszcze się ubrudzę, i nie chciałam przeznaczać do wywalenia jeszcze jednej pary ciuchów, bo nie byłabym już w stanie w nich chodzić, nawet gdyby udało się wywabić plamy. 
Cóż, moje mieszkanie po oczyszczeniu też miało zostać sprzedane. Nie musiałam się nad tym zastanawiać. Nastał czas, by poszukać sobie nowego miejsca. 
Wyżęłam włosy i ciasno je związałam, zanim wyszłam bosa na korytarz. Natychmiast stanęłam w powoli zasychającej krwi, ale stanowczo odmówiłam sobie głębszych rozważeń na ten temat. 
Przed Mają się nie wyrobiłam. Stała przy drzwiach wejściowych obok Tojada i taksowała otoczenie z miną, jakiej jeszcze u niej nie widziałam – była oszołomiona. Minęła mnie bez słowa i podążyła do kuchni, a ja za nią. Musiałyśmy przejść nad nieruchomym ciałem szefa, jeśli dobrze zgadywałam jego rangę. 
Ażepłut siedział na krześle, które zajmował wcześniej. Maja stanęła na środku pomieszczenia i obróciła się wokół własnej osi. 
Krwi nie było tylko tam, gdzie inne przedmioty zatrzymały jej bieg; między innymi, na żaluzjach był odciśnięty kontur mój i Ażepłuta. Dobrze, że ich nie odkręciłam, zadowalając się półmrokiem, bo mielibyśmy się z pyszna, gdyby brudne szyby przyciągnęły zainteresowanie sąsiadów. 
– Kurwa mać – powiedziała Maja. 
– To samo pomyślałam, jak tu weszłam – rozległo się z korytarza, zmienna. 
Maja ukryła twarz w dłoniach i powoli nabrała oddechu. 
– Przeraża cię odrobina krwi? – zapytał Ażepłut z rozbawieniem. 
Odrobina? 
– Nie. – Opuściła ramiona. – Jestem wściekła.
Żywiołak wyglądał na zdziwionego. Maja nie okazywała emocji, a już na pewno o nich nie mówiła. 
– Nic ci nie jest? – zwróciła się do mnie. Jej spojrzenie było tak intensywne, że czułam się, jakby mogła wypalić nim dziury w skórze, gdyby nie to, że poddała inspekcji całą moją postać. 
– Wszystko w porządku – uspokoiłam ją. – Szok już minął i mam się całkiem nieźle. 
Pukanie do drzwi; drgnęłam, żeby pójść otworzyć, ale Tojad mnie ubiegł. Wpuścił Marcela do środka i pokierował go do kuchni. 
Zmiennokształtny stanął nad ciałem, popatrzył na nie, rozejrzał się. On również wyglądał na oszołomionego, jakby nie do końca akceptował odpowiedź, jaką podsuwał mu rozsądek. 
– Jak... – zaczął, ale Maja go ubiegła.
– Nie mam pojęcia! – wrzasnęła; jej głos wbił się w uszy jak wiertło. Nigdy wcześniej nie słyszałam, jak krzyczy. – Nie mam pojęcia, dlaczego moje zaklęcia zadziałały w ten sposób. Miały ich unieruchomić. Były nie do zdarcia! Obładowałam to mieszkanie takimi barierami, że wirus by się nie przecisnął! Kurwa mać! 
Trzęsła się i toczyła wokoło dzikim wzrokiem, jakby szukała winnego. 
Ażepłut podniósł się płynnie, obserwując ją czujnie. Marcel skulił się i pochylił się do przodu, a za jego plecami pojawiła się zmiennokształtna, wgapiająca się w Maję z tym samym ostrożnym spojrzeniem drapieżnika, co jej przełożony. 
O nie, żadnych więcej jatek w tej kuchni!, wrzasnął histerycznie chór głosów, ale zakneblowałam je brutalnie. 
– Maju, wszystko ze mną w porządku – powiedziałam znowu. Przysunęłam się do niej i złapałam ją za rękę; jej skóra prawie parzyła, co zasugerowało mi, że strzyga jest bardzo blisko. Ciała zmiennych też się rozgrzewały przed przemianą. 
– Rita, odsuń się od niej – powiedzieli Ażepłut i Marcel niemal równocześnie. Mogli nie wiedzieć, czym Maja była, ale łatwo dało się wyczuć od niej niebezpieczeństwo. 
Dygotała. Jej pragnienie przemocy zagęszczało powietrze. 
Zacisnęłam mocniej palce i szarpnęłam w dół, ściągając jej wzrok na siebie. Był bardzo podobny do tego, którym obdarzyła mnie w uroczysku. Tym razem jednak nie mnie chciała rozszarpać. 
– Maju, słuchaj uważnie, tępa pało. Nic mi nie jest. Nic mi nie jest. Dociera? – Po chwili napiętej ciszy powoli skinęła głową. – To dobrze. Twoje zaklęcia nie zadziałały tak, jak powinny, ale spełniły swoje zadanie – wyeliminowały z gry tych kolesi. Chcieli mnie zabić, mieli broń. Pewnie gdzieś tu leży. 
– Mam ją – odezwał się Tojad. 
– No właśnie. Zatem się opanuj i zajmijmy się ważniejszymi sprawami niż twoja histeria – dokończyłam sucho. 
Nie była typem osoby, którą z ciemnych miejsc wyciągało się łagodnymi, czułymi słówkami i głaskaniem po buzi. 
Maja zamknęła oczy i zacisnęła rękę na moim ramieniu. Boleśnie, ale nawet się nie skrzywiłam, czekając nieporuszona. Odetchnęła głęboko, otworzyła oczy, puściła mnie i odsunęła się na krok, zdystansowana i zdyscyplinowana jak zawsze. Obserwowanie tak nagłej zmiany było trochę przerażające, ale nie dałam po sobie nic poznać. 
– Nie mam pojęcia, dlaczego zaklęcia tak zadziałały – chłodno powtórzyła swoje słowa. – I nie przychodzi mi do głowy żadne wytłumaczenie. 
Marcel gapił się na nią z tą samą wytężoną uwagą, jakby tylko czekał, aż wykona w moim kierunku zbyt gwałtowny ruch. Jej wściekłość wciąż buzowała pod skórą; słabła, spinana tytanowymi karbami kontroli, ale była tam i jej zapach wyciągał zwierzę ze zmiennego. 
– Mnie owszem – powiedział Ażepłut. Rozluźnił się szybciej; może ufał opanowaniu Mai, może mojej postawie, która jasno zdradzała, że jej ufam i nie widzę zagrożenia w przebywaniu tak blisko. 
Marcel dopiero wtedy zdał sobie w pełni sprawę z jego obecności; zmarszczył czoło i obejrzał się na zmienną. 
– Co on tu robi? – warknął. 
– Przylazł – odparła po prostu. – Nie chce mi powiedzieć, jakim cudem go nie zauważyłam. Takiej buźki się nie przegapia w tłumie. 
– Ach, czyżbyś miała pilnować i w razie potrzeby uratować Ritę przed wielkim, złym żywiołakiem? – Ażepłut wyraźnie sobie kpił. Marcel zmrużył oczy. 
Wzruszyła ramionami. 
– Nastka, idź na zewnątrz i pilnuj, żeby nie przyszło ich więcej – polecił Marcel, a Nastka okręciła się na pięcie i wymaszerowała z mieszkania. 
– Tojad – odezwała się Maja. 
– Idź, chłopcze – rzucił Ażepłut takim tonem, jakby to tylko od niego zależało, czy Renegat może ruszyć się z miejsca. Tojad zmrużył oczy, ale nie wyrzekł ani słowa.
Zostaliśmy we czwórkę. 
– Jakie wytłumaczenie? – zapytała Maja. 
Ażepłut sięgnął za siebie i pokazał nam włócznię, która wcześniej leżała obok zastrzelonego. Musiał ją podnieść i oczyścić z krwi, kiedy ja się kąpałam.  
– Oto odpowiedź. 
Patrzyliśmy na włócznię. 
– Jest identyczna, co tamta – odezwałam się. Maja skinęła głową i podeszła bliżej, by przyjrzeć się wzorom. 
– Widziałyście wcześniej coś takiego? 
– Ten wypadek przy pracy, o którym mówiłam, to trup. Był przybity do drzwi czymś takim – wyjaśniłam. 
– Nie udało mi się dojść, co znaczą te napisy. – Maja wskazała palcem. – Przypomina łacinę, ale kiedy próbowałam coś przetłumaczyć, otrzymywałam istny bełkot. 
– To Włócznia Zbawiciela – oznajmił Ażepłut. – Nie oryginał, naturalnie. Były wykorzystywane w czasie polowań. – Skierował wzrok na broń. – Wielu moich przyjaciół przez nie zginęło. 
W jego głosie rozgorzał stary gniew. 
– To skomplikowany twór, ale inkwizytorom nie przeszkadzała jego magiczność, dopóki spisywał się jako narzędzie przeciw nam, pogańskim istotom. – Słowa ociekały obrzydzeniem. 
– Co robi? – To Marcel. 
– Te znaki to formuła opracowana przez pewnego dostojnika kościelnego, który niestety zmarł śmiercią naturalną. – Wyraźnie słyszalne było, że życzył mu czegoś przeciwnego. – Tłumacząc jak najprościej, przekuwa całą rozplecioną wokół magię w ładunek, który skupia się w grocie. Można go z łatwością wystrzelić na podobieństwo błyskawicy. 
Zapadła krótka cisza. 
– To czyste uderzenie mocy. Śmierć na miejscu – powiedział ze szczerym smutkiem. – Gdybym zareagował przed tobą, Rito, jedyne, co bym osiągnął, to zasilenie ostrza. Twoja niemagiczna broń cię uratowała. 
Nie dodał i mnie. Czy znaczyło to, że on byłby w stanie przeżyć? A może po prostu nie chciał się stawiać na pozycji mojego dłużnika? 
– Dlatego nie było barier – zdałam sobie sprawę. – Ale kiedy go... go postrzeliłam, wróciły. 
Ażepłut zamyślił się. 
– Widocznie proces ściągania czarów nie był zakończony, może przerwałaś jakąś więź. Magia cofnęła się i próbowała osiągnąć poprzedni stan, ale to było niemożliwe. Maju, jestem pewny, że twoje uroki były doskonałe, gdy je nakładałaś – zwrócił się do niej – ale przywróciły się zbyt gwałtownie, by zadziałać poprawnie. Prawdopodobnie zabrakło części splotów, bo ostrze oddaje magię, gdy jest naładowane. Te efektowne iskry potrzebują zasilenia. 
Przypomniały mi się błękitne, groźnie wyglądające błyski. 
– I zamiast unieruchomić, rozerwały nieproszonych gości – podsumował Marcel. 
– Tak. 
– Na litość boską! – Uderzyłam pięścią w stół, dając upust emocjom. – Czy dobrze rozumiem? Grozili mi i zaatakowali jacyś cholerni inkwizytorzy? 
– Na to wygląda – powiedziała Maja. 
– To jakiś absurd. – W tamtym momencie nie byłam nawet w stanie sypnąć kolorowymi iskierkami, a oni mi mówili, że byłam ścigana z racji mojej magiczności. 
– Jest jakiś sposób, żeby się przed nimi bronić? – Marcel odebrał lancę żywiołakowi i przyjrzał się jej uważnie, jakby próbował przejrzeć jej sekrety. 
– Na odległość? Nie używać magii. – Ażepłut skrzywił usta. – Nie odkryliśmy lepszego sposobu niż ucieczka. A żeby ją zniszczyć, wystarczy przerwać formułę.
– Zbiera tylko rozplecioną magię – powtórzyła Maja po żywiołaku. – A co z uroczyskami? Z istotami, które roztaczają własną aurę? 
– Czy przeszkodzi zmiennym w przemianie? – dorzucił Marcel. 
– Nigdy niczego takiego nie zaobserwowałem – odparł Ażepłut. – Jeżeli układ jest zamknięty, włócznia nic nie pobierze. Zmienni operują magią w obrębie własnych ciał, nie wypuszczają jej na zewnątrz. Z uroczyska wchłonięte zostanie tylko z wierzchu, a po pełni wraca do poprzedniego stanu. Podobnie z tymi, którzy emanują. 
– Jesteś strasznie pomocny – zauważył Marcel cierpko. – Zwykle niechętnie dzielisz się znacznie mniej istotnymi informacjami. Skąd ta zmiana? 
Wyraz twarzy Ażepłuta był zimny. 
– Jeśli mają zamiar rozpocząć kolejny sezon polowań, chcę ich śmierci – wycedził. 
Mierzyli się spojrzeniami. 
Samce. 
Maja przykucnęła przy martwym i przewróciła go na plecy. Ściągnęła kominiarkę i jej brzegiem otarła okrwawione czoło mężczyzny. Krew jednak zdążyła przyschnąć. 
– Ładny strzał. Prosto w mózg. 
Odwróciłam wzrok. 
– Niestety, czyni go bezużytecznym – mruknęła do siebie. 
Marcel zmarszczył brwi, odrywając się od pojedynku kto pierwszy mrugnie. 
– Co masz na myśli? 
Zignorowała go i wstała. Ażepłut rzucił jej zamyślone spojrzenie, ale na nie również nie zareagowała. 
– Nie możesz tu zostać – zwróciła się do mnie. 
– Nie chcę. Jak znacie kogoś chętnego na mieszkanie, to może się do mnie zgłosić, gdy już wszystko posprzątam – powiedziałam ze znużeniem. 
– U Renegatów będzie bezpiecznie – zaoferowała, ale pokręciłam głową. 
– Dlaczego nie? 
– Bartek nie jest mile widziany przez Jakuba, zatem mnie też niech się nie spodziewa. – Złość i poczucie zdrady znów rozgorzały, nieprzyjemnie głaszcząc mnie po żebrach. 
– Ze wszystkiego ci się skarży, co? – Marcel brzmiał na rozeźlonego. Ja i Maja nie zwróciłyśmy nań uwagi; zmrużyła lekko oczy. 
– To idiotyczny powód. 
Wzruszyłam ramionami. 
– Wrócisz zatem do domu? 
– Boże, nie. Mama mnie zabije. 
– To gdzie pójdziesz? 
Potarłam twarz. 
– Jeszcze nie wiem. Coś znajdę. 
Może u Marka? Skoro się przeniósł... Ale to było oczywiste miejsce, w którym mogłam się zakwaterować, zbyt oczywiste. 
– Zmiennokształtni mogą cię ukryć – powiedział Marcel. – Mamy dużo bezpiecznych domów. Możemy cię chronić. 
To byłby dobry pomysł, gdybym zajmowała się tylko śledztwem. We wtorek jednak miałam stać się Cyrusem – jak wytłumaczyłabym tę nieobecność? 
– Powinieneś się przejmować przede wszystkim sobą. – Opuściłam ręce. – Skoro mnie zaatakowali, wróżę ci bardzo podobną przyszłość. 
Zmarszczył brwi. 
– Ja sobie poradzę. 
– Ja też. – Wskazałam na nieżywego fanatyka. 
Nie byłam z tego dumna i wiedziałam, że kiedy będę miała chwilę spokoju, rozpłaczę się jak małe dziecko, składając ofiarę Histerii i Poczuciu Winy, ale póki co byłam w stanie zgrywać twardą babkę. Trochę przeczyły temu wymiociny w kącie, ale wszyscy uprzejmie ignorowali ich obecność. 
Ażepłut postanowił się wtrącić. 
– Może jeszcze tego nie wiesz, Marcelu, ale możesz mi uwierzyć, że ta kobieta potrafi o siebie zadbać. – W jego głosie było szczere uznanie. Powinno ocieplić moje uczucia do niego, ale tylko się napięłam. – Nigdy nie widziałem tak błyskawicznego ruchu. Mgnienie oka. 
– Już miałam broń w ręku. – Musiałam oddać sprawiedliwość. Nie zareagowałabym tak szybko, gdybym nie była gotowa do strzału. Żywiołak uśmiechnął się lekko. 
– Z mojego powodu, jak zakładam. 
– Nie byłeś w najlepszym humorze – odparłam pojednawczo. 
Ta wymiana zdań przyciągnęła uwagę Mai. Wbiła zimne spojrzenie w tył głowy Ażepłuta, jakby go oceniała. Jakby się zastanawiała, co z nim zrobi, jeśli postąpi w sposób, który jej się nie spodoba. 
Jeszcze niedawno byłam przekonana, że moja przyjaciółka wygrałaby każde starcie jeden na jeden, do jakiego przyszłoby jej stanąć, ale teraz nie byłam taka pewna. 
Sponiewierałby go... ale czy pokonała? 
Marcelowi jedna myśl utkwiła w głowie. 
Musisz się ukryć.
– Nie przeniosę się do zmiennokształtnych – ostrzegłam. Sądząc po jego chmurniej minie, następne słowa były strzałem w dziesiątkę. – I nie będę siedzieć na dupie, nie wyściubiając nosa zza drzwi. 
– To najbezpieczniejsza opcja – upierał się. 
– Nie mam zamiaru zajmować wam czasu, podczas gdy powinniście... – Chciałam powiedzieć coś o tym, że muszą skupić się na ważniejszych sprawach niż osłanianie mojego tyłka, skoro Cyrusa porwano, ale w porę przypomniałam sobie, że Ażepłut nie był wtajemniczony. Umilkłam i dobrałam inne słowa. – Nie mam zamiaru dać się zastraszyć. Nie będę się ukrywać. 
– To idiotyczne – ocenił Marcel gniewnie. – Przez dziwacznie pojętą dumę wystawiasz się na atak. 
– Może i tak – przyznałam – ale nawet nie waż się mnie odsuwać. Możemy działać albo razem, albo osobno. Sam określ, co jest bezpieczniejsze. Dla nas obojga – dodałam. 
Ażepłut oparł podbródek na pięści i obserwował nas, jakbyśmy rozgrywali mecz tenisa. Maja chyba miała tę dyskusję gdzieś, bo wciąż kucała przy napastniku i obracała jego głowę w rękach. 
Marcel odetchnął. 
– Będziemy kontynuować śledztwo wspólnie – wycedził. – Ale przynajmniej noce spędzaj na moim terenie. 
– Nie.
– Dlaczego? 
– Nie będę zajmować waszego czasu. – Dostatecznie ogólnie. 
– I tak jedno z moich cię pilnuje. 
– I niezbyt jej wyszło – skwitowałam, zerkając na Ażepłuta. Uśmiechnął się do mnie. 
Miałam wrażenie, że Marcel zmagał się z chęcią przerzucenia mnie sobie przez ramię i wyniesienia do miejsca, które uznał za dostatecznie chronione. 
– Ponownie jestem odpowiedzią na wasze pytania – odezwał się bożek, przeciągając śpiewnie wyrazy. – Znam miejsce, w którym gospodarz powita się z radością. Rito, oferuję ci moją Polanę jako azyl. 
Zanim zdążyłam się odezwać, Marcel wypalił z wściekłością: 
– Nie! 
Odpowiedziałam dopiero po chwili niezręcznej ciszy. 
– To bardzo, hm, uprzejme, ale wolę sama się tym zająć. 
Następny uśmiech. 
– Moja propozycja jest wszystkim, ale nie uprzejmością. 
– Tym bardziej podziękuję. 
– Szkoda – powiedział, jakby naprawdę było mu żal. – Ale jeśli zmienisz zdanie, pamiętaj, do kogo się zwrócić. Byłbym kontent, mogąc cię gościć. 
– Będę walić jak w dym – zapewniłam. Nieszkodliwe kłamstewko. 
– Na mnie już czas. – Podniósł się i rozejrzał. – Straszny tu bałagan. 
No co ty nie powiesz. 
– Niegdyś składano mi krwawe ofiary, chociaż nie w tak widowiskowy sposób – powiedział. – Chrześcijaństwo odebrało mi wiele przyjemności z życia. 
Zastanawiałam się, czy blefuje, czy naprawdę jest tak stary, że doświadczał chrystianizacji terenów. Litwa przyjęła wiarę w jednego Boga dopiero pod koniec czternastego wieku... nie tak dawno. 
– Okropne – sarknął Marcel. 
– Tak. – Ażepłut był poważny. – To smutne, że tyle się marnuje. 
– Zwłaszcza moje mieszkanie – burknęłam i zaraz zrobiło mi się głupio. 
Zabrzmiało to bezdusznie. Przecież to były dwie osoby... Przewróciło mi się w żołądku. 
– O to się nie martw. 
Nie odezwałam się. Wyraźnie odebrał to jako wyraz sceptycyzmu. 
– Ludzie małej wiary – westchnął. 
Przymknął powieki, uniósł ramiona i się przeciągnął. Krew zafalowała jak żywe stworzenie i spłynęła do jego stóp jak brunatna rzeka. W osłupieniu obserwowaliśmy, jak posoka wnikała w skórę żywiołaka, aż wokół nie pozostała ani kropla. Pomieszczenia były czyste. 
Ażepłut wydał z siebie niski jęk i zadrżał z wyraźną przyjemnością. Otworzył oczy; zalśniły rubinowo, ale zaraz odzyskały złoty kolor. Mrugnął do mnie. 
– Do zobaczenia, Rito. Już nie mogę doczekać się następnego spotkania. 
I poszedł sobie. 

14 komentarzy:

  1. Super!!!!!!!!!
    Cudowne,wspaniałe,niesamowite :D
    Życzę weny i z (ogromną) niecierpliwością czekam na nast.
    Pozdrawiam
    Lily

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! :) Następny rozdział za około miesiąc, jak zazwyczaj.

      Usuń
  2. Zaczynam lubić Ażepłuta. Jak to się stało? o.O To chyba wszystko przez to, że lubię postacie, po których nie wiadomo, czego się spodziewać. Dzięki nim jest wesoło ^^
    Trzeba przyznać, że wiedział, kiedy odwiedzić Ritę. Nie dość, że podzielił się istotnymi informacjami, to jeszcze posprzątał xD To była naprawdę ciekawa scena, ta z wsyśnięciem krwi. Zastanawia mnie, co on dzięki temu zyskał - zaspokoił głód, doładował moc, znarkotyzował się?
    Rozdział bardzo mi się spodobał. Pojawili się wszyscy fajni bohaterowie (oprócz Zory - dobrze pamiętam imię południcy? Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się pojawi, choćby na chwilkę :), no i Maja była "na krawędzi strzygi" ;D Cieszę się, że Rita uspokoiła ją po swojemu, bez głaskania po główce. To i wściekłość Mai pokazuje, jak dziewczyny są sobie bliskie i jak specyficzna jest to więź. Aż się dziwię, że podczas sceny uspokajania Mai przez Ritę Ażepłut nie rzucił jakiejś złośliwej uwagi odnośnie ich orientacji, ale rozumiem, że było zbyt dużo stresu xD
    W ogóle to odwykłam od komentowania i jakoś tak chaotycznie mi to idzie, mam wrażenie, że zapomniałam wspomnieć o połowie rzeczy i głupio mi, że nie mogę ci za nic zmyć głowy, bo rozdział jest naprawdę ciekawy i dobrze napisany. Ale następnym razem się poprawię, obiecuję.
    Jedyne, do czego mogę się doczepić, to Rita zapraszająca Ażepłuta do środka. Niezbyt to mądre było, szczególnie po jego napadzie wściekłości, ale zamknięte drzwi chyba by go nie powstrzymały, gdyby chciał wejść, skoro i tak przesuwał się w stronę wejścia. Żywiołak nie wampir, zaproszenia prawdopodobnie nie potrzebuje.
    W ogóle to "nobody expects the spanish inquisition" - tak mi się przypomniało xD
    A Włócznia Zbawiciela to nawiązanie do Włóczni Przeznaczenia, czy dopatruję się skojarzeń tam, gdzie ich nie powinno być?

    "Tak naprawdę nie miałam pojęcia, skąd moja familia pochodzi, ale byłam pewna, że dopiero dziadek się tu osiadł." - wydaje mi się, że powinno być bez 'się', 'się' powinno być chyba przy 'osiedlił'.
    A na koniec chciałam dodać, że moim ulubionym fragmentem jest: "– No kurwa! – odparła śmiertelnie poważnie.". W ogóle to ciekawa kobieta. Mam nadzieję, że jeszcze się pojawi, jak Zora :)
    Ten fragment pobił nawet "tytanowe kraby kontroli" :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ążepłut zyskał trochę twojej sympatii, bo mam ogromną nadzieję, że uczynię go właśnie taką niewiadomą i nic po drodze nie popsuję. :)
      Doładował swoją bożkową część. ;)
      Dobrze pamiętasz, Zora wg moich notatek pojawi się za cztery rozdziały. Nastka też. :)
      Ażepłut jest na tyle stary, że spróbował wszystkiego, zatem jakaś głębsza sympatia między kobietami jest dla niego najzupełniej normalna. Zresztą ja też nie za specjalnie widzę tu jakieś sugestie homoseksualne.
      Mnie wcale nie jest głupio, że nie zmywasz mi głowy. :P
      W moim wyobrażeniu niemal każda magiczna istota potrzebuje zaproszenia za próg, ale w większości przypadków nie ma to większego znaczenia - odczuwają co najwyżej niewielki dyskomfort. Coś jak słaby ból głowy, irytuje, ale nie ma znaczącego wpływu. Im więcej magii istota oddaje do otoczenia, tym trudniej jej przekroczyć próg (coś jak dwa magnesy skierowane do siebie tymi samymi stronami).
      Zatem w sumie nie miało znaczenia, czy Rita by Ażepłuta zaprosiła, czy nie, po prostu by wszedł. Może nawet bardziej wkurzony.
      Słusznie dopatrujesz, aczkolwiek panowie inkwizytorzy uważali, że Włócznia Przeznaczenia jest tylko jedna i nie można kalać jej kontaktem z brudnymi wiedźmami i wiedźminami (nawet jej nazwy), zatem troszeczkę puścili wodze fantazji. Włócznia Zbawiciela, bo trzyma ją Zbawiciel i zbawia świat od diabelskich sił magicznych. O.

      Zmieniłam na osiedlił; pamiętam, że miałam problem z tym zdaniem, coś mi nie leżało. :D
      Masz coś do moich krabów?! :< (Poprawione też).

      Usuń
    2. Póki co idzie ci to bardzo dobrze :)
      W takim razie wszystko wskazuje na to, że rozdział 16 będzie bardzo dobry ;D
      No przecież, że ich tam nie ma, ja tylko pomyślałam, że Ażepłut, którego "palce sunęły po futrynie z takim uczuciem, jakby nie był to chłodny metal, a chętne ciało ponętnej dziewczyny", nie odmówiłby sobie rzucenia jakąś zawoalowaną sugestią na temat Rity i jej prawdopodobnego powodu bycia odporną na wszelkie jego działania.
      Ale nic takiego nie miało miejsca i to żaden problem, tak tylko zauważyłam, że może by to do niego pasowało. Nie przejmuj się tym.

      Tak też podejrzewałam, jednakże Rita chyba tego nie wiedziała (a przynajmniej nie zauważyłam takiej informacji w tekście), więc zaproszenie do domu niesamowicie potężnej istoty, którą chwilkę wcześniej się wkurzyło, nie jest zbyt mądrym pomysłem. Trudno to wyjaśnić autorowi z perspektywy czytelnika, wiem o tym dobrze, bo nieraz zarzucano mi jakąś nielogiczność w tekście, a ja za nic w świecie nie mogłam zrozumieć, o co chodzi, bo dla mnie było to jak najzupełniej logiczne. Sygnalizuję tylko, że warto zwrócić uwagę na ten moment. Dobrze by było, gdyby jakiś inny czytelnik się na ten temat wypowiedział, wtedy wiedziałybyśmy, czy ja przesadzam (co jest jak najbardziej możliwe), czy tobie - jako autorce - taki zabieg posłużył do wprowadzenia dalszej sceny. No bo jakoś Ażepłut musiał się wiedzą na temat włóczni podzielić.
      Teraz przypomniało mi się, że w pierwszym rozdziale Rita uciekła przed zwykłym, niemagicznym gwałcicielem, a tutaj postanowiła skonfrontować się z cholernym bożkiem. Mały zgrzyt. Znowu - nie przejmuj się tym zbytnio, daję tylko znać, że według mnie coś się nie zgadza i dobrze by było o tym pomyśleć podczas dalszego pisania, w ramach poprawiania warsztatu :)
      Może cały problem rozwiązałoby wciśnięte gdzieś kilka zdań wyjaśnienia, które zamieściłaś w odpowiedzi na komentarz. Rita dorastała wśród magów, może przecież taką wiedzę mieć, nie? Wtedy jej zachowanie nie budziłoby wątpliwości. Tak myślę.
      No to się cieszę, że słusznie skojarzyłam :)
      Nic, a nic, bardzo mi się podoba, tak samo jak symetria, ale stwierdzenie Nastki było tak idealne, że zostało moim ulubionym.

      A tak poza tym, to masz bardzo fajny awatar :)

      Usuń
    3. Nie przejmuję się, po prostu mnie to zdziwiło, bo się nie mogłam dopatrzeć żadnej sugestii. Choć przyznam, że w początkowej fazie rozmyślania o relacji Rita-Maja rozważałam lekko miłosny podtekst (bez seksualności, jako że Rita od początku miała być raczej obojętna, a Mai trudność sprawia kontrolowanie się podczas seksu), ale ograniczyłam się do głębokiego przywiązania i zależności.
      "Żywiołakom pewną trudność sprawiało przebywanie w domu, do którego nie zostali zaproszeni, o ile w ogóle byli w stanie wejść do środka. Wątpiłam jednak, by próg mojego mieszkania stanowił imponującą przeszkodę. Bożek prawdopodobnie był po prostu uprzejmy. Może zaproszenie dałoby mu jakieś profity, których by nie miał, gdyby mnie odsunął i bez ceregieli wpakował się do środka." - a ten fragment? Szczególnie zdanie "wątpiłam jednak...". Mam wrażenie, że dość jasno pokazuje, iż próg Rity nie jest specjalnie silny, zwłaszcza że później żywiołak go przekracza przed otrzymaniem zaproszenia (stopa na płytkach).
      Pierwszy rozdział był pisany daaaawno, to muszę przyznać, i trochę się rozbiegają mi koncepcje, ale staram się je utrzymywać sensownymi. :D (Chyba nie powinnam się do tego przyznawać).
      A dziękuję, niestety nie mojego autorstwa, znalezione gdzieś w internetach. Lubię kolorki. :)

      Usuń
    4. Ha, znaczy, że mam nosa xD Chociaż to mogła być wina tego, że ostatnio czytałam Niewiedźmę xD
      Ten fragment był tam cały czas? o.O Mój mózg zupełnie go nie zarejestrował. Kajam się za czepialstwo, które - jak się okazuje - było zupełnie niepotrzebne.
      To okropne, jak w trakcie pisania zmienia się koncepcja, prawda? Mam z tym straszny problem.

      Usuń
    5. O, Niewiedźma jest doooobra. :D
      Tak, był cały czas. xD
      O tak, to jest straszne! Niby sobie planuję, niby rozpisuję każdy rozdział, ale tak naprawdę obecna historia tak dalece odbiega od pierwotnej wersji, że nawet nie pamiętam, co w niej było. Zresztą pod bodaj dziewiątym rozdziałem pisałam, że opowiadanie miało się skończyć właśnie na nim. Rozciągnie się zaś do dwudziestu kilku, chyba że coś po drodze się zmieni...
      Ale to chyba dobrze, co? Rozwijamy się. :D

      Usuń
    6. Bardzo fajnie się ją czyta ;D
      Nie no, ale poważnie, jak ja to czytałam, że tego nie widziałam? I jeszcze się bezczelnie czepiałam. Na moje usprawiedliwienie - marne co prawda - czytałam rozdział na raty, bo kochana rodzinka ciągle mi przeszkadzała.
      Czy ja wiem? To jest jeden z głównych powodów, przez które nigdy nie mogę dokończyć opowiadania.

      Usuń
  3. Jestem totalnie zakochana w Twojej pisaninie <3 czyta się świetnie, lekko i przyjemnie, bardzo dobrze konstruujesz postacie do których zresztą prędko się przywiązałam. Czekam na kolejne rozdziały! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za każdym razem jak tu wpadam zakochuję się w tej historii na nowo ;)

      Usuń
    2. Nowy rozdział postaram się wrzucić jeszcze dzisiaj! :)

      Usuń
    3. miał być wczoraj, ale dzisiaj też Ci jakoś wybaczę, więc się spiesz! ;*

      Usuń
    4. Mam mały problem z podkładem muzycznym, wszystko co znajduję pasuje mi do innych rozdziałów, tylko nie do tego, ale czuję, że jestem blisko!

      Usuń