Rozdział 11
Nowego wroga raz poproszę
Zaproszenie zaproszeniem,
ale do siedziby Ażepłuta dotrzeć musieliśmy na własną rękę.
Całą trójką wsiedliśmy w samochód, a Marcel, posłusznie
stosując się do wskazówek człowieczka, dowiózł nas do końca
zapuszczonej drogi w znajomej mi puszczy. Jeśli zmysł przestrzenny
mnie nie mylił, nie byliśmy znowu tak strasznie daleko od dworka
Renegatów, co bardzo mnie zaskoczyło.
Elementaliści na ogół
mieli Renegatów raczej w dupie i tylko czasami podrzucali im
niechcianego dzieciaka, takiego jak Tojad. W zamian Renegaci mogli
liczyć na poparcie w Kolegium. Nie do końca ufając orientacji w
terenie, włączyłam narzędzie lokalizacji w smartfonie i przez
chwilę obserwowałam, jak aplikacja głupieje; najpierw pokazała
okolice Nowego Orleanu, potem środek Atlantyku, góry Ural, czubek
włoskiego buta... Wycofałam się do ekranu głównego i wrzuciłam
telefon do torebki.
Albo byliśmy na tyle
blisko silnego źródła magii, że bardziej skomplikowana
elektronika wariowała, albo Ażepłut mógł do pewnego stopnia
manipulować przestrzenią.
Zdecydowanie wolałabym to
pierwsze.
Niepokój wymiótł
ekscytację, jaką odczuwałam na myśl o stanięciu twarzą w twarz
z pełnokrwistym żywiołakiem – i to nie byle jakim żywiołakiem,
a ich szefem. Te stworzenia przez większość czasu trzymały się z
daleka od ludzi, nieważne czy magicznych, czy nie, zatem nawet
gdybym pół życia sterczała nad zamieszkałym stawem, zagajnikiem
czy innym środowiskiem, mogłabym nie zostać uraczona widokiem
lokatora. A wielu mówiło, że spotkanie z żywiołakiem to
wspomnienie nie do zatarcia, nic dziwnego zatem, że czułam wściekłą
ciekawość. Chodziło o ich wygląd, moc, aurę?
Dość się naczytałam,
by wiedzieć, że trzeba być naprawdę starym albo naprawdę
potężnym, żeby móc wpływać na przestrzeń. Ażepłut
prawdopodobnie był i stary, i potężny. Mój entuzjazm gwałtownie
opadł, napięcie w ruchach Marcela nagle nabrało sensu; sama
zaczęłam odczuwać podobną nerwowość, ale surowo nakazałam
sobie spokój.
Kryjąc się przed
wzrokiem człowieczka (nie wydawał się zainteresowany moimi
działaniami, ale po co zbędna ostentacyjność), wyciągnęłam
pistolet i zatknęłam go za pasek na plecach, przykrywając
koszulką. Cholera, powinnam sprawić sobie szelki i kaburę.
Sięgnęłam po notes i długopis, wetknęłam go do bocznej kieszeni
spodni i tak przygotowana podążyłam za przewodnikiem. Dalszą
drogę musieliśmy odbyć pieszo.
Ryzykowałam, zabierając
broń ze sobą, ale chciałam się przede wszystkim przekonać, czy
nadal będzie działać po bliskim kontakcie z silnym polem
magicznym. Nigdy wcześniej nie miałam okazji testować jej w
podobny sposób, zatem musiałam wykorzystać okazję.
Inaczej w bardziej
stresowej sytuacji mogłabym się zdziwić...
Miałam nadzieję, że
wyjdzie ze starcia bez szwanku; pukawka należała do tych
najprostszych w konstrukcji, poza tym nie była efektem masowej
produkcji, a specjalnym zamówieniem wykonanym własnoręcznie, zatem
była dla niej pewna szansa. Przyjemnie ciążyła, dodając mi
otuchy. Dam radę, zobaczysz!
W milczeniu szliśmy za
człowieczkiem. Obserwowałam, jak droga najpierw zmienia się w
nieregularne placki betonu, potem zwęża do polnej szosy,
przekształca w zapuszczoną ścieżkę, aż wreszcie się rozpływa;
szliśmy między drzewami i krzewami, prowadzeni wyłącznie zmysłami
przewodnika (pół-żywiołaka, jak przypuszczałam. Nie każdy był
porzucany). Ten zaś twardo dążył przed siebie i nie było w jego
krokach choćby cienia wahania. Mógłby wyprowadzić nas do
kompletnej głuszy i nawet by mu nie drgnęła powieka. Marcel pewnie
byłby w stanie wrócić, choćby po własnych śladach, ale ja byłam
mieszczuchem pierwszej wody. Nie licząc wizyt u Renegatów, naprawdę
rzadko bywałam w lesie, chociaż mieliśmy puszczę tuż pod nosem.
Było ciemno. Korony drzew
tworzyły zwarty baldachim i tylko czasem samotna smuga światła, w
której tańczyły pyłki i owady, przypominała, że tam na górze
świeci słońce. Było niezaprzeczalnie chłodniej niż na otwartej
przestrzeni czy w mieście, za co byłam niezmiernie wdzięczna;
chyba wszyscy mieli dość ciągłych upałów, szczególnie w
okolicach dwunastej.
Ptaki ćwierkały
radośnie, liście szeleściły; odgłosy lasu wypełniały ciszę
pomiędzy nami. Nawet jeśli miałabym coś do powiedzenia, czułabym
się niezręcznie, wcinając się w żywą rozmowę okolicy. Miałam
ochotę stąpać jak najciszej, ale nie posiadałam predyspozycji do
skradania, a nie chciałam robić z siebie pośmiewiska. Marcela
słyszałam za sobą tylko wtedy, gdy musieliśmy przejść przez
zarośla tak gęste, że nijak nie dałoby się uniknąć poruszenia
gałęziami. Stopy przewodnika też wydawały się muskać podłoże,
bo nie wydawały żadnych dźwięków w kontakcie z nim.
Czułam się wielka i
niezdarna.
Pocieszyłam się, że za
to żaden z nich nie poruszałby się z taką gracją na obcasach.
Szliśmy jakieś pół
godziny, kiedy zrobiło się jaśniej. Skierowałam wzrok ku górze,
na przerzedzone konary, przez co umknął mi moment, kiedy
człowieczek odchylił przed nami ostatni krzak.
– Polana –
poinformował. Wyraźnie stała tam wielka litera.
Cichutkie westchnienie
Marcela kazało mi spojrzeć niżej.
Polana... Istotnie, wielką
literą. Nie chodziło nawet o rozmiar ani o kipiącą zewsząd
magię; nie, to po prostu widok zapierał dech w piersiach. W środku
gorącego lata nie powinno być tylu kolorów, a mimo to feeria barw
syciła oczy. Zwarty dywan kwiatów i ziół przecinała naturalna
kamienna ścieżka, zarazem będąca korytem strumienia;
srebrno-błękitna wstęga sunęła po lekko pochyłym terenie,
szumiąc cicho i przyjaźnie. Trzy rozłożyste dęby w centrum
otaczały niewielką, przypominającą szałas konstrukcję, a przy
jej wejściu rolę strażników pełniła drzemiąca łania oraz wilk
o szarawym futrze, na grzbiecie którego usadowił się młody ryś.
Słońce złociło okolicę, odbiło się od ruchliwych skrzydeł
ważki, która przemknęła obok nas; po intensywnie błękitnym
niebie bez ani jednej chmurki dostojnie przesunął się klucz
jakiegoś ptactwa, a wysoko, wysoko krążył orzeł.
Zamarliśmy w pełnej
oszołomienia admiracji.
Pół-żywiołak dał nam
chwilę; a może sam był pod wrażeniem. Ja miałabym ogromne
trudności z przyzwyczajeniem się do takiego widoku.
– Nie zbaczajcie ze
ścieżki – polecił i ruszył przodem.
Jego słowa mniej-więcej
przywołały mnie do porządku. Potrząsnęłam głową, zamrugałam
i przypomniałam sobie, czyje to terytorium; musiałam przyznać, że
umiał zrobić wrażenie na gościach. Ale wnioskując po słowach
przewodnika... te trawy musiały również skrywać zagrożenie.
Szłam na końcu, starając
się oszczędzić trampki przed wodą; poza tym jeśli wilk
postanowiłby nas zaatakować, wolałam nie być pierwsza w kolejce.
Gdy zbliżyliśmy do trzech drzew, zwierzęta podniosły się i
podążyły w kierunku ściany lasu, nie obdarzając nas ani jednym
spojrzeniem. No cóż. Człowieczek kazał nam stać w miejscu i
czekać, a sam ruszył za łanią.
Przy bliższej inspekcji
okazało się, że szałas był w całości wykonany z korzeni dębów;
potężne kłącza ciągnęły się po ziemi, rozchodziły na
mniejsze i splatały się z innymi, tworząc zwartą ścianę.
Zastanawiałam się, czy Ażepłut jest w środku; nie dobiegały nas
żadne odgłosy, ale przecież nie musiał hałasować.
Moje i Marcela spojrzenia
spotkały się; skrzywiłam usta i wzruszyłam ramionami. Co mogliśmy
zrobić – kazano czekać. U Jarminy znieśliśmy to cierpliwie,
teraz też musieliśmy.
Czas mijał. Miałam
ochotę usiąść na trawie, sprawdzić, czy w istocie jest tak
przyjemna w dotyku, na jaką wygląda, ale zacisnęłam zęby i
skupiłam się na podziwianiu otoczenia. Pewnie nieprędko będę
miała okazję zobaczyć coś równie zachwycającego. Chciałam wryć
sobie ten obraz głęboko w duszę.
Cichy, agresywny warkot
rozbrzmiał od strony Marcela w tej samej chwili, gdy poczułam tuż
za plecami czyjąś obecność. Odskoczyłam gwałtownie i się
odwróciłam, moja ręka pomknęła po pistolet, ale skamieniałam,
zanim dotknęłam kolby.
Oooch.
Miałam pewność, że
widzę przed sobą Ażepłuta. Nie musiał się przedstawiać, z
czego z pewnością doskonale zdawał sobie sprawę. Nasz gospodarz
był nie do pomylenia z nikim innym.
Najpierw rzuciła mi się
oczy twarz. Wąska i ostra, o rysach tak wyrazistych i harmonijnych,
że najwspanialszy rzeźbiarz by się rozpłakał. Pełne, grzeszne
usta powinny należeć do jakieś kobiety; ich kształt raził myśli
jak błyskawica, pobudzając do rozważań, do czego można używać
takich warg. Wąski nos płynnie prowadził do dwóch idealnie
wygiętych łuków brwi, odcinających się soczystą czernią na tle
cery, która zdawała się być podświetlona od wewnątrz. Wysokie,
gładkie czoło prezentowało się iście królewsko – na skroniach
spoczywał zresztą wieniec ze złotych gałązek i srebrnych liści
– a kończyła je równa linia czarnych, gęstych włosów,
opadających swobodną zasłoną na ramiona i pierś, aż do bioder.
Wyglądały na tak miękkie, że palce mnie świerzbiły, by ich
dotknąć.
Nie; świerzbiły, by
dotknąć wszystkiego. Oblicza, ale także wysokiego, smukłego ciała
o idealnych proporcjach i mięśniach rysujących się pod złocistą
skórą. Potoczyłam nieprzytomnym wzrokiem od góry do dołu,
pieszcząc wzrokiem dumne ramiona, gładką pierś, wąskie biodra,
długie nogi. Nawet palce u stóp wyglądały jak spod dłuta Boga.
Był pięknem. Był
perfekcją. Powinnam poczuć się niemożliwie źle, brzydko i
ohydnie we własnym ciele, powinnam, ale byłam zbyt skupiona na nim,
żeby przejmować się czymkolwiek innym.
Nie był człowiekiem.
Pełnia tego dotarła do
mnie dopiero, gdy wróciłam do twarzy i napotkałam jego wzrok.
Zdążyłam zarejestrować długie rzęsy, a potem utonęłam w jego
spojrzeniu. Tęczówki miał ogromne, a źrenice mniejsze od główki
szpilki, co dawało mnóstwo miejsca na spektakl; to nie był kolor,
nie, to było światło, promienie wiosennego słońca zamknięte w
oczach, pyszniły się i bawiły w nich jak na falach niespokojnego
strumienia, jak na kroplach wody wyrzuconych w powietrze.
To oczy przesunęły się
powoli po mojej sylwetce, od czubka głowy po stopy i z powrotem.
– Niech mnie –
wyszeptał cichym, intymnym głosem, który pieścił moje uszy jak
najlepsza czekolada kubki smakowe. – Cóż to za smakowita istota?
– Mogłabym zadać to
samo pytanie – wykrztusiłam.
Roześmiał się,
odrzucając głowę do tyłu i prezentując mi cudowną linię
gardła, ale ten pocisk chybił. Na dźwięk niskiego, zmysłowego
śmiechu brunetka przytulająca się do Ażepłuta jęknęła
rozdzierająco i gorączkowo otarła się nagim biustem o jego goły
tors, przyciskając się doń jeszcze mocniej. Jakim cudem jej
wcześniej nie zauważyłam?! Nie zdążyłam spostrzec, czy Ażepłut
zareagował, bo Marcel złapał mnie od tyłu za ramiona i ostrym
szarpnięciem pchnął za siebie; jego szerokie plecy zasłoniły mi
widok.
Oparłam czoło o grzbiet
zmiennokształtnego i wciągnęłam oddech przez zęby. Do diabła,
cała Polana mogła się schować przy takim lokatorze, po co się w
ogóle wysilała, po co wszyscy się wysilaliśmy.
– Witaj, Marcelu –
powiedział żywiołak, nie zmieniając tonu. – Kim jest twoja
towarzyszka?
Zadał to samo pytanie, co
wcześniej Jarmina, ale słowa starej wiedźmy nie sprawiły, że
miałam miękkie kolana.
Cholera, ogarnij się,
dziewczyno.
Nie, rozległo się
naburmuszone westchnienie.
Marcel nie odpowiedział
na początku, zatem wyprostowałam się i ostrożnie wyjrzałam zza
jego ramienia. Ażepłut patrzył na mnie otwarcie, z płomieniem w
spojrzeniu, ale ja już nieco się opanowałam i hardo odpowiedziałam
tym samym – znaczy, bez płomienia. Szok mijał i byłam w stanie
przyjrzeć się żywiołakowi od innej strony.
Ta twarz, choć tak piękna
i świetlista, była zarazem zimna i pogardliwa; to nawet nie była
mina, po prostu wyglądał w sposób, jakby był rozczarowany każdym
poza samym sobą. Był niższy i sporo szczuplejszy od Marcela, ale
wyglądał na większego; zdziałała to arogancja, jaka biła od
jego postaci, nawet kiedy się nie ruszał. I emanował... nie, on
wprost napierdalał majestatem.*
Zdecydowanie nieludzki.
Mimo to nie mogłam powstrzymać ciekawości, jak wyglądał w pełnej
krasie. Był nagi, podobnie jak brunetka ocierająca się o niego
bezwstydnymi ruchami, ale kobieta była tak ustawiona, że zasłaniała
najbardziej interesującą część. Tuliła się do jego boku,
przesuwając ręką po wspaniale ukształtowanych żebrach i od czasu
do czasu zaciskając ją spazmatycznie, a udo przerzuciła przez jego
biodra na wysokości lędźwi. Nawet jeśli coś tam stało, było
zakryte.
Ażepłut pochwycił moje
wścibskie spojrzenie, sugestywnie uniósł brew i czubkami palców
musnął nogę kochanki, jakby zastanawiał się, czy jej z siebie
nie zrzucić. Nie zrobił tego, ale sama sugestia wystarczyła, żeby
oblał mnie wściekły rumieniec.
Kiedy ostatni raz się
rumieniłam w reakcji na nagość?
Nigdy. Ciało nie było
dla mnie tematem tabu. A mimo to czułam takie gorąco na policzkach,
jakbym wylała na nie wrzątek.
Szczęśliwie, to już do
końca przywróciło mnie do pionu. Seksowny czy nie, miałam przed
sobie niebezpieczną istotę. A może właśnie z tego powodu był
takim zagrożeniem.
– Myślałem, że
zakazałeś seksu ze śmiertelnikami – odezwał się Marcel.
Przez sekundę myślałam,
że pije do mnie i zrobiło mi się bardzo głupio, ale wtedy Ażepłut
przesunął dłonią – szczupłą dłonią o długich palcach
artysty – po krzyżu dziewczyny i skierował ją na pośladki,
które lekko ścisnął. W odpowiedzi wydała z siebie łkanie, a
mnie niespodziewanie zrobiło się jej strasznie żal, chociaż nie
brzmiała na niezadowoloną.
– Nie seksu. Zakazałem
robienia im dzieci. Mielibyśmy zrezygnować z najlepszej zabawy pod
słońcem? – Ażepłut brzmiał na rozbawionego, ale nie wyglądał,
jakby właśnie brał udział w najlepszej zabawie pod słońcem. W
przeciwieństwie do brunetki, co sugerowały odgłosy, jakie z siebie
od czasu do czasu wydawała. A żywiołak nawet się nie ruszał.
Marcel skrzyżował
ramiona na piersi, ale nie skomentował, chociaż z pewnością go
kusiło.
– Nie obawiaj się o
słodką Ewę... Przyszła do mnie z własnej woli. Odprawię ją,
gdy już się nasycę, a w jej pamięci pozostanę po prostu jako
sen. Niezwykle wyraźny, ale sen.
– Nie – wychrypiała
Ewa z prawdziwą rozpaczą. Elementalista uśmiechnął się niedbale
i musnął jej czoło pocałunkiem.
– Taka kolejność
rzeczy, kochanie. Musisz zapomnieć.
– Nie zostawiaj mnie –
wykrztusiła; przelotnie zastanowiłam się, czy to od krzyków
rozkoszy miała tak zdarte gardło. Prawdopodobnie.
– Nigdzie się nie
wybieram – zapewnił. Podniósł na mnie oczy. – Ty byś nie
musiała zapomnieć – wymruczał. – Co powiesz na trójkąt z tą
śliczną nieznajomą, słodka Ewo?
Ugryzłam się w język,
żeby powstrzymać niezbyt miłą odpowiedź. Ochłonęłam i coraz
mniej podobało mi się to, czego byłam świadkiem. Marcelowi pewnie
też, bo znowu się przesunął, kryjąc mnie przed Ażepłutem. Nie
miałam nic przeciwko. Trochę mnie zaskakiwał tą opiekuńczością,
ale ja czułam coraz większe pragnienie wyrwania brunetki z objęć
żywiołaka – nie, zaraz, oderwania jej ramion od niego i
zasłonięcia własną piersią, chociaż nie miałam pojęcia, kim
jest. To nie może być zdrowe. Zachowywała się, jakby ogłuchła i
oślepła na wszystko poza kochankiem. Co ją czekało później? Czy
będzie w stanie normalnie funkcjonować?
Złość wypaliła
ostatnie resztki oszołomienia. Piękny, ale co z tego, skoro
zabójczy.
– Przejdźmy do rzeczy –
syknął Marcel. – Twój człowiek powiedział, że masz przydatne
informacje. Chcę je poznać.
– Tak szybko chcesz mnie
opuścić?
To było niewinne pytanie,
ale brzmiała w nim groźba. Teraz już całym ciałem wysunęłam
się zza Marcela i stanęłam obok niego; nie spojrzał na mnie, ale
odrobinę się rozluźnił. Zauważył, że pozbierałam się do
kupy, i to widać poprawiło mu humor, bo zabrzmiał spokojniej.
– Zależy mi na jak
najszybszym znalezieniu ofiar i ukaraniu winnych – powiedział
pojednawczo. – Marnowanie czasu na pogaduszki w tym nie pomoże.
– Masz słuszność –
powiedział Ażepłut po kilku sekundach napiętej ciszy. – Dobrze,
zaczniemy od najważniejszych spraw.
– Możesz zatem... hm,
odprawić Ewę? – zapytałam, mając nadzieję, że jeśli
dziewczyna będzie miała chwilę spokoju, opamięta się trochę. W
jakimś stopniu rejestrowała otoczenie, bo w reakcji na moje słowa
przylgnęła do żywiołaka jeszcze mocniej, ale jemu to nie zdawało
się przeszkadzać.
– Jak widzicie, dama
żąda poświęcenia jej uwagi. – Dłoń mocno ścisnęła ciało,
na którym spoczywała; byłam pewna, że to boli, ale dziewczyna
wydawała się zachwycona. – Ja zaś jestem tylko niewolnikiem jej
przyjemności.
Gówno prawda, miałam
ochotę powiedzieć, ale dobrze, że tego nie zrobiłam, bo pewnie
zachłysnęłabym się własną śliną. Ażepłut bez ceregieli,
wciąż wbijając we mnie wzrok, chwycił brunetkę wpół, wciągnął
ją na siebie – na swojego penisa, dokładniej mówiąc – i
natychmiast zaczął pracować biodrami.
Skierowałam wzrok na
niebo. Cóż za śliczny kolor...
Dziewczyna jęczała i
wzdychała do towarzystwa odgłosów zderzających się ciał; chyba
właśnie przeżywała najlepsze rżnięcie w swoim życiu. Czasem do
miłosnej piosenki dołączały niższe pomruki Ażepłuta, który
brzmiał na niezwykle zadowolonego z siebie.
Po co było to
przestawienie? Żeby mnie podniecić? Zawstydzić? Ani jedno, ani
drugie nie wyszło. Przez kilka minut podziwiałam nieboskłon. Moja
irytacja rosła, ale czułam, że jeśli zasugerowałabym szybsze
tempo, jedyną odpowiedzią byłaby nieprzystojna propozycja.
Milczałam zatem, starając się zignorować ścieżkę dźwiękową
do pornosa.
W końcu Ażepłut
zauważył, że nikt nie jest pod wrażeniem i przyśpieszył.
Częstotliwość jęków wzrosła, by skończyć się przeciągłym,
złamanym w połowie krzykiem.
– Skończyliśmy –
zanucił żywiołak. Opuściłam wzrok; właśnie stawiał dziewczynę
na ziemi. Odwrócił ją przodem do mnie, dzięki czemu wreszcie
miałam okazję się jej przyjrzeć – była naprawdę ładna, ale
przy nim... cóż, każda by wypadła blado. Poza tym wyglądała na
zmordowaną i zdezorientowaną, co specjalnie mnie nie dziwiło.
Zadygotała, kiedy Ażepłut rozsunął jej uda i przeciągnął
palcami po kobiecości, ale dla postronnego obserwatora w tym geście
nie było erotyzmu. Bożek – byłam całkiem pewna, że mogę go
tak nazywać – wyciągnął ramię i potarł kciukiem o place. –
Widzisz, Marcel? Żadnego nasienia. Tylko soki słodkiej... czy
raczej słonej Ewy. – W jego głosie brzmiał śmiech.
Zerknęłam na
zmiennokształtnego. Twarz miał kamienną, ale intensywna czerwień
jego policzków zadawała kłam tej niewzruszoności.
Zawstydził się!,
wykrzyknęłam radośnie, ale też z pewnym zaskoczeniem.
Jakie to słodkie!
Żywiołak rozmazał
resztę wilgoci na piersiach dziewczyny; chyba to było za wiele dla
jej i tak przeciążonych zmysłów, bo ugięły się pod nią kolana
i bezwładnie runęła na trawę. Ażepłut nie próbował jej ani
przytrzymać, ani podnieść. Spojrzał obojętnie.
– Poczekaj tu na mnie –
rzucił i skierował uwagę na mnie. Jego postawa aż krzyczała
przyjrzyj mi się, patrz, jak wyglądam tuż po namiętnym seksie!,
ale ja nie byłam zainteresowana, już nie. Patrzyłam w te dziwne
tęczówki bez drgnienia powieką.
Zmrużył oczy, ale
machnął ręką i zmaterializowały się na nim spodnie. Nie zrobiło
się mniej nieskromnie, bo przylegały jak druga skóra. I albo robił
nas w konia, albo naprawdę szybko się regenerował.
Biedna dziewczyna. Leżała
z rozrzuconymi kończynami w raczej niewygodnej pozycji, ale
zachowała świadomość; jej oczy błądziły po niebie. Ciekawe,
czy wyrazistym snem też wytłumaczy otarcia w intymnych miejscach.
Chyba miała kilka siniaków.
Ażepłut odwrócił się
i podążył do szałasu.
– Coś do picia? –
zapytał od niechcenia.
– Nie, dzięki –
odezwał się Marcel szybko, rzucając mi ostrzegawcze spojrzenie.
– A... pani? –
Obejrzał się przez ramię.
– Też nie – odparłam
uprzejmie.
– Nadal nie znam twojego
imienia – zauważył.
Wolałam, żeby tak
pozostało.
– Rita – powtórzył,
obracał je na języku, smakował. – Ładnie. Zdecydowanie, ostro.
Brzmiał, jakby miał na
myśli coś innego niż brzmienie słowa, ale nie kontynuował.
Przykląkł przy korzeniu dębu, gdzie spomiędzy dwóch kamieni
tryskało źródło, nachylił się i długo pił. Wreszcie
wyprostował się, krople spłynęły po jego gardle i piersi, a on
nie zrobił nic, by je wytrzeć. Wskazał na kilka kamieni wokół
siebie.
– Usiądźcie,
porozmawiamy.
– Po to tu jesteśmy –
powiedział Marcel z naciskiem i usiadł, a ja przycupnęłam w
pewnej odległości. Ażepłut wstał, przeciągnął się i również
rozsiadł, ale dla siebie zarezerwował korzeń. Jego poza była
rozluźniona, ale atmosfera się zmieniła; skończyły się żarty,
zaczęły interesy. Przypatrzył mi się, ale jakoś inaczej niż
wcześniej.
– Nie jesteś
zmiennokształtną – powiedział. Nie pytał; zastanawiałam się,
skąd wiedział. Może miał lepszy zmysł obserwacji niż Jarmina, a
może miał jeszcze więcej ukrytych talentów.
– Nie – przyznałam.
– Czym zatem jesteś?
Nie spodobało mi się to
pytanie.
– Magiem.
– To nie jest odpowiedź
dumnej z siebie i swoich umiejętności czarownicy – stwierdził,
na co wzruszyłam ramionami. – Rozumiem obecność Marcela... ale
ty?
Nie zabrzmiało to miło.
– Co masz na myśli? –
To był Marcel.
– Zastanawiam się po
prostu, czy osoby wybrane do walki z nieznanym przeciwnikiem są na
pewno na nią przygotowane.
Miałam ochotę wyciągnąć
spluwę, strzelić mu w lekko kołyszącą się stopę i ochryple rzucić jak
cholera, ale spokojnie trzymałam ręce na kolanach.
– Nie mam zamiaru
walczyć. – Ograniczyłam się do suchej odpowiedzi. Ażepłut
uniósł brwi.
– Czyżbym pomylił się
w twojej ocenie? – Brzmiał na szczerze rozczarowanego. – Brak ci
ducha? Odwagi?
– Całkiem możliwe –
odparłam niewzruszenie. – Wolę to nazywać zdrowym rozsądkiem.
Przekrzywił głowę,
jakby mnie analizował; na chwilę przymknął powieki, ale zaraz
otworzył je szeroko.
– Przyprowadziłeś tu
niemagiczną – zwrócił się do Marcela, irytacja mieszała się z
niedowierzaniem. Zmarszczyłam brwi.
– Po pierwsze, sam nas
zaprosiłeś, a po drugie nie jestem niemagiczna.
Nie zareagował, jakby
mnie nie usłyszał.
– Może moje źródełko
nie tryska zbyt wysoko, ale zapewniam, że jest – dodałam cierpko.
– Udowodnij – zażądał
zimno. – Zaczaruj. Bo ja nic od ciebie nie czuję.
Ostatnie dni mnie trochę
wydrążyły i skąpą resztkę mocy, jaka obijała się po moim
ciele, chciałam zachować do samej pełni. Niby wiele czasu nie
zostało, ale czułabym się nieswojo, nie mając w sobie nawet
kropli. Ażepłut domagał się prezentacji... wystarczyłoby coś
prostego. No cóż, to najwidoczniej była czarna godzina. Strzeliłam
palcami, posypały się kolorowe iskry, źródełko wyschło do cna.
– Tania sztuczka –
ocenił jedwabistym głosem. – Wciąż czekam.
Ups. Zmartwiałam.
Marcel zorientował się,
że jest coś nie tak, bo pochylił się do przodu i próbował
załagodzić sytuację.
– Ażepłut, to naprawdę
nie pora...
– Jak mam powierzyć
odnalezienie moich poddanych komuś, kto nie ma w sobie magii? –
Jego słowa ociekały pogardą. Marcel zacisnął szczęki, mięśnie
na jego twarzy się napięły; otworzył usta z taką miną, jakby
miał zamiar poważnie znieważyć gospodarza.
Uratowała nas Ewa. Nie
zauważyliśmy, jak się podniosła i podeszła bliżej; zwróciliśmy
uwagę na jej postać dopiero, gdy zachwiała się i zwaliła u stóp
Ażepłuta. Przysunęła się bliżej i zaczęła muskać jego kostki
czułymi pocałunkami.
Żywiołak spojrzał na
nią z niesmakiem.
– Oto, do czego się
nadajecie. Podziwiania mnie... rozkładania nóg i obciągania.
Bardzo nie spodobała mi
się ta odpowiedź. Marcelowi też, bo wstał drapieżnym ruchem i
pochylił się w kierunku Ażepłuta. Nie musiał nic mówić –
poziom agresji nagle skoczył o dobre trzysta procent. Przeproś,
zdawała się mówić jego postawa, albo zaraz tak cię połamię, że
sam będziesz mógł sobie obciągnąć.
Uśmiech wykrzywił usta
bożka.
– Tak ci na niej zależy,
że zaryzykujesz utratę mojej gościnności? Zatem musi być w tobie
coś specjalnego, Rito. – Ale te słowa nie były końcem kłopotów,
nie. – Tak dobrze ssiesz? Chcesz spróbować mojego?
– Nie idź w tę stronę,
Ażepłut – ostrzegł Marcel, ale jego słowa były ledwo
zrozumiałe, bo mieszały się z warkotem.
– Ach! Pozwólmy jej
zdecydować. – Popatrzył na mnie. – Chcesz?
Uderzyła we mnie magia.
Wcześniej Ażepłut był
seksowny i zmysłowo piękny sam w sobie; taka była jego natura,
łaskawy los dał mu najlepsze geny. Ale, jak niemal każda istota,
która wabiła śmiertelników, posiadał arsenał najróżniejszych
sposobów przyciągania do siebie, jeśli upatrzona ofiara nie
została skuszona samym wyglądem.
Zrzucił na mnie wszystko
w jednej chwili. Dźwięk, zapach, widok – moje zmysły nagle
rejestrowały wszystko, co go dotyczyło. Dźwięki jego ciała
składały się na erotyczną, intymną pieśń; zapach nagrzanego po
seksie ciała niemal wypalał mi nozdrza; oczy rozbolały od nadmiaru
wizualnego piękna.
– Oczywiście, że
chcesz.
Marcel ryknął, niemal
rozsadzając mi bębenki, i rzucił się na żywiołaka. Nie
doleciał; Ażepłut machnął ręką i potężny podmuch odrzucił
zmiennokształtnego kilka metrów dalej, Ewę zresztą też.
– Nie poczytam ci tego
jako aktu agresji – powiedział dobrodusznie. – Ale nie
powstrzymuj swojej dziewki od działań, do których się narodziła.
Po co zaprzeczać faktom?
To zaklęcie to było
brudne zagranie; przymus, na który nie dało się nic poradzić.
Równie dobrze mógłby mnie związać i zgwałcić, a nie wyglądał
na takiego, który lubi w taki sposób zdobywać kobiety. Nie, on
wolał, kiedy same do niego przychodziły, skuszone naturalnym
urokiem i słodkimi słówkami.
Nie, Ażepłut albo chciał
coś Marcelowi udowodnić, albo zrobić mu na złość. Albo oba.
Niezbyt mi się spodobało,
że wybrał mnie na narzędzie. I nawet jeśli podkręcony żywiołak
stanowił frapujący obiekt, to zaklęcie, które miało mnie rzucić
na kolana – czy raczej do kolan Ażepłuta – nie zadziałało.
Nie, inaczej; zadziałało, ale nie zrobiło na mnie wrażenia. Mój
umysł przyznał, że Ażepłut jest szalenie atrakcyjny, ale ten
wniosek nie opuścił głowy. Ciało miałam chłodne i spokojne, jak
zawsze.
No cóż. Wyszło na to,
że nie na darmo mój były nazwał mnie zimną suką.
Powinnam najbardziej
przeżywać sprawę, a wydawało się, że jako jedyna w towarzystwie
byłam przy zdrowych zmysłach. Ażepłut triumfował, chociaż
niczego nie osiągnął, ale był zbyt zajęty puszeniem się przed
Marcelem, żeby zwrócić uwagę na ten fakt; Ewa próbowała zebrać
się z gruntu, ale zataczała się jak pijana, a Marcel... Marcel
zerwał się na równe nogi i spiął do ataku. Żądza mordu i furia
malowały się w jego oczach, czyniąc je równie nieludzkimi, co
Ażepłutowe.
Zbliżała się
katastrofa.
Poderwałam się jak
wystrzelona z procy i wrzasnęłam na całe gardło:
– STOP!
Mój okrzyk wszystkich
osadził w miejscu. Ewa przewróciła się i już nie próbowała
wstać, a panowie... Nie mogłam się zdecydować, który był
bardziej zaskoczony. Gapili się, oniemiali.
– Czy możemy skończyć
pierdolenie o debilizmach i skupić się na sprawach, które
doprowadzą mnie do porywacza mojej bratanicy? – warknęłam
nieprzyjaźnie.
Milczeli jeszcze dłuższą
chwilę, a ja czekałam cierpliwie. Wreszcie Marcel odchrząknął,
wyprostował się, przeczesał dłonią włosy i podszedł bliżej.
– Jasne, czemu nie –
mruknął i usiadł na poprzednim miejscu, jakby nic specjalnego się
wydarzyło. Zwróciłam się do Ażepłuta; wciąż stał
znieruchomiały, wytrzeszczając na mnie oczy.
Ha, głupio ci teraz,
dupku, co!?
Nie wiem, czy jest się z
czego cieszyć, rozległ się samotny, zmartwiony głosik.
Zaniepokoiłam się nagle; to była prawda. Nie miałam powodów do
radości. Raz, pokazałam całkiem dosadnie, że nie byłam taka
zwyczajna, za jaką pragnęłam uchodzić... a dwa, znieważyłam
jedno z najpotężniejszych stworzeń w okolicy.
Ażepłut usiadł
gwałtownie.
– Już ci się nie
dziwię. – Patrzył na mnie, ale słowa kierował do Marcela. –
Ja wywołałbym dla niej wojnę.
Nie podniosło mnie to na
duchu.
– Wszystko świetnie,
ale czy naprawdę możemy wrócić do istotniejszych spraw? Proszę?
– dodałam. Miałam kruchą nadzieję, że jeśli odwrócę ich
uwagę, szybciej zapomną o tym... incydencie.
Ażepłut miał taką
minę, jakby zastanawiał się nad kłótnią o poziom ważności
tych dwóch kwestii, ale zrezygnował.
– Zamierzałem was
najpierw wybadać – powiedział – ale myślę, że w obecnej
sytuacji jest to zbędne.
Za moimi plecami rozległy
się podejrzane trzaski i szelesty, zatem odwróciłam się szybko;
to podnosiły się splecione korzenie dębów, ukazując światu
widok płytkiego oczka o powierzchni jakichś dziesięciu metrów
kwadratowych.
Ażepłut wstał i
przybliżył się akwenu; przykucnął przy brzegu, zanurzył palce i
wzburzył gładkie lustro.
– Wodławo, wyjdź –
nakazał.
Z wody wystrzeliła
zielonkawa ręka o pokrzywionych, szponiastych palcach i błonie
pomiędzy nimi; zacisnęła się na nadgarstku elementalisty, a w
przed chwilą przezroczystej toni odmalowała się reszta postaci.
Wodława podciągnęła się na ramieniu Ażepłuta, wynurzając
korpus; uwiesiła się go całym ciężarem, ale bożek nawet nie
drgnął.
To była łobasta, jeden z
rodzajów żywiołaków. Demon wodny, który dla zabicia nudy wciągał
nieuważnych wędkarzy i pływaków w głębiny. Sama zresztą
wyglądała jak topielica; jej ciało zawdzięczało swój kolor
glonom, a tam, gdzie było ich mniej, wychylała blada, pomarszczona
skóra. Długie włosy przeplatały się z podwodnymi roślinami,
które nierzadko zabrały ze sobą sporo mułu. Z opuchniętej twarzy
łypały bladozielone, pozbawione źrenic oczy, a rozchylone usta
ukazywały garnitur szarawych, ostro zakończonych zębów.
Najwidoczniej nie każdy
żywiołak był piękny. Ale trzeba przyznać, że widok i Ażepłuta,
i Wodławy należał do niezapomnianych.
– To nie jest moje imię
– wysyczała-wybulgotała, pryskając kroplami na twarz Ażepłuta.
– Nie – przyznał,
niewzruszony. – A mimo to się zjawiłaś.
Spomiędzy jej
rozdzielonych warg wyskoczyła mała rybka i z pluskiem wpadła do
oczka.
– Dlaczego?
– Nie pamiętasz
własnego – powiedział po prostu. Najwidoczniej to dało
żywiołaczce do myślenia, bo puściła go i stanęła na własnych
nogach. Potoczyła wokoło spojrzeniem, zatrzymała je na Marcelu.
Coś jak uśmiech wykrzywiło paskudne oblicze.
– Przyprowadziłeś mi
duszyczkę? – Szary, pręgowaty język wysunął się i dotknął
dolnej wargi. – Wygląda, jakby mógł stawiać opór –
wymruczała, zapierając się o brzeg oczka i, zapewne
nieprzypadkowo, wypychając biust do przodu.
Zmiennokształtny patrzył
na nią z obrzydzeniem.
– Podejdź, wykąp się,
ja tylko popatrzę – szeptała kusząco, niewinnie, ale na jej
pysku był wymalowany głód.
No kto by odmówił
takiemu zaproszeniu.
– Wodławo, spójrz na
mnie.
Niechętnie przeniosła
wzrok z Marcela na Ażepłuta.
– Tak, złoty chłopcze?
– Nie jesteś w swojej
siedzibie.
– Nie – potwierdziła
po chwili namysłu.
– Pamiętasz, dlaczego.
– To nie było pytanie. Wodława przez chwilę patrzyła na niego
tępo, ale potem przypomniało się jej, dlaczego była zmuszona
opuścić swoją rzeczkę.
Odrzuciła głowę i
wrzasnęła z furią, woda wokół się zakotłowała, jakby nagle
osiągnęła stan wrzenia. Ażepłut wciąż kucał, nie zmieniając
pozycji, więc znów chwyciła go za nadgarstek. Chyba chciała
przyciągnąć go to siebie, ale był zupełnie nieruchomy.
– Wygonił mnie z mojej
wody! – krzyknęła, w jej głosie wściekłość mieszała się z
rozpaczą. – A byłam tak blisko!
– Powiedz mi, kto to
był.
– Nie wrócę tam,
dopóki nie zginie! – Próbowała rzucić się w toń, ale bożek
zareagował błyskawicznie; złapał ją za ramiona i przyciągnął
do siebie bez widocznego wysiłku, chociaż żywiołaczka szarpała
się jak oszalała. Zawyła mu w twarz.
– Wodławo –
powiedział surowo, tonem ojca, który przywołuje dziecko do
porządku. – Zginie. Tylko powiedz, kto ma zginąć.
– To Joachim! –
zawołała histerycznie. – To jego robota! Chwalił się, a potem
przyprowadził jednego! Pusty... bezduszny!
– Pamiętasz, jak go
nazywał?
Potrząsnęła głową,
ale pamiętała.
– Golem!
Golem?
Samotne punkty zaczęły się łączyć w linie. Nie wiedziałam wiele o magii Izraelitów, ale jeśli popkultura i te szczątkowe informacje, jakie posiadałam, były prawdziwe, kilka spraw się wyjaśniało. Dlaczego jego skóra miała ten dziwny kolor; dlaczego nie działały zaklęcia; dlaczego był taki silny i szybki; dlaczego empatyczne zabiegi Dalii nie miały wpływu; dlaczego Cyrus nie wyczuł podejrzanego zapachu.
Ale u nas nie ma żadnych
Żydów...
Ażepłut wreszcie puścił łobastę; rzuciła się do tyłu, woda zmętniała i po chwili się
przejaśniła, ale Wodławy już nie było. Elementalista otrzepał
ręce i podniósł się.
– Czuję, że muszę
objaśnić ten chaotyczny dialog.
– To byłoby miłe –
mruknęłam.
– Wodława zjawiła się
u mnie ostatniego dnia maja. – Gestem zaprosił nas, byśmy wrócili
na wcześniejsze miejsca. Zmarszczyłam brwi i wyciągnęłam notes.
– Wcześniej
zamieszkiwała parkową rzekę? – Czyli nieobecność, jaką
odnotowano, była efektem działań porywacza, a nie rozproszeniem
łobasty w jej środowisku. Zrozumiałam, do czego była tak blisko –
rozproszenia właśnie.
– Tak. Jak sama
powiedziała, coś ją stamtąd przepłoszyło. A zważając na jej
stan... – Wykrzywił usta. – W zasadzie miałem już znalezioną
zastępczynię.
– Kim jest Joachim? –
zapytał Marcel.
– Joachim to żydowski
chłopak. Żył trzysta lat temu. Wodława go zabiła – dodał
Ażepłut lekko.
Ściągnęłam brwi.
– Chyba nie rozumiem.
– Kiedy jest się blisko
zjednoczenia, całe życie staje się zlepkiem przypadkowo
posklejanych wydarzeń. Wspomnienia się zamazują... – powiedział
w zamyśleniu. – Trzy wieki temu Wodława, wtedy jeszcze miała
własne imię, była piękną żywiołaczką. Chłopcy i dziewczęta
z radością oddawali się w jej śliczne rączki. Jednym z nich był
Joachim, syn żydowskiego maga sławnego na całą Europę. Wodława
zorientowała się, kim jest, więc go puściła, ale dzieciak...
cóż, dostał obsesji na jej punkcie. – Jego spojrzenie
powędrowało do Ewy, która nadal leżała znieruchomiała. –
Przychodził do niej i ją nękał. Wymarzył sobie ją jako żonę.
Dziwnie to brzmiało w
odniesieniu do demona, który porywał ludzi i zwierzęta na dno
swego zbiornika, a potem więził ich dusze tak długo, aż
zawodzenia stały się zbyt nużące.
– Był bardzo...
nachalny. – Potarł palcem brodę, patrząc gdzieś w dal
nieobecnym wzrokiem. – Wodława chciała się go pozbyć, ale nie
bardzo wiedziała, w jaki sposób. Zażądała zatem dowodu, że jest
choć w połowie tak potężny, jak jego ojciec, bo jak dotąd było
wiele słów, ale mało czynów.
– Weszła mu na ambicję
– mruknął Marcel.
– To był błąd –
przyznał żywiołak. – Joachim nie był oczywiście tak
utalentowany, ale braki w mocy nadrabiał rozległą wiedzą. W
szczególności w dziedzinach, które były surowo zakazane. Wierzcie
mi, najpaskudniejsze rytuały wiedźm nie są nawet w połowie tak
przerażające, co żydowskie. Zawsze podziwiałem ich rozmach. –
Uśmiechnął się. – Ich przodkowie zbyt długo mieli bliski
kontakt z Jahwe, poznali zbyt wiele tajemnic. Między innymi sekret
stworzenia życia... bez udziału kobiety. A przecież to najlepsza
część powiększania gatunku.
Chyba czekał na jakąś
odpowiedź ode mnie lub Marcela, bo spauzował, ale nie
zareagowaliśmy na zaczepkę.
– Przez pewien czas
Joachim się nie pokazywał – Ażepłut podjął opowieść, nie
doczekawszy się reakcji. – Uznała, że albo odpuścił, albo nie
znalazł niczego do pokazania, zatem zapomniała o nim i wabiła
następnych nierozważnych. Kiedy wreszcie Żyd się pojawił, zastał
ją podczas miłego sam na sam z nowym przyjacielem.
Ofiara byłaby lepszym
słowem, ale trzymałam usta zamknięte i słuchałam. Nie
wywróżyłabym tej historii szczęśliwego zakończenia, nawet gdyby
bożek nie zdradził smutnego końca Joachima.
– Chłopak się
zdenerwował, oskarżył biedną, niewinną Wodławę o zdradę...
Odtrącony w dniu, który miał być jego triumfem, nie mógł
zaakceptować odmiennych pragnień wybranki, zatem ze złamanym
sercem postanowił zakończyć swój żywot. Rzecz jasna, uprzednio
życia należało pozbawić bohaterkę dramatu... być może w
nadziei, że po śmieci zaakceptuje i odwzajemni jego miłość. –
Z głębokim westchnieniem oparł policzek na dłoni. Albo udawał,
albo naprawdę wczuwał się w tę historię. Rzeczywiście, była
raczej smutna, ale w moich oczach to nie łobasta była pokrzywdzona.
– Biedny idiota. Jestem całkiem pewny, że miał nie po kolei w
głowie.
– Co było dalej?
Obdarzył mnie uśmiechem
cierpliwego nauczyciela.
– Joachim całkiem
poważnie potraktował żądanie Wodławy i w ciągu zaledwie kilku
miesięcy dokopał się do dokładnych instrukcji, jak powołać
golema, po czym go stworzył. Miał być strażnikiem jego przyszłej
żony, ale z racji odtrącenia... cóż, nasłał go na tę samą
damę, którą jeszcze niedawno pragnął poślubić. Wodławie udało
się przeżyć tylko dlatego, że kiedy była już dotkliwie pobita,
Joachim wstrzymał swego sługę, by złożyć na ustach ukochanej
ostatni pocałunek. Odgryzła mu język i rozerwała gardło od ucha
do ucha – wyjaśnił i umilkł.
Nie udało mi się
powstrzymać wzdrygnięcia.
– Nie mógł już złożyć
rozkazu – odezwał się Marcel domyślnie. Ażepłut skinął
głową.
– Skąd wiesz to
wszystko? – zapytałam.
Przymknął powieki,
kryjąc przekorny błysk.
– Pomogłem pozbyć się
ciała, rzecz prosta. Wodława opowiedziała mi wszystko. Nie w tak
wyszukanych słowach... Obawiam się, że mój gość ma nikły
talent narracyjny – westchnął.
– Dlaczego mówisz to
dopiero teraz? – Znów Marcel. – Dotarła do ciebie prawie dwa
miesiące temu.
Żywiołak przekrzywił
głowę, jakby się zastanawiał, czy chce mu się odpowiadać.
– Na początku była
zbyt roztrzęsiona, żeby udzielać mi wyjaśnień – powiedział w
końcu. – Dwa tygodnie temu doszła do siebie. I zanim podjąłem
decyzję, czy chcę obdarować tą wiedzą dwóch magów, skopaliście
ich ze sceny. Muszę przyznać, że stanowicie znacznie
wdzięczniejszą parę śledczych. – Tym razem obdarzył palącym
spojrzeniem nie tylko mnie, objął nim także Marcela, ale on albo
to zignorował, albo nie potrafił zinterpretować. W każdym razie,
nawet jeden mięsień na jego twarzy nie drgnął.
– Czemu się wahałeś?
– Jakby to ująć...
Wasi poprzednicy nie wydawali się specjalnie zaangażowani. Dlaczego
miałbym wysyłać im zaproszenie, skoro nic by z nim nie zrobili? –
Uśmiechnął się lekko. – Oszczędziłem im znieważania mnie.
Cóż za łaskawość.
Nagle uprzytomniłam
sobie, że nie zanotowałam ani słowa z opowieści Ażepłuta,
pochłonięta słuchaniem – dobry był z niego bajarz – zatem
szybko zapisałam najważniejsze punkty.
– Czyli ofiary są
porywane przez golema, ale stoi za nim ktoś inny, jego stwórca –
podsumowałam.
– Albo ktoś, komu
stwórca nakazał służyć – uzupełnił żywiołak. – Znajdźcie
Żyda i koniec sprawy.
– Wątpię, by było to
takie proste – mruknął Marcel.
– Nie pozostało ich
wielu, nie macie zbyt dużego wyboru. – Wzruszył ramionami. –
Ach! I nie nachodźcie moich ludzi.
Zmarszczyłam czoło.
– Przecież jesteś
pierwszym, z którym rozmawiamy.
– I ostatnim. Nie chcę,
żebyście ich niepokoili.
– Ale...
– Co nowego opowieść
matki wniesie? – przerwał mi. – Nic. Wiecie, że stoi za tym
golem. Jeśli chcecie, śmiało rozmawiajcie zresztą, ale od
Kerzenny trzymajcie się z daleka. Choćby dla własnego
bezpieczeństwa. Od czasu porwania Rysa jest raczej – zawahał się,
szukając odpowiedniego słowa – przygnębiona.
Po minie Marcela łatwo
mogłam się zorientować, że jemu też się to nie podoba.
– To nie była prośba –
dodał Ażepłut miękko.
Po co narażać mu się
bardziej, niż konieczne? Skinęłam głową.
– Skoro wszystko sobie
wyjaśniliśmy, możecie odejść. – Machnął ręką i na konar
obok niego znienacka wskoczył ryś. – Mojok was odprowadzi. Ja
muszę się zająć moim kochaniem. – Zmarszczył brwi. – Tylko
gdzie ona się podziewa?
Pewnie leży gdzieś
nieprzytomna. Wstał płynnym ruchem i ruszył w dól zbocza,
wkraczając w morze kwiatów.
– Ewo! – zanucił
kusicielsko. – Mam ochotę na kolejną rundę.
Zerwałam się na nogi i
otworzyłam usta, żeby za nim zawołać, ale niespodziewanie
poczułam palce Marcela na ramieniu. Posłałam mu zaskoczone
spojrzenie – pokręcił głową i pociągnął mnie w stronę
drzew.
– Ale... – zaczęłam
i ponownie mi przerwano.
– Za chwilę – szepnął
i pociągnął mnie za rysiem, który nie oglądając się na nas,
potruchtał wzdłuż wodnej ścieżki.
Opuściliśmy polanę i
przekroczyliśmy las bez żadnych przygód, nie zamieniając ani
słowa. Kot odwrócił się i pognał z powrotem, gdy tylko upewnił
się, że widzimy auto; wtedy się odezwałam.
– To była dość
niemiła odprawa – zagaiłam. Marcel westchnął ciężko.
– Ażepłut rzadko kiedy
jest miły.
– Dlaczego mnie wtedy
powstrzymałeś? Nawet nie wiedziałeś, co chcę zrobić.
Przystanął.
– Chciałaś poprosić,
żeby puścił tę dziewczynę.
– Skąd wiesz? –
spytałam, zaskoczona.
Skrzywił się.
– Bo sam miałem ochotę
ją stamtąd zabrać.
– To czemu nie
powiedziałeś? We dwoje mielibyśmy większą siłę przekonywania.
– To tak nie działa. –
Przeczesał dłonią włosy. – Jak myślisz, czemu się z nią tak
przed nami obnosił? Liczył, że jedno z nas zapyta o uwolnienie.
Mogę cię zapewnić, że zrobiłby to z radością... tyle że ktoś
musiałby wskoczyć na jej miejsce. Ja albo ty – dodał. – Takie
są zasady. Jeśli bierzesz, musisz oddać. Musiałabyś wymienić
się mną na Ewę.
– Przecież powiedział,
że przyszła do niego dobrowolnie – zaprotestowałam. – Powinna
móc odejść, kiedy chce.
Przypatrzył mi się
uważnie.
– Na początku sądziłem,
że Ażepłut chciałby, żebym to ja był towarem wymiennym –
powiedział. – Ale teraz nie jest tego taki pewien.
Zawahałam się.
– Dlaczego?
– Znieważyłaś go, bez
problemu pokonując jeden z najpotężniejszych czarów, jaki jest w
stanie spleść – wyjaśnił. – Żywiołacy są bardzo
przewrażliwieni na punkcie swojej dumy, a jego ego mogłoby
rozsadzić wieżowiec. Ale przede wszystkim... pokonałaś jeden z
najpotężniejszych czarów Ażepłuta.
Gapił się na mnie,
jakbym była jakimś mitycznym stworzeniem, w którego istnienie
wszyscy dotychczas wątpili.
– Nie puści ci tego
płazem – oznajmił po chwili.
Czy tylko mi się zdawało,
czy rzeczywiście drżało tam ja też nie?
– Gdyby Ewa chciała z
nami odejść i wyraziłaby tę chęć jasno, zapewne by ją puścił
– wrócił do przerwanego wątku. – Ale ma do niej prawa...
dopóki ich nie cofnie. Zatem jeśli ktoś próbowałby ją zabrać,
nie oferując nic w zamian, byłoby to równoznaczne z atakiem na
niego. Z kradzieżą.
– Czemu zyskał do niej
prawa?
– Raz, gości ją u
siebie... Obejmują ją zasady gościnności, takie same, jakie
objęły nas. Byliśmy chronieni, ale na szczęście nie ma potrzeby
odwdzięczania się za protekcję. – Zawahał się. – Dziękuję,
że mnie wtedy zatrzymałaś. Bylibyśmy w poważnych tarapatach,
gdybym coś mu zrobił.
– Nie ma za co.
Kontynuuj, proszę.
– Drugi powód –
powiedział po chwili ciszy, uciekając spojrzeniem w bok – to
pocałunki.
– Co? – Ściągnęłam
brwi.
Wyglądał na
zakłopotanego. Wielki mężczyzna i zabójczy zmiennokształtny,
który był zakłopotany.
Słodkie, rozległo się
znajome westchnienie.
– Cóż, w kulturze
żywiołaków... jeśli kultura do odpowiednie słowo... francuskie
pocałunki są równoznaczne z oznaczeniem. Mają znacznie większe
znaczenie niż seks. Ucałowanej ofiary żaden inny elementalista nie
ma prawa tknąć. To jeszcze jeden rodzaj ochrony, ale tym razem za
niego trzeba płacić.
– Czym?
– To zależy od
żywiołaka. – Podniósł wzrok. – Dlatego wryj sobie w mózg:
nigdy, ale to nigdy nie przyjmuj podarunków od elementalisty –
powiedział z naciskiem. – Może zaoferować ci łyk wody, ale to
nie znaczy, że twoja przysługa musi być tych samych rozmiarów.
To nie
brzmiało dobrze.
– Może zażądać
czegokolwiek?
– Nawet twojego życia.
Skrzywiłam się.
– Będę zatem bardzo
uważać na usta.
– Cieszę się –
powiedział cicho. – Jak to zrobiłaś?
Wiedziałam doskonale, o
co pyta.
– Może wolę dziewczyny
– burknęłam.
Przysunął się bliżej.
– Naprawdę? –
wymruczał, pochylając się niżej. Musnął wargami moje; powolny,
czuły ruch, który nieoczekiwanie bardzo mi się spodobał, ale
uznałam, że to zdecydowanie za mało.
Cóż, może nie jesteś
aż tak obojętna, jak wszyscy sądziliśmy.
– Miałaś uważać na
usta.
– Zapomniałam –
szepnęłam.
Wtedy pocałował mnie
porządnie.
Kiedy w końcu odsunęliśmy
się od siebie, znów mieliśmy te zamyślone spojrzenia, które
dzieliśmy przy samochodzie, zanim zjawił się posłaniec Ażepłuta.
I przyśpieszone oddechy.
– Nie ufam Ażepłutowi
– odezwał się Marcel; brzmiał nieco ochryple. – Ustawię
czujki wokół twojego mieszkania, na wypadek gdyby coś sobie
ubzdurał i przyszedł się odegrać.
– W porządku.
Zaskoczyłam go.
– Myślałem, że
będziesz protestować.
– Mogą się przydać. –
Wzruszyłam ramionami. – Ale niech będą przygotowani, że mogą
spotkać jakichś Renegatów. Maja nic o tym nie wspominała, ale
jestem pewna, że zapędziła co najmniej dwójkę do roboty.
– Profilaktycznie?
Skrzywiłam się; zatem
nadszedł odpowiedni moment, by powiedzieć mu o groźbie.
– Chciałabym.
– Co się stało? –
spytał czujnie.
– Znalazłam trupa na
drzwiach łazienki – poinformowałam.
Przez chwilę miał minę,
jakby nie był pewny, czy nie robię sobie z niego jaj.
– Naprawdę – dodałam.
– Maja powiedziała, że to Daniel Promień, ale jeszcze musi się
upewnić.
– Ktoś podrzucił
Daniela Promienia do twojego mieszkania? – zapytał, powoli
wypowiadając każde słowo.
– Mhm. Przybili go
włócznią do drzwi i obładowali zaklęciami, licząc, że go
dotknę, zanim wywietrzę gaz. – Prychnęłam. Nadal nie mogłam w
to uwierzyć.
– Gaz?
– Porozkręcali kurki w
kuchence.
– Nie masz zaklęć
ochronnych? – Seksowna chrypka do reszty się rozmyła; teraz
brzmiał na złego. Nie, na wściekłego.
– Oczywiście, że mam!
Najlepsze.
– Zatem jak, do jasnej
cholery, włamano się do twojego mieszkania i zostawiono tam trupa?
– Możesz być pewny, że
gdybym wiedziała, nie dopuściłabym do tego.
Mocno potarł twarz.
– Kiedy niby zamierzałaś
mi o tym powiedzieć?
Wzięłam się pod boki.
– Mówię ci teraz.
– Kiedy to się stało?
– Wczoraj wieczorem.
– I przez cały ten czas
siedziałaś cicho?
– Mieliśmy inne
zajęcia. Czemu ja ci się w ogóle tłumaczę? – zirytowałam się.
– Spędziłaś tam noc?
– drążył.
– Tak! I dzisiaj też
będę spać w tym samym łóżku. Nie dam się wypłoszyć. Słuchaj
– kontynuowałam szybko, zanim zdążył coś wtrącić – nie mam
ochoty się sprzeczać na ten temat. Powiedziałam ci, bo chcę,
żebyś uważał.
– Dam sobie radę –
wycedził. – A ty?
– Może i wyglądam na
bezbronną, ale nie jestem.
– Ach tak? – Ruszył w
moją stronę i podniósł rękę, jakby chciał złapać mnie za
ramię.
Zareagowałam w zasadzie
bez udziału świadomości – odskoczyłam jak najdalej, w locie
moja ręka pomknęła do pleców, a gdy uderzyłam stopami w grunt,
celowałam w środek czoła Marcela.
Zatrzymał się.
– Może i nie stać mnie
na nic więcej niż tanie sztuczki magiczne – warknęłam – ale
rękę mam pewną. A nikt nie jest szybszy od kuli.
Przyglądaliśmy się
sobie w napięciu. Staliśmy chwilę, ja złożona do strzału, on
lekko pochylony, jak do biegu. Wreszcie powoli się wyprostował;
schowałam broń.
– Bardzo mi miło, że
oferujesz swoich ludzi – powiedziałam suchym, oficjalnym tonem. –
Każda pomoc jest mile widziana.
Zawróciłam i pomaszerowałam do samochodu.
Usłyszałam jego ciche przekleństwo, ale zignorowałam je.
Może zareagowałam zbyt gwałtownie, ale miałam poczucie, że gdybym mu się nie postawiła, nie pokazała, że ten pocałunek nie zmienia mojej pozycji, dopiero wtedy zacząłby naprawdę mną rządzić.
Jestem kretynką, pomyślałam smętnie.
To nie był facet dla mnie, a powodów było całkiem sporo. Nadal uważałam, że próbowałby mnie zabić, co stanowiło główną przeszkodę. Ale nawet gdyby odpuściłby ten zamiar i zaakceptował mnie i moje dziwactwo, pozostawiała kwestia krótkiego życia i postanowienia o nieposiadaniu dzieci, którego nie zamierzałam łamać. Po jednym pocałunku za wcześnie na takie wybieganie w przyszłość, ale Marcel nie wyglądał na mężczyznę, który pakuje się związek, jeśli nie widzi dla niego szczęśliwego zakończenia – to jest ślubu, gromadki dzieci i wspólnego starzenia się. A skoro mnie pocałował, istniała spora szansa, że chciałby czegoś więcej.
O czym ja myślałam, całując się z nim?
Nie myślałam. Doznałam zaćmienia mózgu, ale już mi było lepiej.
Chociaż czułam żal, że atmosfera się popsuła. Nie mogłam powiedzieć, by było mi nieprzyjemnie. I miło było zobaczyć go w przyjaźniejszym wydaniu – niezagniewanego, niespiętego, nieprychającego, nierzucającego groźnych spojrzeń. Najwidoczniej potrafił się czasami wstrzymać przed byciem bucem.
Jesteś niesprawiedliwa. Poznaliście się w złych okolicznościach, oboje jesteście pod presją.
Ano, ale czułam potrzebę wyżycia się na nim, a skoro mogłam zrobić to bezpiecznie w obszarze własnego umysłu, to czemu nie?
Kiedy mnie dogonił, zwyciężyłam szczękościsk i pierwsza przerwałam niezręczną ciszę.
Kiedy mnie dogonił, zwyciężyłam szczękościsk i pierwsza przerwałam niezręczną ciszę.
– Powinniśmy zadzwonić do Mai i przekazać jej, czego się dowiedzieliśmy. Pewnie będzie w stanie znaleźć sporo informacji na temat golemów i może jakieś wskazówki, czy pozostali jacyś członkowie żydowskiej frakcji.
Bez słowa sięgnął do auta i podał mi swój telefon.
– Nie musisz włączać głośnika – oznajmił, kiedy rozległ się pierwszy sygnał.
– Maja Butkiewicz, słucham. – Opanowany, chłodny głos Mai. Z nim w moim uchu wszystko stawało się spokojniejsze. Przywitałam się i streściłam jej wizytę u żywiołaka, omijając fragmenty, które nie miały znaczenia dla sprawy. Ażepłut uprawiający seks na stojąco niewątpliwie do takich należał.
– Podejrzewałam coś takiego – powiedziała od razu po zakończeniu mojego wywodu. – Golem wydawał mi się najbardziej rozsądnym wytłumaczeniem odporności fizycznej i magicznej porywacza, ale chciałam poczekać z wnioskami, dopóki nie poznamy więcej faktów. Jest kilka silnych istot, które nie reagują na zaklęcia.
– Mnie to nawet przez głowę nie przeszło.
– Bo nie uczą w szkołach o żydowskiej magii, a ja dużo czytam, nawet opracowania niemagicznych – wyjaśniła. – Żydzi zazdrośnie strzegą swoich sekretów, to zbyt mroczna i skomplikowana sztuka, żeby ją udostępniać byle komu.
– Ażepłut powiedział coś podobnego – przypomniałam sobie.
– I ma słuszność. Na szczęście jest również niezwykle trudna do opanowania, chociażby ze względu na gematrię.
– Gematrię?
Cichutkie westchnienie, ale nie zniecierpliwienia; raczej fascynacji.
– Czyli podporządkowanie słowom, wyrażeniom i zdaniom odpowiednich wartości liczbowych, mówiąc dość ogólnie. Ich teksty nabierają całkiem nowego znaczenia, jeśli ma się świadomość tych zależności, a wpychają je dosłownie wszędzie.
Byłam ciekawa, czy Maja badała tę magię głębiej, ale wolałam nie pytać z Marcelem tuż obok.
– Poszukam informacji na temat golema – powiedziała. – Może przy okazji wpadnę na trop, dlaczego ludzie są w ogóle porywani. To może być powiązane.
– Według ciebie nie chodzi o politykę? – zapytałam, chcąc poznać jej opinię. – Jarmina była o tym całkiem przekonana.
– Myślę, że jest więcej niż jeden powód.
Marcel wyciągnął rękę po telefon, oddałam.
– Tutaj Marcel – odezwał się do słuchawki. – Najważniejsze to dowiedzieć się, jak golema zniszczyć.
Krótka odpowiedź.
– Dobrze, ale skontaktuj się ze mną, gdy znajdziesz cokolwiek – powiedział z naciskiem. – Musimy wiedzieć, jak się przed nim bronić. Na pewno jest jakiś sposób. Dobra. Zatem do zobaczenia. – Rozłączył się i wyrazem zamyślenia na twarzy patrzył na wyświetlacz, aż zgasł.
– Myślisz, że powinniśmy rozpowszechnić te informacje?
Zastanawiał się.
– Sam nie wiem – odparł w końcu. – Z jednej strony uświadomienie społeczności może zapobiegłoby kolejnym porwaniom, zwłaszcza jeśli dowiemy się, jak golema pokonać albo przynajmniej unieruchomić na pewien czas.
– A z drugiej? – ponagliłam, bo zamilkł.
– Z drugiej możemy wywołać jeszcze większą panikę, skoro to taka ciemna sztuka. Zaczną się pojawiać jeszcze gorsze scenariusze – powiedział ponuro. – A z trzeciej... Nie mam pojęcia, czy w okolicy są jacyś Żydzi, ale jeśli są...
– To mogłoby się źle dla nich skończyć – dokończyłam. – Nawet gdyby byli niewinni.
– Ludzie w strachu nie myślą logicznie. Obwiniliby ich o wszelkie nieszczęścia. – Przeczesał ręką włosy; w tym geście widoczna była frustracja. – Trzeba to rozważyć. Być może konieczne będzie zwołanie Kolegium.
Zmarszczyłam brwi.
– Cyrus będzie musiał brać w nim udział?
– Tak.
Nie skrzywił się, ale po jego głosie zorientowałam się, że ma ochotę. Nie był w tym osamotniony.
Telefon rozdzwonił się w jego ręku; zmarszczył brwi i odebrał, ale nawet nie zdążył się odezwać. Od razu zalał go monolog z głośnika, który ja odbierałam jako niewyraźną mamrotaninę.
– Dobrze, zajmę się tym. – Schował aparat do kieszeni i popatrzył na mnie. – Nagłe obowiązki mnie wzywają i będę nimi zajęty do wieczora i kawał nocy. Przyjadę po ciebie – zawahał się – o dziewiątej. Mimo wszystko chcę jeszcze porozmawiać z innymi świadkami.
Skinęłam głową.
– Nie ty jeden.
Ażepłut mógł mówić, co mu się podoba, ale każda relacja była ważna. Choćby dlatego, że miałam wrażenie, że nasze odwiedziny jakimś dziwnym sposobem podnoszą na duchu.
_________
* bezczelnie sparafrazowałam fragment z Kłamca 4: Kill'em All Jakuba Ćwieka.
Wen był dla mnie wyjątkowo łaskawy i ten rozdział był gotowy już po tygodniu od wstawienia poprzedniego, ale postanowiłam, że jednak się trochę wstrzymam (może zdążę napisać następny?).
Dawno nie byłam tak zadowolona z jakiegoś tekstu. :)
Poprawiłam poprzednie rozdziały do ósmego włącznie. Najwięcej pracy wymagały pierwsze trzy, jako najstarsze, potem coraz mniej. Żadnych zmian fabularnych nie było; pozbyłam się zbędnych akapitów, ujednoliciłam niektóre informacje i wyrzuciłam te, które się powtarzały. Pojedyncze zdania też uległy poprawie, jeśli mi się nie podobały. Ostatecznie cały tekst ukrócił się o siedem stron.
Nic istotnego, ale dręczyło mnie poczucie, że powinnam tam zajrzeć. Ostatecznie pierwszy rozdział napisałam w listopadzie 2012 - trochę czasu minęło.
Kiedy czytałam początek rozdziału, chciałam napisać w komentarzu, że dalej zachwycam się imieniem Ażepłut. Ale po bliższym poznaniu gościa zmieniłam zdanie. Mam mocne postanowienie, że nie będę tyle klęła, wiec ograniczę się do stwierdzenia: nienawidzę go. Zacznijmy od tego, że zupełnie inaczej wyobrażałam sobie żywiołaki - jakieś karzełki ze splątanymi włosami i ziemistym kolorem skóry. Sama nawet nie wiem dlaczego. Wiem za to, że nigdy nie przyszłoby mi do głowy wyobrażenie sobie ich jako ideałów. Co prawda od razu przeczuwałam, że jest o wiele starszy niż wygląda, a skoro potrafi stworzyć taką Polanę, to może i jego wygląd został poprawiony, szczególnie, że potrafi namieszać komuś w głowie. Chociaż to może być moja nadinterpretacja. Facet lekko przegiął z tymi wszystkimi prowokacjami, aż żałuję, że Marcel mu nie poharatał tej buźki, no ale źle by się to skończyło, zasady i inne takie pierdoły, wiem. xD Zaczynam coraz bardziej lubić Marcela - podoba mi się, jak się zdenerwował znieważaniem Rity. Tylko wydaje mi się dziwne, że tak szybko odpuścił z wypytywaniem jej o to, jak powstrzymała zaklęcie Ażepłuta. To było dość niezwykłe, co zresztą sami bohaterowie podkreślili. Czy to ma jakiś związek z budową morfa? Bo skoro alkohol nie może jej zawrócić w głowie, to i pewnie takie zaklęcia też nie robią na niej wrażenia... Bardzo mnie to cieszy.
OdpowiedzUsuńOd początku podejrzewałam, że między Ritą a Marcelem będzie coś więcej, więc pocałunek wcale mnie nie zaskoczył. Chociaż nie... trochę jednak zaskoczył, bo nie spodziewałam się, że Marcelowi tak szybko zabije serduszko :D
Co do golema - tak właśnie podejrzewałam. Przed bohaterami nie lada wyzwanie, bo jak dobrze pamiętam golemowi albo trzeba zmienić na czole znak, albo wyciągnąć mu rulonik z zaklęciem z ust. No chyba że wymyśliłaś coś jeszcze.
Ach, no i Wodława to też fajne imię ^^
A jak tak czytałam o Ewie, to sobie pomyślałam: jak to dobrze, że te wszystkie istoty naprawdę nie istnieją.
Nie zawsze rodzice nadają swoim dzieciom imiona odpowiadające ich charakterom. :P
UsuńW mojej wizji żywiołaki z wyglądu są naprawdę różne, zwróć chociażby uwagę na Tojada - on jest nim tylko w połowie, ale ma burą skórę i drobne ciało dziecka. Jego matka była żywiołaczką związaną z leśnym runem, zatem była mała i taka, hm, ziemna. (Nie pojawia się).
Ażepłut też jest żywiołakiem tylko w połowie, ale na razie o tym cisza. :) Jego wygląd to zasługa genetyki, chociaż wiele jego pobratymców potrafi obłożyć się iluzją, żeby wydawać się pięknymi. Zwłaszcza ci, do których nawet magia by nie przyciągnęła nieszczęsnego śmiertelnika.
Marcel nie odpuścił, Boże broń! Po prostu przesunął śledztwo na inny dzień. Ostatecznie nie zapowiada się, żeby mieli szybko przestać się widywać.
Tak, ta odporność jest bezpośrednio związana z morfowaniem, ale nie chcę się na razie w to zagłębiać. :)
Powiedzmy, że Marcel chciał coś sprawdzić. Okazało się, że nie. Nie będę wyjaśniać. :P
Racja, chyba nie nie ma żadnej fantastycznej istoty, której szlajanie się po rzeczywistym świecie byłoby czymś pozytywnym. No, może jednorożce i czy jakieś puchate, magiczne króliczki. :D
Raczej: prawie nigdy. No bo skąd rodzice mają wiedzieć, co wyrośnie z ich latorośli?
UsuńI właśnie tak je sobie wyobrażałam. Może dlatego, że jakiś czas temu dużo czytałam o domowikach, ubożętach i innych takich, a one wszystkie są kurduplami xD
Tylko pogratulować genów. Szkoda, że go wychowali na takiego skurczybyka xD Pół-żywiołak na czele żywiołaków? Ciekawe...
Podejrzewałam, że tak właśnie mogło być. Marcel jest raczej nieufny i wszystko odbiera jako zagrożenie dla stada, więc wyczyn Rity, która rzekomo nie ma magii, nie mógł zostać tak łatwo zignorowany.
Sprawdzał, czy Rita woli kobiety? xD
Moja droga, Supernatural uczy, że nawet jednorożec, napierdalając tęczą z dupy, może cię przebić rogiem xD Podejrzewam, że dla puchatych króliczków też znaleźliby zastosowanie ;)
Czasem przypadek się zdarzy...
UsuńAżepłut od małego był przekonany o wyższości nad innymi, zatem nawet gdyby jego matka była zainteresowana wychowaniem go na milszego, niewiele by zdziałała. :P
Akurat ta odporność nastroiła Marcela pozytywnie, zmienni też są odporni na wiele zaklęć, zatem można powiedzieć, że znalazł cechę, która ich łączy.
Nie, to raczej dotyczyło jego samego.
Ha, tak, w jednorożcu widziałam potencjał na bycie skrajnie niebezpiecznym, ale ostatecznie uznałam, że jednorożec lepszy od smoka. Ostatecznie na rogu zmieszczą się maks dwa ciała, a dobrze wymierzony pocisk ognia może spowodować dwa tysiące trupów. I więcej. :P
Co do królików - po czasie przyszedł mi do głowy Królik Zabójca z Monty'ego Pythona. :D
Witam,
OdpowiedzUsuńOdpowiedź Liberte, jaką uzyskałam poprzez maila: "Możesz śmiało pozmieniać to i owo, zredukuję ocenę, nie ma problemu." ;)
Pozdrawiam! (Shiibuya)